Świat bez SMS-ów był przerażającym miejscem
Pamiętacie swojego pierwszego SMS-a? A zastanawialiście się, kiedy nadejdzie kres tych krótkich komunikatów, które zmieniły nasz sposób porozumiewania się?
Świat bez SMS-ów był przerażającym miejscem. Wszystko należało załatwiać rozmawiając z ludźmi. Jakież to niehigieniczne, zwłaszcza, gdy trzeba stanąć twarzą w twarz.
Dziś SMS wydaje się stary jak maszyna parowa. Nie zamierza jednak odjechać w przeszłość wzorem parowozów. Trzyma się mocno naszej rzeczywistość jak zardzewiała śruba, której nie sposób wykręcić. Nawet używając WD-40 albo coca-coli.
Na dokładkę SMS to taki drobiazg, o którym człowiek na co dzień w ogóle nie myśli. Jak o bieżącej wodzie czy elektryczności.
Ale jak nam tych zwyczajnych rzeczy nagle zaczyna brakować, łapiemy się na tym, że nie wiemy jak bez nich żyć. Ja niedawno przeżyłem całe popołudnie w domu bez bieżącej wody i coraz bardziej byłem zirytowany, jak bardzo nie jestem przygotowany na taką awarię. Jak bardzo człowiek dziś uzależniony jest od wszystkich cywilizacyjnych udogodnień i jak bardzo gubi się, gdy mu czegoś z tych rozwiązań zabraknie.
SMS więc wydaje mi się czymś normalnym i naturalnym. Nawet pierwszego wysłanego już nie pamiętam. Ani do w nim napisałem, ani kto był adresatem. Ale za to wiem, że przez długi czas używałem telefonu komórkowego tylko do dzwonienia. Dziś SMS-y i „komórki” wydają się parą wręcz nierozłączną, ale mało kto potrafi przypomnieć sobie, kiedy wzięły ślub. Podejrzewam, że nie tylko młodsi czytelnicy, ale nawet ci całkiem zaawansowani wiekiem nie bardzo już kojarzą, że w początkach telefonii komórkowej w Polsce aparaty nie wysyłały SMS-ów. A jak już się pojawiła taka możliwość, to początkowo - co naturalne - mało kto z niej korzystał.
Bo tak na zdrowy rozum - komu chciałoby się wpisywać wiadomość, dysponując kilkoma zaledwie klawiszami?
Kto by naciskał jeden klawisz kilka razy, żeby uzyskać pojedynczą literę? Przecież zdecydowanie łatwiej po prostu do kogoś zadzwonić. SMS-y wydawały się niepotrzebnym dziwactwem, które nigdy się nie przyjmie.
Pozory jednak mylą, a bezwzględny jest tylko portfel. SMS zawsze wygrywał w jednej istotnej kategorii: ceny. Korzystając z SMS-a można było skontaktować się z posiadaczem telefonu komórkowego znacznie taniej, niż do niego dzwoniąc. I to był prawdopodobnie pierwszy powód, dla którego ludzie w ogóle zaczęli korzystać z SMS-ów. Dziś różnica w cenie między rozmową z „komórki” a wysłanym z niej SMS-em może nie robić szczególnego wrażenia. Ale kiedyś minuta rozmowy kosztowała tyle co metr apartamentu na Piątej Alei. A SMS zaledwie tyle, co metr mieszkania na warszawskim Ursynowie.
W SMS-ie było jednak też coś jeszcze innego, co spowodowało jego olbrzymią popularność. SMS był ze swej natury lapidarny. Stał się czymś w rodzaju dzisiejszego tweeta zanim jeszcze komukolwiek przyszedł do głowy Twitter. 160 znaków i nic więcej. W tym krótkim komunikacie trzeba było zawrzeć całe sedno sprawy.
Jedna z moich sporo starszych koleżanek, dziennikarka, opowiadała mi wiele lat temu, że woli SMS-owanie od dzwonienia. Bo przez telefon ludzie ględzą, a w SMS-ie muszą się streszczać. SMS wymaga konkretu, nie znosi przynudzania i rozwadniania problemu. Zawsze uważałem ową charakterystykę SMS-ów za szczególnie udaną.
Swoją drogą, i SMS, i tweet to świetne narzędzia dla dziennikarzy. Oba uczą właśnie streszczania się. A w świecie pisanym nie ma niczego gorszego niż przegadany tekst.
SMS zdobył swoją wielką popularność pewnie też dlatego, że umożliwił załatwianie wielu spraw niemal jednocześnie i „przy okazji”. A przy tym sprzyjał mniej zobowiązującym tematom. Prawdopodobnie historia odnotowała całkiem sporo rozwodów spowodowanych SMS-ami. Zdradzający się małżonkowie nie zawsze dbali o to, aby wykasować z telefonów historię swoich SMS-owych romansów.
Z czasem SMS-y stawały się coraz bardziej skomplikowane. Telefony zaczęły automatycznie dzielić teksty na pojedyncze SMS-y. Powróciło więc gadulstwo. Próbowano ich używać również w bardziej skomplikowanych zastosowaniach. O ile pamiętam SMS-ami obsługiwałem nawet konto w banku, co było już równie proste, jak pilotowanie jumbo-jeta. Należało wpisywać długie ciągi znaków, a wszystko to po to, aby zorientować się, że na koncie znowu brakuje pieniędzy. Pewnie byłem jedną z pięciu osób na świecie, które spróbowały czegoś takiego. SMS-y ze swej natury kochały prostotę, a jeśli próbowaliśmy zatrudnić je do czegoś bardziej skomplikowanego, natychmiast buntowały się i stawiały opór.
Początkowo nikomu nie przychodziło do głowy, że SMS-y sprowadzą konkursową zarazę, w której można stracić majątek swój a nawet swoich prawnuków. SMS-y wydawały się niegroźnym i tanim sposobem komunikacji. Ale pewnego dnia zaczęły kojarzyć się z nachalnymi ofertami i durnymi konkursami w których wygrać mógł tylko ich organizator.
A czy ktoś pamięta jeszcze bramki SMS-owe? Pozwalające wysyłać SMS-y z Internetu za darmo!
To był dopiero niesamowity hit. I to przecież z powodu tych bramek powstał jeden z najbardziej rozpoznawalnych symboli polskiego Internetu: komunikator Gadu-Gadu. Jego twórca, Łukasz Foltyn, najpierw napisał program SMS Express, ułatwiający korzystanie z SMS-owych bramek. To z tego programu powstało potem Gadu-Gadu. Z oszczędności narodziła się wielka i kultowa w swoim czasie marka.
W pewnym sensie z SMS-ów wyrosły też kolejne internetowe komunikatory tekstowe. Dziś mamy ich całą masę. Zawsze sobie obiecuję, że już nie zainstaluję żadnego więcej w moim telefonie. Ale wciąż ulegam presji znajomych. A to ktoś koniecznie chce się porozumiewać WhatsAppem, a to znowy Viberem. Na szczęście chociaż mój syn wyznaje jedną nienaruszalną zasadę: jeśli wiadomość tekstowa jest szczególnie ważna, to najlepiej wysłać ją po prostu SMS-em.
Zapotrzebowanie na inne komunikatory wynikało z ograniczeń SMS-a, ale przede wszystkim znowu z tego, co początkowo dawało mu przewagę nad rozmowami: z ceny.
W końcu nigdy nie jest tak tanio, żeby nie mogło być jeszcze taniej. W pewnym momencie nawet już długość nie stanowiła problemu - telefony potrafiły pociąć dłuższy tekst na kilka SMS-ów. Ale za każdy z nich trzeba było zapłacić. Teoretycznie za wysyłane z telefonów przez Internet komunikaty tekstowe też się płaci - ale paczki danych są tak niewielkie, że koszty bywają w właściwie pomijalne. Następny krok to pewnie darmowe wiadomości przesyłane telepatycznie.
Podobno młodzi ludzie nie rozmawiają dziś przez telefony „komórkowe”, bo to bardzo już niemodne. Za to piszą do siebie bez przerwy. Minuta bez jakiejś nowej wiadomości tekstowej to minuta stracona. Przeskakują między przeróżnymi programami – wszystko im jedno, czy korzystają z jakiegoś komunikatora internetowego, czy po prostu SMS-a. I tu niestety trzeba zauważyć, że SMS-y były pierwszą jaskółką nowego świata, w którym ważniejsze jest to, co odległe, niż to, co bliskie. Przez te krótkie tekstowe komunikaty pojawiła się potrzeba ciągłego kontaktu z odległymi fizycznie ludźmi, przy zaniedbywaniu tych siedzących obok przy stole.
SMS wydaje się czymś tak banalnym i zwyczajnym, że nawet nie warto o nim pisać.
Ale ja chętnie wystawiłbym pomnik SMS-owi. W życiu ludzi odegrał większą rolę, niż sporo kamiennych postaci, które dziś spotykamy na cokołach. Robimy zrzutkę?
Piotr Lipiński – reporter, fotograf, filmowiec. Pisze na zmianę o historii i nowoczesnych technologiach. Autor kilku książek, między innymi „Bolesław Niejasny” i „Raport Rzepeckiego”. Publikował w „Gazecie Wyborczej”, „Na przełaj”, „Polityce”. Wielokrotnie wyróżniany przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i nominowany do nagród „Press”. Laureat nagrody Prezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich za dokument „Co się stało z polskim Billem Gatesem”. Bloguje na PiotrLipinski.pl. Żartuje na Twitterze @PiotrLipinski. Nowa książka „Geniusz i świnie” – o Jacku Karpińskim, wybitnym informatyku, który w latach PRL hodował świnie – w wersji papierowej oraz ebookowej.
* Zdjęcia: Shutterstock