Moja pierwsza przygoda z DayZ na PS4. Przeszedłem się szlakiem, ogoliłem twarz i zjadłem człowieka
Pamiętam, jak lata temu ekscytowałem się samą możliwością uruchomienia DayZ na konsolach. Dzisiaj z tej ekscytacji niewiele zostało. Włączyłem DayZ na PlayStation 4 bez większego entuzjazmu, kompletnie nie wiedząc, czego się spodziewać. Nic nie było w stanie przygotować mnie na TAKĄ przygodę, ale gry z czystym sercem na pewno nie mogę polecić.
Poniższa kartka z pamiętnika w żadnym przypadku nie jest recenzją konsolowego DayZ. To skrócony zapis kilku godzin rozgrywki, który może zobrazować, czym jest ta produkcja oraz czego się w niej spodziewać. Na przykład lagów. Zacznijmy jednak od samego początku, zaraz po wylądowaniu na jednym z serwerów gry:
Jest ciemno. Cholernie ciemno
Nie tak jak w większości gier ze zmiennym cyklem dobowym, gdzie niebo staje się po prostu granatowe. Nie widziałem kompletnie niczego. Nawet dłoni wyciągniętej zaraz przed własną twarzą. Słyszałem tylko odgłos stukotu za każdym razem, gdy wychylałem gałkę analogową do przodu. Metal? Podkowy? Nie rozumiem.
Niech stanie się światłość
W ekwipunku znalazłem flarę. Odpaliłem ją. Dopiero teraz zrozumiałem. Stałem na torach. Zapewne stąd ten stukot podczas poruszania. Nie to, żeby moja widoczność znacznie się polepszyła. Z drugiej strony przynajmniej zobaczę jak zginąłem. Po chwili bezcelowego krążenia po trawie wpadłem na pomysł. Doszedłem do wniosku, że pójdę wzdłuż torów. Wszakże tam gdzie tabór, tam i cywilizacja. Być może dojdę do jakiegoś bezpiecznego miejsca, w którym będę mógł przeczekać noc.
Pierwsze zabudowania i pierwsze skarby
Nie myliłem się. Przy torach zaczęły pojawiać się małe, parterowe budynki. Każdy z nich otwarty. Każdy z nich pusty. Dopiero w trzecim znalazłem swój pierwszy loot w DayZ: taśmę klejącą. Ciekawostka: nie wykorzystałem jej do samego końca przygody. Nigdzie nie było jednak widać żadnej innej żywej duszy. Spodziewałem się, że jak na grę multiplayer, ruch będzie nieco większy.
Bardzo, bardzo nieprzyjemny dźwięk
Wykrakałem. Wchodząc do kolejnego pomieszczenia zacząłem słyszeć coś bardzo nieprzyjemnego. Słuchawki w wirtualną sceną przestrzenną robiły swoje, podkręcając atmosferę. Miałem wrażenie, że na zewnątrz ktoś jest. Coś. Jest. W dodatku warczy i zmienia pozycję. Spojrzałem do ekwipunku. Mam jakąś broń? Taśma klejąca i kamień. Pieprzę to, nigdzie się nie ruszam...
Kiedy to wyrosło?!
Jak gdyby z odsieczą, pierwsze promienie słońca zaczęły wyrastać na horyzoncie. Czerwona łuna roztoczyła się nad moją głową, dzięki czemu po raz pierwszy mogłem rozejrzeć się dookoła. Cholera! Skąd wzięły się te wszystkie budynki? Kiedy to wszystko wyrosło? Podróżując w nocy, nawet z flarą w dłoni, nie widziałem żadnego z tych wielkich zabudowań.
Być jak Wasilij Zajcew
Wschód słońca postanowiłem przywitać, wspinając się na pobliski komin. Po kilku minutach byłem już na szczycie. Po raz pierwszy mogłem naprawdę zobaczyć, gdzie się znajduję. Wylądowałem w jakimś przemysłowym, postsowieckim mieście. Wypisz wymaluj pasuje klimatem do Czarnobyla na HBO GO, którego właśnie skończyłem oglądać. Okej, wiemy na czym stoimy. Reaktory RBMK nie wybuchają.
Trochę się cykam
Po zajściu z komina zacząłem zbliżać się do zabudowań. Wtedy znowu to usłyszałem. Warczenie połączone z jęczeniem. Przypomniał mi się nocny dyskomfort. Rozejrzałem się i wtedy go zobaczyłem. Zombie stało na ścieżce, zwrócone plecami do mnie. W ręku ściskałem kamień, który miałem od początku przygody. Oceniłem dystans. W sumie, mógłbym przyłożyć… Stałem tak kilka sekund, rozważając za i przeciw. Ostatecznie podkuliłem pod sobą ogon i się wycofałem. Następnym razem.
Czas uzupełnić płyny i zebrać wyposażenie
Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że krzyczą w moim kierunku wskaźniki głodu i pragnienia. Zacząłem więc buszować w budynkach. Kapitalne jest to, że niemal do każdej nieruchomości w DayZ można wejść i ją przeczesać. Wypiłem więc gazowany napój, znalazłem kask na rusztowaniu, a nawet podniosłem stary, zardzewiały nóż. No. Teraz to jestem gość!
Pierwszy gracz, pierwszy kontakt
Wtem pojawił się on. Skakał z miejsca na miejsce. Sztukę teleportacji opanował do perfekcji. Inny gracz niemal wpadł na mnie, ale przemieszczał się tak skokowo, że nie byłem w stanie nic mu zrobić. Lag był GIGANTYCZNY. Opóźnienia w zasadzie uniemożliwiały walkę. Przez chwilę machaliśmy jak szaleni ostrymi przedmiotami w powietrzu, a następnie każdy pobiegł w swoją stronę. Dobry Boże! Jak to fatalnie działa!
Lagi to nie jedyny problem DayZ na PS4
Drugim jest doczytywanie tekstur oraz geometrii. W niektórych miejscach wystarczy szybki obrót o 180 stopni, aby zaskoczyć program i złapać go na gorącym uczynku. Drzewa i krzewy wyglądają wtedy jak komputerowe projekty Animusa z Assassin’a Creed. Nie ma się co oszukiwać - DayZ to bardzo, bardzo źle zoptymalizowana produkcja. Miałem wrażenie, że regularnie spada poniżej 20 klatek na sekundę.
Flaczki, udko, kiszki, karczek.
Pamiętacie gracza, o którym wspomniałem wcześniej? Zer0_Day_Legend chyba nie skończył zbyt dobrze. Kilka ulic dalej zobaczyłem, że na asfalcie leży coś dziwnego. Podszedłem bliżej i wykrzywiłem twarz w grymasie. Ludzkie kawałki mięsa, flaki oraz wnętrzności z człowieka leżały na ulicy jak gdyby nigdy nic. Ohyda. No i czemu mogę podnosić takie rzeczy?! Fuj…
Człowiek człowiekowi wilkiem, a zombie zombie zombie
W samym momencie zdałem sobie sprawę, że mój bohater jest bardzo głodny. Spojrzałem na wnętrzności. Potem na niego. Wnętrzności. On. To był w zasadzie odruch bezwarunkowy. Moment zapomnienia. Mój awatar zaczął pałaszować stek z ludzkiego mięsa, a wskaźnik głodu zaczął znikać. Bohater nie protestował. Nie wymiotował. No to może czas na drugi kawałek? W zasadzie to jak żarcie za free…
Pozwolę sobie pominąć, co działo się dalej
Musicie wiedzieć, że mój syty bohater z pełnym brzuszkiem ruszył w dalszą podróż. Znalazłem młotek, czyli kolejną broń na bliski dystans. Zauważyłem, że postać gracza może wykonywać rozmaite aktywności kontekstowe w zależności od przedmiotu trzymanego w dłoni. Przykładowo, młotkiem potrafiłem rozłupywać drobne głazy. Z kolei nożem mogłem ścinać gałęzie drzew. A także… zgolić zarost. Dostałem nawet trofeum za wykorzystanie noża jako brzytwy.
Tym razem się nie cykam
Byłem najedzony. Miałem nóż. Nosiłem kask. Znalazłem nawet szkolny plecak. Z takim ekwipunkiem nie bałem się już niczego. Gdy więc kolejny zombie pojawił się na horyzoncie, nie wahałem się ani chwili. Ruszyłem do ataku, szaleńczo tnąc ostrzem w powietrzu. Walka była chaotyczna, drewniana i monotonna. Po kilkunastu zamachach zombie padł, a ja mogłem zatamować krwawienie szmatą. Kolejny spektakularny sukces.
Ku dziczy! Ku chwale! Ku niebezpieczeństwom!
Dopełnieniem mojej kariery sruvivalisty został czerwony kask. Z tak zabezpieczoną głową mogłem już ruszać w dzicz. Za miastem malowały się piękne, naprawdę swojsko wyglądające zagajniki oraz pola uprawne. Na skraju lasu zobaczyłem nawet ambonę myśliwską. Byłem pod szczerym wrażeniem uroku tego pleneru. Chwilami DayZ potrafi być naprawdę ładne.
Znalazłem nawet piękny szlak turystyczny
Na kamieniach oraz drzewach znajdowało się specjalne oznaczenie. Idąc szlakiem widziałem kilka bardzo atrakcyjnych widoków. Uśmiechałem się sam do siebie na tę wirtualną wycieczkę po swojskiej wsi. Momentami Czarnoruś z DayZ wyglądała jak wypisz wymaluj moja kochana Warmia. No więc szedłem i oglądałem. Cieszyłem się widokami, aż zdałem sobie sprawę, że gram już od kilku dobrych godzin.
Quo Vadis?
Bawiąc się w DayZ na PlayStation 4 miałem wrażenia obcowania z betą. O ile nie alfą. Gra jest fatalnie zoptymalizowana i pogrążają ją lagi. Mimo tego nie mogę się doczekać, kiedy powrócę na serwer. Kiedy będę mógł kontynuować przygodę swoim protagonistą-ludojadem. Nie widzę w tym tytule potencjału na grę długoterminową, ale niech mnie… naprawdę chętnie wrócę do mojej postaci.
Uważajcie wtedy na szaleńca w czerwonym kasku, ze szkolnym plecakiem i gałęzią (?!) na plecach.