Ubuntu Edge okazało się porażką… piękną, ale jednak porażką
Ubuntu Edge to piękna wizja, pięknego urządzenia. Wizja marzyciela, który chciał pokazać nam przyszłość świata mobilnego. Wizja, która okazała się wielką porażką.
Edge to piękno w czystej postaci
Telefon z dwoma systemami operacyjnymi – Ubuntu oraz Android, ekranem HD 1280 x 720 pikseli o przekątnej 4,5 cala, 4 GB pamięci RAM, 128 GB na wewnętrznym dysku oraz (podobno) najszybszym procesorem czterordzeniowym. To brzmi fenomenalnie. Jednak najpiękniejsze jest to, że Ubuntu Edge miał być smartfonem i komputerem jednocześnie. W kieszeni lub torebce miał się zachowywać jak tradycyjny telefon komórkowy w mobilnym systemem operacyjnym – aplikacje, Internet, wiadomości tekstowe i rozmowy telefoniczne. Standard! Ale już po powrocie do domu to niewielkie urządzenie miało się zamieniać w pełnoprawny komputer. Wystarczyłoby go tylko podłączyć do monitora, a automatycznie uruchamiałby Ubuntu w wersji desktopowej.
To piękna wizja, w której praktycznie całe swoje cyfrowe życie przez cały czas mamy przy sobie. O ile dzisiejsze smartfony dają nam ogromne możliwości i dla wielu są niczym prawa ręka, bez której nie mogą się obyć, o tyle wciąż nie są PC-tami. To jednak na starym, dobrym blaszaku pracujmy przy biurku, piszemy teksty, przygotowujemy zestawienia i tworzymy prezentacje. Ubuntu Edge chciało to całkowicie zmienić. Już sobie wyobrażam, jak odpinam smartfona ze stacji dokującej w domu. W drodze do pracy używam go jak telefonu, a po wejściu do pracy wpinam go do kolejnego monitora i kontynuuję swoją pracę. Czysta poezja.
Piękna porażka
Niestety. Jeśli nie zauważyliście, to wcześniej używałem firm typu „miał być”, „miał oferować”… no bo miał i już najprawdopodobniej nie będzie. Firma Canonical wysoko zawiesiła sobie poprzeczkę. Postawiła przed sobą cel niemal niemożliwy do wykonania i właśnie zbiera tego owoce. Zbiórka na Indiegogo kończy się za niecałe 23 godziny. Do uzbierania były 32 miliony dolarów. Jednak użytkownicy, chociaż bardzo hojni, przelali na konto firmy niewiele ponad 12 milionów. Nie udało się dobić nawet do 50 procent, co należy uznać za ogromną porażkę.
I nie jest ważne to, że przy okazji pobito kilka rekordów. Owszem, wcześniej nikomu nie udało się w ten sposób uzbierać 12 milionów dolarów. Zgadza się, że w ciągu jednej dobry zebrano niemal 3,5 miliona dolarów. Ale rekordami nie buduje się urządzeń. Rekordy nie sprzedają pomysłów. Te wszystkie osiągnięcia są niczym, są kompletnie nieważne i szybko o nich zapomnimy. W pamięci pozostanie tylko jedno – nie udało się zebrać wymaganej kwoty. Użytkownicy nie zaufali firmie Canonical.
A może jednak sukces?
Założyciel Canonical w wywiadzie dla BBC mówi o swojej porażce, jakby była sukcesem. Wspomina, że projekt spotkał się z ogromnym zainteresowaniem nie tylko ze strony specjalistów i użytkowników, ale także producentów. Opowiada, jak bardzo jest zaskoczony tą popularnością. I gdyby go tak posłuchać, to rzeczywiście można mu uwierzyć, że Ubuntu Edge okazał się sukcesem.
Ale zaraz, zaraz… przecież gdyby zainteresowanie było tak ogromne, to chyba udałoby się uzbierać wymaganą kwotę. Gdyby użytkownicy tak wierzyli w ten projekt, to na koncie Canonical byłaby większa suma niż „tylko” 12 milionów. Jeśli inwestorzy zaufali projektowi, to za kilka miesięcy urządzenie trafiłoby na rynek. A przecież nic takiego się nie wydarzyło.
Słowa o wielkim zainteresowaniu są tylko marketingowym bełkotem, który ma odwrócić uwagę od tego, że Ubuntu Edge to porażka. Wielka porażka i nic innego! Nie ma mowy o żadnym sukcesie. Nie udało się i już. Koniec. Kropka.
Dlaczego?
To chyba jedno z najtrudniejszych pytań. Dlaczego się nie udało? Na pewno nie ma jednego, konkretnego powodu. Na przegraną złożyło się wiele mniejszych i większych czynników. Mi do głowy przychodzi kilka.
Nie ulega wątpliwości, że projekt Ubuntu Edge był bardzo innowacyjny. Możliwe, że aż za bardzo. Bo skoro dzisiejsze smartfony są jeszcze pełne wad i ułomności, to jak uwierzyć w to, że tak mały sprzęt może być też komputerem? Jak uwierzyć w to, że po podłączeniu do stacji dokującej wszystkie minusy w magiczny sposób znikną i zamienią się w plusy? No i przede wszystkim – jak uwierzyć firmie, dla której będzie to pierwszy smartfon w jej portfolio? Jasne, że produkcją zajęłaby się inna, zewnętrzna firma, jakiś podwykonawca, np. Foxconn, ale zrobiłby to według konkretnego projektu. Macie pewność, że byłby on dobry?
Jestem też pewien, że kwota aż 32 milionów dolarów była zdecydowanie zbyt wysoka. Na mnie zadziałała jak zimny prysznic. Od samego początku byłem pewien, że tak dużej sumy po prostu nie uda się uzbierać. Zastanawiam się, ile osób to odstraszyło. Lepiej było zdecydować się na mniejszą kwotę. I nie koniecznie chodzi mi o 12 milionów, które rzeczywiście udało się osiągnąć. Może gdyby Canonical zdecydowało się na 18, a może nawet 20 milionów, to właśnie tyle byłoby teraz na ich koncie? Lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu. Pytanie tylko, czy mniejszym nakładem dałoby się zrealizować ten projekt?
Niby Ubuntu Edge kosztował 695 dolarów. To oznacza, że do uzbierania 32 milionów wystarczyło 46 tysięcy entuzjastów i geeków, którzy marzą o takim sprzęcie. To przecież nie jest dużo – w końcu Samsung sprzedał ponad 20 milionów Galaxy S 4. Jednak w rzeczywistości to bardzo dużo za urządzenie, które istnieje tylko na desce kreślarskiej. Przy zakupie iPhone’a czy też HTC One możemy mieć pewność co do pewnych funkcji i elementów tych smartfonów. Wiemy, jak prezentowały się wcześniejsze modele tych producentów. Możemy przeczytać recenzje w Sieci i branżowej prasie. I wreszcie możemy je wziąć w dłonie i zobaczyć czy rzeczywiście są tak rewelacyjne, jak obiecuje producent. Rekomendacje specjalistów i znajomych, rozpoznawalność marki, zaufanie i przyzwyczajenie do producenta to kluczowe elementy, które decydują o zakupie. Czy ktoś z Waszych znajomych, kto nie interesuje się światem nowych technologii, słyszał kiedykolwiek o Ubuntu lub Canonical?
W obecnej formie się nie uda
Nie wierzę w to, żeby realizacja projektu w obecnym kształcie była możliwa. Jeśli kasy nie udało się uzbierać, to całość wraca do wpłacających. Nie wierzę też w to, że uda się przekonać wielkich inwestorów, bo skoro użytkownicy nie zainwestowali w Ubuntu Edge, to tylko wariat postawiłby na szali swoje pieniądze. I chociaż sam projekt był piękny i fantastyczny, to być może przeszedł właśnie do historii. Marzenia są piękne, ale częściej kupujemy zdrowym rozsądkiem. Ale cały czas trzymam kciuki za Ubuntu Edge, bo jednak warto marzyć...