Może i dzięki temu jest łatwiej. Tyle że jest w nas taki narcyzm rodzicielski, chęć poczucia kontroli, ale i miłość; one powodują, że nie chce się całkowicie wypuścić dziecka ze swoich objęć (albo łap, jak kto woli). Wiesz, wydaje mi się, że wszystkie relacje, takie dobre i głębokie relacje, na pewnym poziomie wynikają z istnienia niedogodności. Na przykład: jeśli w domu jest jedna łazienka, a nie trzy, to jako rodzina musicie się kłócić, kto i kiedy będzie jej używał. Musicie dochodzić ze sobą do porozumienia, ustalać wspólne zasady, uczyć się szanować wzajemnie. I tak ta relacja nabiera głębi i sprawia, że wszyscy znacie się trochę lepiej. Relacje w pewnym sensie (oczywiście bez przesady) zależą więc od niedogodności, od braków, od pustki. One mają nam te rzeczy zapełniać i pomagać je przezwyciężać. Jedną z tych niedogodności jest właśnie brak możliwości zdobycia wiedzy przez każdego i w każdym momencie. To nas przez wieki łączyło, najbardziej w sensie międzypokoleniowym. Mnie z moją matką łączyło to, że musiałam pytać ją o bardzo wiele rzeczy, których nie rozumiałam. Mój syn pyta mnie, gdy ma ochotę porozmawiać. Ale już nie musi tego robić.