Euro 2016 - dzień #17. Po 39 latach życia w końcu mogłem przeżyć to, co inne narody Europy czują co 2 lata
Nie ukrywam - najpierw w końcówce meczu byłem bliski zawału serca, a potem, w drugiej części dogrywki, chciałem wyłączyć telewizor, bo wydawało mi się, że nie wytrzymam. Po wygranych karnych poryczałem się jak bóbr.
To niesamowite, że po 39 latach życia wciąż są zachowania i emocje, które w sobie odkrywam.
To dlatego, że dopiero w wieku 39 lat, po raz pierwszy mogę przeżywać to, co inne narody Europy czują co 2 lata, lub nawet częściej, gdy zespoły klubowe z ich krajów walczą w końcowych fazach pucharowych.
Pierwszy świadomie obejrzany przeze mnie wielki turniej piłkarski to Meksyk w 1986 r. Miałem wtedy 9 lat. Niby wyszliśmy z grupy, ale dostaliśmy takie lanie z Brazylią w 1/8 finału (0:4), że emocji nie było wcale. Jednak i tak do dziś pamiętam bombę Ryszarda Tarasiewicza z 30 metrów w poprzeczkę przy stanie 0:0.
Potem nie było nas nigdzie przez 16 lat. Jak już dostaliśmy się do MŚ w Korei Południowej i Japonii w 2002 r., to skompromitowaliśmy się w grupie. Podobnie było na kolejnych rozgrywkach klasy mistrzowskiej, czy to mistrzostw świata, czy Europy.
W Lidze Mistrzów nie ma nas od sezonu 1996/97, czyli od 20 lat. W Lidze Europy nasze sukcesy kończyły się na wyjściach z grupy i szybkim odpadnięciu w pierwszych meczach fazy grupowej.
Dziś, po historycznym sukcesie ze Szwajcarią w 1/8 finału Mistrzostw Europy 2016 we Francji, zrozumiałem, że futbol w ostatnich dekadach przeżywałem w zasadzie jedynie przez szybkę.
Horror to mało powiedziane.
Wczoraj przeżywaliśmy wyjątkową huśtawkę nastrojów niczym w najlepszych filmach Quentina Tarantino - od zachwytu po pierwszej wybitnie zagranej przez Polaków połowie, przez rozczarowanie postawą w drugiej połowie, aż po niewyobrażalne nerwy w dogrywce, szczególnie w drugiej jej części, gdy nasi piłkarze dosłownie słaniali się już na nogach.
I po tych nieopisanych wręcz dogrywkowych nerwach trzeba było jeszcze - jakoś - przeżyć konkurs rzutów karnych. Thriller, horror, emocje, gryzienie palców do krwi, a potem niewyobrażalna radość, ryk szczęścia, niekontrolowany taniec radości.
Ten moment, gdy Grzegorz Krychowiak strzela ostatniego karnego oglądałem już ze 100 razy. Słowa wykrzyczane przez genialnego w swoim fachu Mateusza Borka: „Krychowiak!? Mamy to, mamy to, mamy to! Polska w ćwierćfinale Mistrzostw Europy! Tak, tak tak! To - jest - prawda!” znam już na pamięć i będę je pamiętał przez długie lata.
Może to ostatni wygrany mecz Polaków na tym Euro. A może nie. Może czeka nas jeszcze kilka wieczorów-horrorów. Kto wie, może ostatni mecz na tych mistrzostwach rozegramy 10 lipca…
Nieważne. Ważne jest to, że ten wczorajszy wieczór, ten prawdziwy piłkarski spektakl na najwyższym europejskim poziomie mogłem po raz pierwszy w swoim życiu przeżywać.
W wieku 39 lat.
I za to naszym Piłkarzom szczerze dziękuję.
* zdjęcie główne: Łączy nas piłka