Rok 2012 to rok Microsoftu
Mieliśmy wiele niesamowicie ciekawych premier w ubiegłym roku. Ale to, co się dzieje w Microsofcie, to prawdziwy ewenement. Bo tak jak możemy się spierać, czy gigant zmienia się na lepsze, czy też na gorsze, tak transformacja, jaką obserwujemy, jest w ostatnich latach bezprecedensowa.
Planując notkę podsumowującą rok, nie miałem nawet chwili wątpliwości o czym napiszę. Nie tylko dlatego, że jako swoją specjalizację wybrałem sobie firmę Microsoft. Myślę, że to, co się dzieje w Redmond, jest po prostu godne uwagi. A działo się niesamowicie dużo.
Wszystkie zmiany mają na celu „uczłowieczenie” produktów Microsoftu. A owo uczłowieczenie wynika z czegoś niesamowicie pięknego: z konkurencji na rynku. Microsoft nie zbudował swojej potęgi dlatego, że oferuje rewelacyjne produkty. Zbudował ją dzięki sprytowi oraz temu, że nikt nie oferuje lepszych. To się jednak zmieniło. Microsoft zaspał wiele istotnych na rynku wydarzeń. Smartfon jako urządzenie dla mas. Tablet jako urządzenie dla mas. No i rozwój biznesowy Internetu. A nawet sztandarowy produkt Microsoftu, czyli system Windows na notebookach, stał się zagrożony dzięki popularyzacji Macbooków. Nadszedł czas na zmiany.
A te nadeszły. Pod jednym, wspólnym sztandarem. Metro. Co prawda Microsoft już wycofał się z tego określenia, ale nie zaoferował jak dotąd nic w zamian (mówi się o „stylu Windows 8” lub „Modern”, ale żadna nazwa nie chwyciła). Metro miało swoje początki w odtwarzaczu Zune, a uderzyło na masową skalę w systemie Windows Phone 7. I okazało się rynkowym niewypałem. Microsoft wywnioskował jednak, że problem nie leży w samym Metro, a w nieumiejętnych próbach sprzedawania go użytkownikom. I z tym potrafię zgodzić się w pełni. Bo Metro to piękno prostoty. Interfejs minimalistyczny, który zachowując uwielbienie do estetyki usuwa wszystko, co niepotrzebne, koncentrując się na szybkości, przyjemności i wygodzie. I te idee, poniekąd słuszne, są skutecznie przez Metro realizowane.
Najpierw pojawił się Windows 8. Co prawda został zademonstrowany pod koniec ubiegłego roku, jednak to w bieżącym roku trwały najintensywniejsze jego testy no i wreszcie jego premiera pod koniec roku. Windows 8 zerwał z przywiązania do roboczego środowiska, jakim jest Pulpit. Nadaje się ono świetnie do pracy, ale dla zwykłej konsumpcji treści przez Kowalskiego jest zbyt nieintuicyjny, przeładowany i skomplikowany. Że nie wspomnę, że nie nadaje się absolutnie do obsługi dotykiem. Pulpit więc został przebudowany i zamieniony z głównego interfejsu użytkownika na to, gdzie pasuje idealnie: na środowisko robocze. Reszta to interfejs Metro, który nadaje się nie tylko do myszki i klawiatury, ale również wybornie się sprawdza do obsługi palcem. Nie sposób tu nie wspomnieć o Windows Store: czegoś, czego bardzo brakowało systemom Windows, czyli repozytorium z grami i aplikacjami, które w znaczny sposób ułatwia znajdowanie, instalację i dbanie o gry i aplikacje. Windows 8 to też szansa na zupełnie nowy rodzaj komputera: hybrydy lub, jak kto woli, ultrabooka convertible. Czyli połączenia najlepszych cech laptopa i tabletu.
A skoro mowa o nowych komputerach, to nie sposób nie wspomnieć o kilku innych, równie istotnych premierach. Po pierwsze, pojawił się nowy członek rodziny systemów operacyjnych Microsoftu. Mowa tu o Windows RT, czyli systemie przeznaczonym dla urządzeń z procesorami ARM i dużymi wyświetlaczami (czytaj: nie dla smartfonów). Jest on bliskim krewnym Windows 8, co daje dużo korzyści, ale też może być problematyczne: z jednej strony mamy ten sam interfejs i łatwe przepisywanie aplikacji pomiędzy systemami, z drugiej może to być mylące dla konsumenta. Windows RT, mimo problemów, jest jednak ważnym krokiem naprzód. Tak jak urządzenie promujące ten system: Microsoft Surface. Tak, rok 2012 to też debiut Microsoftu na rynku komputerów osobistych od strony sprzętowej. Skromny, to prawda, z uwagi na ograniczoną dostępność urządzenia. Czuję jednak, że to część dużo większej ofensywy. To samo zresztą sugeruje Steve Ballmer. Zwłaszcza, że znamy kolejny krok Microsoftu w tej dziedzinie. „Możemy” (nie w Polsce, a przynajmniej nieoficjalnie) już kupić tablet Surface RT, a wkrótce do tej rodziny dołączy miniaturowy ultrabook Surface Pro z systemem Windows 8.
Warto wspomnieć, że Microsoft nieco inaczej rozgraniczył rodzaje urządzeń, niż konkurencja. Z punktu widzenia Apple’a i Google’a, tablet to smartfon z większym ekranem. Microsoft uważa inaczej, dając tabletom dużo większe możliwości, a dzięki Metro zachowując prostotę w używaniu ich w biegu. Zdaniem Microsoftu tablet to nie duży smartfon bez (zazwyczaj) funkcji dzwonienia. To notebook, tyle że niekoniecznie posiadający klawiaturę. Patrząc na podobieństwa i różnice w rozmiarach ekranów tabletów, smartfonów i notebooków, uważam ten podział za rozsądniejszy. Dla smartfonów Microsoft przygotował co innego.
Na początku roku pojawiły się Nokie Lumia. Pierwsze „prawdziwe Windows Phone’y”. To, rzecz jasna, nieprawdziwe stwierdzenie i to pod wieloma względami. Po pierwsze, przed Lumiami były inne urządzenia z Windows Phone i to urządzenia bardzo dobre. Może nie tak dobre, jak Nokie, ale tak czy inaczej były, niektóre sobie bardzo chwaliłem. Po drugie, Windows Phone 7, przy całej mojej sympatii do tej platformy, jak najbardziej był wybrakowanym systemem. Doceniłem go i uczyniłem go swoim ulubionym właśnie dzięki Metro. Ale ciężko nie zauważyć braków w możliwościach tej platformy. To nadrobił Windows Phone 8, którego premiera odbyła się w praktycznie tym samym czasie, co systemów Windows 8 i Windows RT. Oparta na Metro dojrzała platforma, która jest w pełni gotowa, by zacząć odbierać rynek Apple’owi i samsungowym Androidom.
O Nokii wspomniałem jednak z premedytacją: premiera pierwszych Lumii (i właściwie każdych kolejnych) to efekt sojuszu, jaki Microsoft zawarł z podupadłym fińskim gigantem. Nokia, która płaci teraz gorzką cenę za ignorowanie przez wiele lat iPhone’a, doszła do wniosku, że Belle i MeeGo to droga donikąd. Z Androida zrezygnowała, moim zdaniem słusznie. Aktualnie na tej platformie zarabia właściwie tylko Samsung i HTC, przy czym ten drugi ma prawo do narzekania. Cała reszta została zepchnięta przez linię Galaxy na granice nieistotności. Nokia postawiła więc na Microsoft. Windows Phone 7 nie przywrócił jej blasku i chwały, ale czuję, że i tak to był strzał w dziesiątkę: Windows Phone 8 budzi bowiem duże zainteresowanie nie tylko wśród „entuzjastów elektroniki użytkowej”. To jednak jeszcze zweryfikuje rynek, nieco za wcześnie na fanfary.
Całości zmian dopełniają stare-nowe usługi internetowe Microsoftu. W nich samych zmieniło się niewiele, ale ich interfejs i frontend został gruntownie odświeżony. Jak dotąd SkyDrive, Hotmail czy Office Web Apps były bardzo funkcjonalnymi ale diablelnie niewygodnymi i odstraszającymi narzędziami. To się jednak zmieniło. Hotmail (teraz pod nazwą Outlook), Kontakty, SkyDrive, webowy Office oraz jego „firmowa” edycja Office 365 to świetnie zrobione narzędzia, które nie mają się czego wstydzić, jeżeli chodzi o konkurencję, a w wielu aspektach ją prześcigają. Cały czas są też prowadzone prace nad ulepszaniem wyszukiwarki Bing.
Zdaję sobie sprawę z… hm. Niepopularności moich poglądów, ujmując to dyplomatycznie. Wierzę jednak w powodzenie filozofii Metro. Microsoft obecnie staje się tym, czym przed laty był Apple. iPhone również był wyśmiewany, po czym został królem. Apple był innowatorem i trendsetterem. Teraz Microsoft próbuje zająć jego miejsce i robi to prawie bezbłędnie. Ma jednak, w przeciwieństwie do Apple, problem wizerunkowy. Apple kojarzył się od lat ze świeżością, przyjaznością i bezproblemowością. Microsoft, zasłużenie zresztą, dorobił się opinii firmy odpowiedzialnej za produkty i usługi, które są niebezpieczne, niestabilne, ociężałe i niewygodne. Zdaje sobie zresztą z tego sprawę, wystarczy przyjrzeć się kampanii promującej Internet Explorera 10 („świat się skończył, skoro Internet Explorer stal się dobrą przeglądarką”). Ma jednak miliardy dolarów na marketing. Ma też pozycje, w których jest dobrze okopany (Windows, Office czy Xbox, który już teraz jest wykorzystywany do promocji następcy usług Zune). Jest na wspaniałej drodze do sukcesu. Na drodze pozostał już tylko jeden problem. I nie jest to Apple.
Google podbija rynek swoim przyjaznym wizerunkiem, bez „bagażu”, jakim obarczony jest Microsoft. I oferuje swoje produkty za „darmo”, czyli oferując konsumentom usługi za które nie muszą płacić ani grosza, ale w zamian Google zyskuje prawo do śledzenia ich poczynań w Sieci i sprzedawania tych informacji partnerom. Już teraz Android ma ponad 70 procent rynku mobilnego i nawet wielki Apple ma problem z powstrzymaniem tej ekspansji. Microsoft był tak zajęty przekształcaniem się w nowego Apple’a, że nieco zignorował swojego drugiego arcywroga. A ten urósł w siłę.
Siłą Microsoftu jest jednak Windows. Coś, na co Google nie ma odpowiedzi. Chrome OS istnieje, jest jednak platformą niszową i specyficzną. Ale czy to wystarczy? Czy zdominowany przez reklamy świat, akceptujący w pełni bycie nimi zasypywanym, jest gotowy na płatne usługi premium? Wydaje mi się, że już nie. Microsoft będzie więc musiał znaleźć złoty środek w swoim modelu biznesowym. Czy mu się to uda, pokaże rok 2013.
Ważne, że jest tego świadom. Według niepotwierdzonych informacji, nowy Windows „Blue” (który jeszcze nie wiadomo, czy będzie samodzielnym produktem, czy formą aktualizacji Windows 8) ma być albo darmowy, albo śmiesznie tani. Webowy Office już teraz jest darmowy, a płacić muszą tylko firmy (Office 365). Skype jest darmowy, ale dopóki nie dzwonimy na telefony komórkowe lub stacjonarne. Podstawowy SkyDrive jest darmowy, płacimy jednak za zwiększenie jego możliwości (czytaj: pojemności). Xbox Multimedia jest darmowy, ale za opłatą abonamentową zyskujemy więcej możliwości. Ceny Windows Phone czy Windows RT nie czujemy, bo kasę Microsoftowi płaci partner OEM, nie konsument. I tak dalej, i tak dalej. Rok 2013 będzie jeszcze ciekawszy. Bo pokaże, czy „nowy Microsoft” jest na rynku potrzebny i czy odważne działania Ballmera zamienią się w spektakularny sukces, czy też w największy upadek w dziejach IT, redukując Microsoft do roli producenta rozwiązań korporacyjnych.
Nie mogę się doczekać okazji napisania takiego samego podsumowania w przyszłym roku. I jestem cholernie ciekaw co napiszę.
Maciek Gajewski jest dziennikarzem, współprowadzi dział aktualności na Chip.pl, gdzie również prowadzi swojego autorskiego bloga.