Z jego technologii korzysta cały świat. Polak jest dumny, ale pieniędzy nie dostał

Jego kodowanie jako własne chciały patentować Google i Microsoft, ale co może polski naukowiec idealista w starciu z gigantami? Zwłaszcza że chciałby mieć święty spokój, a zapał polityków skłonnych do jego obrony gaśnie równie szybko, jak się rozpala. A gdy medialna wrzawa cichnie, do wsparcia jego kolejnych pomysłów nikt się nie garnie. 

Z jego technologii korzysta cały świat. Polak jest dumny, ale pieniędzy nie dostał

Wybitni ludzie nie mają łatwo. Nie dość, że łatwo się nudzą, to jeszcze mogą paść ofiarą żądnych zysku cwaniaków. Tak było z doktorem Jarosławem Dudą z Instytutu Informatyki i Matematyki Komputerowej Uniwersytetu Jagiellońskiego, który w 2006 r., jeszcze w ramach magisterki, stworzył pierwszą wersję kodowania ANS służącego do konwersji danych. Metoda weszła do powszechnego użytku w 2015 r. i od tego czasu wykorzystują ją w swoich produktach największe światowe korporacje. Na jej bazie działa też format JPEG XL, który docelowo zastąpić ma tradycyjny JPEG. Od lat Duda walczy o prawo do własnego wynalazku, ale big techy śmieją mu się w twarz.

Jarosław Duda mógłby stać w jednym szeregu z Billem Gatesem, Steve'em Jobsem czy Markiem Zuckerbergiem, ale od Doliny Krzemowej woli Kraków, swoje tańce i spacery po dawnej stolicy Polski. Rozmawia z magazynem Spider's Web+, bo wierzy, że rozgłos pomoże mu w starciu z gigantami. Nie tyle dla własnej chwały i pieniędzy, ile po to, by świat zobaczył, że innowacja, z której korzysta nawet najnowszy iPhone 16, jest z Polski. A także by jego metoda kompresji nie pozostawała wyłącznie w rękach chciwych korporacji, ale należała do ludzi. Poznajcie geniusza znad Wisły.

Dr Jarosław Duda

Ada Chojnowska: Odpalam smartfona, wchodzę na Facebooka i podobnie jak miliony ludzi na świecie nieświadomie korzystam z pańskiego wynalazku. Zgadza się? 

Dr Jarosław Duda: Tak, rzeczywiście, nawet miliardy osób. Ze stworzonej przeze mnie metody kompresji danych, czyli tzw. kodowania ANS (Asymmetric Numeral Systems), korzystają największe światowe marki, a co za tym idzie użytkownicy ich produktów na całym świecie. Pozwala ona poprawić szybkość lub stopień kompresji w porównaniu z poprzednimi metodami, dzięki czemu ANS stało się podstawowym sposobem zapisu informacji w naszych komputerach i smartfonach, dając oszczędność czasu, energii, nośników, kosztów przesyłu i sprzętu. I popularność tej metody raczej będzie już tylko rosnąć. Wykorzystuje ją w swoich produktach Apple w ich domyślnym kompresorze LZFSE, także bardzo popularny kompresor Zstandard z Facebooka, który zastępuje historyczny "zip". Jest też używany m.in. przez jądro systemu Linux, który jest w sercu serwerów i smartfonów. Własne oprogramowanie na ANS posiadają też m.in. Google, Microsoft, Nvidia, Adobe – do zapisywania danych użytkowników ich produktów. 

Pojawiają się informacje, że iPhone 16 ma robić zdjęcia w JPEG XL właśnie na pańskim kodowaniu. 

Rzeczywiście, od około roku Apple wspiera JPEG XL, który używa ANS, i właśnie pojawiły się doniesienia, że iPhone 16 powinien móc bezpośrednio zapisywać tak zdjęcia. Ten format ma w końcu realne szanse zastąpić po około 30 latach wszędobylski JPEG. Przy zachowaniu podobnej jakości zdjęć, ich wielkość zmniejszy się dwa-trzy razy. Posiada też brakujące funkcje jak HDR, przeźroczystość czy progresywne dekodowanie: poprawę jakości obrazu podczas wczytywania strony. JPEG XL powinien też zastąpić formaty GIF i PNG, oferując znacznie lepszą kompresję bezstratną.

Od razu pan wiedział, że tworzy coś, z czego będą korzystać ludzie na całym świecie? 

Oj nie, zdecydowanie nie. Zwłaszcza że pierwszy wariant kodowania opracowałem już dawno temu, bo jeszcze w ramach pracy magisterskiej w 2006 r., a późniejsze weszły do powszechnego użytku tak naprawdę dopiero około roku 2015. 

Zaraz, zaraz, w ramach pracy magisterskiej? 

Tak wyszło, w dodatku była to praca magisterska z fizyki, po wcześniejszych z informatyki i matematyki. Ale ja zawsze szukałem dziwnych, nietypowych pomysłów – ukrytych pereł, po których przebiegł mainstream w pogoni za trendami, głównie od amerykańskich naukowców. Na przykład w tej samej pracy magisterskiej zapoczątkowałem też Maximal Entropy Random Walk, które dziś również ma artykuł na Wikipedii i setki cytowań. Pokazuje ono, że standardowe modele dyfuzji często są przybliżone, a naprawiając to, znikają niezgodności z mechaniką kwantową - inspirując moje dalsze kierunki badań z fizyki. 

To jak pan na ten "dziwny" pomysł w ogóle wpadł? 

Pracowałem nad zupełnie innym problemem, rozszerzeniem tzw. kodowania Fibonacciego, np. dla zwiększenia pojemności dysków twardych. Nie znając wtedy tzw. kodowania arytmetycznego, wprowadziłem pierwszy wariant ANS i to oryginalnie w wersji z zamienionym kodowaniem i dekodowaniem. Tu trochę historii: podstawową używaną metodę opracowano jeszcze w latach 50. ubiegłego wieku, to tzw. metoda Huffmana, która pracuje na pełnych bitach, przykładowo literkę B zapisując jako 10. Jednak zwykle zdarzenia niosą nie jeden, dwa bity informacji, tylko np. dosłownie połowę bitu. Więc żeby pracować na takich ułamkowych bitach, w latach 70. wprowadzono kodowanie arytmetyczne, niezależnie rozwinięte z wcześniejszych pomysłów (m.in. Shannona, Fano, Eliasa) przez przynajmniej trzech autorów (Rissanen, Pasco, Martin). Potem przez kilka dekad niewiele się zmieniało, jednocześnie kłopot polegał na tym, że pojawiło się pełno patentów, co sparaliżowało użycie metody na około 30 lat. 

Pracując nad magisterką, nie znając tej metody, zrobiłem po swojemu - podczas gdy kodowanie arytmetyczne wychodzi z dodawania nowej informacji na pierwszej cyfrze (np. 123 -> 4123), ANS, czyli asymetryczne systemy liczbowe wychodzą z dodawania na ostatniej (np. 123 -> 1234). Asymetryczność odnosi się do optymalizacji dla różnych częstości cyfr, gdy na przykład jedynka jest częstsza niż dziewiątka. Podczas gdy kodowanie arytmetyczne pracuje, przetwarzając dwie liczby (określające przedział), w ANS wystarczy jedna - dzięki prostocie pozwalając na znacznie szybsze implementacje. Wcześniej konieczny był kompromis: albo szybszy Huffman, albo dające lepszą kompresję arytmetyczne. ANS połączył te zalety, więc zastępuje obie metody w zapisywaniu naszych danych. 

W 2006 roku wprowadziłem pierwszy wariant, pracujący na dwóch symbolach. Późniejsze pracowały na większej ilości, pozwalając na dziś popularne bardzo szybkie implementacje - wariant stablicowany tANS wprowadziłem w 2007 roku, a przedziałowy rANS w 2013. Ten pierwszy jest używany m.in. w kompresorach Apple i Facebook, drugi m.in. w JPEG XL czy opartych na sieciach neuronowych, czyli pewnie w nim będzie rozmawiała sztuczna inteligencja. 

Od początku nie zamierzał pan swojego kodowania patentować i chciał pan je udostępnić wszystkim za darmo? 

Dla studenta w 2006 roku patentowanie to była zupełna abstrakcja, przy czym nie miałem pojęcia, że z czasem zainteresowanie ANS będzie tak duże. To była magisterka, inne czasy. Zresztą, jak patrzę na to z perspektywy tych kilkunastu lat, to nawet jakbym chciał ANS opatentować, miałbym spory problem ze spieniężeniem takiego patentu. Przecież to wymaga pieniędzy i zespołu. Ja tego nie miałem. Musiałem latami pracować, żeby ktokolwiek chociaż się zainteresował tym pomysłem.

Jak to? Nikt nie widział w pańskim kodowaniu potencjału? 

No… niespecjalnie. Próbowałem je upowszechnić na różne sposoby, zainteresować różne osoby, firmy. Bez skutku. Byłem też aktywny na forach internetowych, między innymi dla entuzjastów kompresji. Opisałem swoją metodę, rozmawiałem o niej z różnymi ludźmi i w końcu Yann Collet w 2013 roku zaczął z nią pracować dla rozwijanego przez niego kompresora. No i udało mu się ruszyć lawinę zastosowań. 

Kim jest Yann Collet? To jakiś naukowiec, człowiek biznesu? 

Informatyk, entuzjasta kompresji. Wcześniej opracował również bardzo popularny, prosty, szybki kompresor LZ4 i zaczął eksperymentować z ANS dla jego kolejnego kompresora: zhuff, oryginalnie z kodowaniem Huffmana, które później wymienił na ANS. Następnie, tuż przed tym, jak zatrudnił go Facebook, opracował Zstandard (zstd), który dziś jest używany praktycznie wszędzie, zastępując historyczny "zip".

Pana Facebook nie chciał zatrudnić? 

Ja akurat rozmawiałem nie z Facebookiem, lecz z Google’em. 

Tym samym Google’em, który później chciał za pana plecami opatentować pańskie rozwiązanie? 

Dokładnie tak. Pamiętam, że napisałem do nich na ich publicznej liście mailingowej codec.developers 1 stycznia 2014 roku, zaraz po sylwestrze, proponując, by użyli mojej metody w kompresji obrazu i wideo. Nawiązaliśmy kontakt, przez 3,5 roku czasem im pomagałem, rozmawiałem przez listę i maile, wspierałem w ulepszeniach, licząc na formalną współpracę z uczelnią. Po czym wyszło, co wyszło. A dowiedziałem się o wszystkim przypadkiem. Czasem wpisuję do wyszukiwarki hasło Asymmetric Numeral Systems, klikam ostatni miesiąc i sprawdzam, czy coś nowego na ten temat się nie pojawiło. Tak w 2017 r. przypadkiem trafiłem na zgłoszenie patentowe Google’a. 

Co pan wtedy zrobił? 

Najpierw była panika, nie miałem pojęcia, co z tym zrobić. W końcu zgłosiłem się do władz Uniwersytetu Jagiellońskiego, pisałem o tym na forach w internecie, inni zaczęli to podawać dalej, sprawą zainteresowały się media. Wydaje mi się, że to właśnie dzięki medialnej presji Google ostatecznie porzucił to zgłoszenie patentowe. Po kilku mailach doszło do zdalnego spotkania, po jednej stronie byłem ja i dwie osoby z UJ, po drugiej inżynier i prawnicy Google’a. Oczywiście tłumaczyli, że wszystko w porządku, to przecież nie tak, że oni wcale nie chcą patentować mojej metody, tylko jej rozszerzenie. Ale to bzdura, w podręcznikowym podejściu do kompresji wideo wymienili kodowanie na moje, co sam im sugerowałem na ich publicznej liście mailingowej. To zresztą duży problem w świecie patentów – ktoś stworzy nowe, szczególne oprogramowanie, ktoś inny może coś lekko zmodyfikować lub dodać i później twierdzić, że to jego dzieło. Ale tak nie jest, tam nie ma de facto niczego nowego, żadnej innowacji, pomysłu. A to przecież powinna być istota zgłoszeń patentowych. Co więcej, chronieni są tylko płacący za monopol. Idealiści oddający swoje pomysły za darmo, licząc, że rozkwitną one w społeczeństwie, nie mają praktycznie żadnej ochrony przed krążącymi nad nami potężnymi sępami patentowymi. Ostatecznie po tym spotkaniu nie miałem już praktycznie kontaktu z Google'em. W 2019 r. patent porzucili, sytuacja wróciła do tego, co było przed zamieszaniem. 

Sprawa z Google’em może i się skończyła, ale później pojawił się Microsoft. 

Niestety. Mówię niestety przede wszystkim dlatego, że mam tego tematu serdecznie dość, marnotrawstwo czasu i nerwów. Nigdy nie chciałem z nikim walczyć, użerać się w sądach, chciałem tylko w spokoju robić naukę. I kiedy już liczyłem, że to koniec, w 2021 r. na jednym z forów dostałem informację, że tym razem moje kodowanie chce patentować Microsoft. Oczywiście niby nie dokładnie moje kodowanie, ponoć swoje, nowe, lepsze. Ale nikt nie wie, co tam jest nowego; próbowaliśmy to czytać, dyskutować ze specjalistami od kompresji, ale wyglądało na standardowy opis wariantu rANS, wręcz przepisany z publicznych materiałów. 

I w tym przypadku zadziałały media, uczelnia, udało się nawet zainteresować polskich parlamentarzystów. 

To prawda, w 2022 roku były nawet dwie interpelacje w tej sprawie, pod drugą podpisało się 130 posłanek i posłów, którzy chcieli, by interweniowało Ministerstwo Rozwoju i Technologii oraz Urząd Patentowy RP.

Było głośno, ale potem ucichło. I chyba nikt nie dowiedział się, czy te interpelacje przyniosły skutek. 

Odpowiadam: nie przyniosły. Urząd patentowy umył ręce, bo nie jest przecież od udzielania pomocy prawnej. Poza tym ja żadnego zgłoszenia patentowego do nich nie zgłosiłem i skończyło się to tak, że Microsoft dostał patent w Stanach, a teraz stara się o europejski i światowy. Chyba średnio im idzie, ale szczerze mówiąc, nawet tego specjalnie nie obserwuję. Z tego, co wiem, od lutego nic się z ich zgłoszeniem nie dzieje, to raczej zły znak dla Microsoftu. Podejrzewam, że dali sobie spokój. Mam taką nadzieję. 

Ale zaraz, skoro Microsoft dostał już patent w Stanach, to co teraz? Może pozwać na przykład Google’a, który też przecież z pańskiej metody korzysta? I będziemy mieć starcie Godzilla vs King Kong? 

Nie sądzę. To bardziej zagadnienie prawnicze, ale z tego, co wiem, problemy mogą mieć raczej mniejsze firmy, które z mojej metody dopiero chciałyby korzystać, adaptować w nowych rozwiązaniach. Nawet z niepewnym patentem Microsoft mógłby im grozić, może nawet sparaliżować albo zniszczyć pozwem. Jest to zagrożenie prawne, które może spowolnić dalszą adaptację. Na szczęście jest wiele wcześniejszych implementacji, przy których prawnicy nie mają się do czego przyczepić. 

Amerykański patent jest, ale nie próbuje pan już walczyć? Nie rozmawia pan z Microsoftem, nie ma pan prawników? 

Mam bardzo pomocną znajomą panią prawnik i rzecznika patentowego, cały czas próbują działać, ale powiedzmy sobie szczerze, co mogą dwie osoby pomagające mi hobbystycznie w starciu z takim gigantem jak Microsoft? Zresztą naprawdę jestem zmęczony tym tematem, mam go serdecznie dość i nie chcę już do niego wracać. Nie chcę sobie robić wrogów, wolę pracować nad czymś pozytywnym. Skupiam się na zupełnie innych projektach. 

To znaczy?

Obecnie pracuję nad trzema dużymi swoimi tematami, myślę, że nawet większego kalibru niż ANS. Oczywiście znów nietypowe, więc znalezienie pomocy graniczy z cudem. Chyba najbliżej ruszenia lawiny jest 2WQC, czyli bardziej symetryczne ulepszenie komputerów kwantowych. Standardowe (1WQC) używają procesu preparacji dla wymuszenia stanu początkowego. Ja proponuję taki proces odwracać, żeby podobnie wymuszać też stan końcowy (tzw. postparacja). Brzmi niewinnie, ale dodanie takiej operacji znacznie zwiększyłoby możliwości, m.in. powinno pozwolić rozwiązywać bardzo popularne tzw. problemy NP trudne, czyli takie z olbrzymią ilością możliwości, np. wartości tysiąca bitów. My moglibyśmy każdą z nich ocenić i chcemy znaleźć najlepszą z nich. Przykładowo takie olbrzymie ilości stanowić mogą związki chemiczne, wśród których szukamy najlepszego leku. 2WQC teoretycznie mógłby je znaleźć w jednym przebiegu, pracując na kwantowej superpozycji wszystkich tych możliwości. 

W tym temacie zbudowałem zespół do konkursu XPRIZE, mamy praktykantów z QIntern, napisaliśmy kilka artykułów teoretycznych i kolejne są w drodze. Jest pełno argumentów, że powinno to działać, jedyne kontrargumenty są typu "że pozwalałyby na więcej" niż przyzwyczajenia specjalistów. W literaturze znalazłem pośrednie potwierdzenia eksperymentalne (mikroskop STED i brak oscylacji Rabiego dla lasera na swobodnych elektronach). Czas na bezpośrednie, tyle tylko, że wymaga to dużych środków i współprac, a tych nie mamy. 

Drugi temat to tzw. hierarchical correlation reconstruction – rodzina metod analizy stycznej, którą rozwijam od 2017 roku, łącząca zalety klasycznej statystyki ze współczesnym uczeniem maszynowym. Liczymy, przewidujemy olbrzymią ilość tzw. momentów, które dają bardzo dokładny opis zależności statystycznych. Opracowałem kilkanaście artykułów pokazujących nowe możliwości i ostatnio pracuję nad opartymi na tym sieciami neuronowymi bliższymi biologicznych: pozwalającymi na propagację sygnału w różnych kierunkach, pracując też na rozkładach prawdopodobieństwa i używając także metod uczenia dozwolonych dla biologicznych sieci neuronowych. Standardowe sztuczne sieci neuronowe są bardzo prymitywne, biologiczne są znacznie bardziej wyrafinowane – proponowane podejście pozwala tanio odtworzyć ich możliwości. Wierzę, że to bardzo obiecujący kierunek, ale trudny i nietypowy, więc znowu ciężko znaleźć kogoś do pomocy. Można takie sieci traktować jako niedawne tzw. KAN – niby prosta parametryzacja, ale z MIT, więc wszyscy się rzucili. Natomiast akademik z kraju praktycznie bez tzw. soft power nie ma żadnej siły przebicia. 

Z trzecim pomysłem też tak jest? 

Niestety tak, a to temat, nad którym pracuję najdłużej, bo od 2009 r. To nieperturbacyjne modele cząstek, czyli pytanie o konfiguracje pól m.in. elektromagnetycznych – jest ono zadawane dla niektórych cząstek, a powinno być dla wszystkich. Gdy się je zada, sytuacja okazuje się bardzo bliska tzw. ciekłym kryształom, które wzbudzeniami topologicznymi przynajmniej jakościowo wydają się automatycznie odtwarzać model standardowy – zaczynając od elektromagnetyzmu na skwantowanych ładunkach i odpowiednika strun kwarkowych. Ta droga, oprócz szansy zakończenia po wielu dekadach kryzysu w fizyce, może m.in. przynieść lepsze źródła energii. Podsumowując, wszystkie trzy tematy wydają się niezwykle obiecujące, zresztą innymi bym się nie zajmował, ale potrzebne są współprace, ludzie, pieniądze… 

Może jakieś granty?

Granty przyznawane są na może kilkanaście procent bezpiecznych, modnych tematów, na nietypowe raczej nie ma szans. Najbardziej potrzebuję ludzi do pomocy, a zatrudnianie z grantów to jakiś koszmar, szczególnie za niekonkurencyjną stawkę. W takich konkursach często nikt się nie zgłasza, a jeśli nawet, to dobrzy ludzie raczej znajdą lepszą ofertę. Potem takich osób z różnych krajów trzeba pilnować, żeby coś robiły, wszystko rozliczać, olbrzymie ilości formalności i nerwów. Też planowanie lata w przód – co w nowych tematach często nie jest możliwe. Nie mam do tego głowy i szczerze uważam, że efektywniej spędzę ten czas po prostu pracując, więc robię to 7 dni w tygodniu, poszukując współprac. Oprócz dużych, trudnych zatrudnień bardzo brakuje małych elastycznych – np. łatwych do przydzielenia dodatków motywacyjnych dla studentów aktywnych w projektach. 

A czy na pańskich nowych pomysłach da się zrobić pieniądze? Pytam, bo jeśli tak, to może ktoś ze świata biznesu się zainteresuje. 

Na komputerach kwantowych na pewno. W tej dziedzinie są olbrzymie pieniądze i 2WQC doleje tam paliwa – gdy tylko uda się potwierdzić eksperymentalnie, wiele firm się na to rzuci. Zastosowań będzie sporo, szczególnie przeróżne optymalizacje, np. projektowanie leków. W przypadku lepszych sieci neuronowych tym bardziej. Najtrudniej dla trzeciego tematu – daleko do zastosowań, ale wierzę, że się pojawią. Jednak tak czy siak, z większością jestem sam, nie mam siły przebicia, więc wszystko idzie bardzo powoli. Temat komputerów kwantowych staram się ruszyć mniej więcej od grudnia 2022 r. Nikt nie potrafi wskazać kontrargumentów, ale żeby zostało potraktowane poważnie, potrzebna jest współpraca z eksperymentatorami, co jest bardzo trudne. W ciągu tych 20 lat pracy naukowej zebrałem dziesiątki pomysłów, które oceniłem jako wartościowe i opracowałem w miarę możliwości. Często je referuję, niby zawsze jest zainteresowanie, mówią, że ciekawe, życzą powodzenia - i na tym się kończy. Mają swoje bezpieczne, popularne tematy, nietypowe to ryzyko utraty punktów. Więc wszystko muszę budować sam, od zera. 

Z czego to pańskim zdaniem wynika? Tematy są zbyt skomplikowane, ma pan tak wąską działkę, że nikt się na tym nie zna? Ludzie nie dostrzegają jej wagi? 

Częściowo tak, ale powodów jest wiele. Tak po prostu, szczególnie w Polsce, jest. Masz nietypowy pomysł, mówisz o nim komuś, słyszysz: "super, powodzenia" i tyle. A co ja jestem w stanie zrobić sam? Akademicy zwykle mają bardzo wąskie działki, muszą zdobywać na nie granty, pisać artykuły tak, żeby były punkciki – o które najprościej przez serie podobnych wariacji na temat. Między innymi dla utrzymania rodziny muszą skupić się na zaspokajaniu systemu, podczas gdy ja potrzebuję jakiegoś głębszego sensu tego, w co wkładam serce. Tematy nietypowe są ryzykowne, do grantów daleka droga. W naszym systemie nowe pomysły to głównie problem. A jak tylko amerykański naukowiec wpadnie na kolejny szalony pomysł, zaraz jest we wszystkich mediach i ludzie się rzucają. W Polsce na odwrót, nietypowy pomysł systemowo nie ma szans – jasne, z większości pewnie nic by nie było. Jednak bez weryfikacji wyrzucamy też te wartościowe - żeby obudzić się na przykład, gdy już cały świat ich używa. 

Jak z ANS – gdyby ktoś pomógł na początku, pewnie byłyby patenty, pieniądze - choć raczej nie miałby dziś takiej popularności, uzyskanej m.in. dzięki brakowi patentów. Ale skoro już ANS jest używany przez wszystkich, stał się idealną okazją do promocji Polski, Krakowa. Gdyby ludzie byli świadomi, że ich dane są zapisane naszą metodą, ciut lepiej myśleliby o Polakach, co przekłada się m.in. na inwestycje. A mnie pomogłoby to ruszyć kolejne pomysły. Przykładowo Elon Musk był w Krakowie, ale ponoć zupełnie nie był zainteresowany naszym miastem. Może byłoby inaczej, gdyby wiedział, że wszędzie używa naszej metody.

Nie chciał pan po prostu przejść do jakiejś korporacji, firmy technologicznej, która by pańskie pomysły mogła wdrożyć? Na pewno też zarabiałby pan lepiej niż na uniwersytecie. 

Nie mam dużych potrzeb finansowych, więc to mnie raczej nie kusi, czasem udzielam firmom konsultacji. Największą zaletą pracy na uczelni jest swoboda tematów, mogę po prostu pracować nad swoimi pomysłami i rozwiązaniami. Jestem takim prawdziwym naukowcem, powiedziałbym, że dość idealistycznym. Lubię pracować naukowo, ze studentami, nie muszę się stresować. Robię to, w co wierzę, widzę regularne postępy, sens tego, co robię. Wieczorem idę na tańce lub basen, więcej mi właściwie nie potrzeba. 

To może chociaż zagraniczna uczelnia? Sam pan przecież mówi, że w Polsce z takimi pomysłami jak pańskie przebić się ciężko. 

Tak, ale kurczę, ja lubię Kraków, lubię tu mieszkać, pracować, tu mam swoje tańce, znajomych. Jak byłem rok w Stanach Zjednoczonych, to, szczerze mówiąc, nie podobało mi się… Mimo wszystkich minusów nie chciałbym wyjeżdżać, chcę robić swoje tutaj, na miejscu. Nie poddaję się, dla wielu tematów to kwestia czasu, ANS potrzebował 6 lat. Szkoda tylko, że pewnie znowu Polska nic z tego nie będzie miała. Robię, co mogę: najpierw szukam pomocy lokalnie, ale gdy odbijam się od ściany, muszę szukać dalej. Mam nadzieję, że kiedyś to się zmieni. Nie dając szansy niestandardowym pomysłom Polaków, tracimy kolejne okazje.