REKLAMA

Tej funkcji Garmina nie chciałem nigdy testować. Tym razem nie miałem wyboru

Każdy ma w życiu taki moment, kiedy stwierdza, że robi coś na tyle dobrze, że nie potrzebuje żadnej pomocy, żadnego wsparcia i żadne niebezpieczeństwo już mu w tym zakresie nie grozi. A potem przychodzi moment, kiedy okazuje się, że nie miał racji - mi przytrafiło się to w ten weekend.

Tej funkcji Garmina nie chciałem nigdy testować. Tym razem nie miałem wyboru
REKLAMA

Przyznaję się - byłem przekonany, że generalnie wiem, jak jeździ się na rowerze, od dziesiątek tysięcy kilometrów nie miałem nawet jednej niebezpiecznej sytuacji, więc zawsze pierwszym, co robiłem po wyjęciu nowego Garmina z pudełka, było upewnienie się, że funkcja wykrywania wypadków jest wyłączona.

REKLAMA

W końcu na co mi ten system wsparcia, skoro się nie przewracam. A skoro nie miałem do tej pory wypadków, to znaczy, że pewnie nie będę miał ich nigdy i automatyczne wykrywanie wypadków należy wyłączyć. Chociażby po to, żeby nadaktywnie nie reagowało np. w przypadkach, kiedy po prostu postanowię się bardzo gwałtownie zatrzymać "bo coś".

Tak po prawdzie, to w sumie z czasem zapominałem, że taka opcja nawet istnieje.

Tym razem zapomniałem tej opcji wyłączyć. I w sumie bardzo dobrze.

Nawet nie tyle zapomniałem, co nie pomyślałem o tym w ogóle. Na objazd trasy Garmin Gravel Race dostałem do dyspozycji testowy egzemplarz nowego Edge Explore 2, zsynchronizowałem go z moim telefonem i Garmin Connect, zgrałem ślad trasy i ruszyłem przed siebie. Nic nie zmieniałem, nic nie wyłączałem, w końcu na zabawy z Explore 2 przyjdzie jeszcze czas.

Pech - a może właśnie nie pech - chciał, że po kilkunastu kilometrach jazdy pięknymi i niekoniecznie dla mnie łatwymi trasami (polecam sobie pobrać .gpx ze strony imprezy i sprawdzić samemu), manewr, który chciałem wykonać, w połączeniu z warunkami terenowymi, okazał się wymagać o wiele większych umiejętności technicznych niż te, które posiadałem.

Rezultat? Efektowny - mam nadzieję - lot wraz z rowerem, z mniej efektownym, ale za to dość brutalnym lądowaniem w błocie i kamieniach. Izerskie szlaki szybko nauczyły mnie, że jednak jazda gravelem to nie taka sama sielanka, co jazda na szosie.

Tym razem miałem sporo szczęścia.

Wypadek wyglądał brzydko, ale na szczęście nie miał poważnych konsekwencji, może poza krwawymi plamami tu i tam. Przede wszystkim jechałem jednak w większej grupie - każdy zatrzymywał się, żeby zapytać, czy wszystko ok, czy coś można pomóc, sporo osób poczekało też, żeby zobaczyć, czy faktycznie jestem w stanie jechać, czy tylko tak twierdzę, żeby nie wyjść na mięczaka.

W tamtym momencie zacząłem się jednak zastanawiać, co by się stało, gdybym jechał sam - a przeważnie jeżdżę sam - i gdybym pechowo upadł kawałek dalej, na większe kamienie, albo upadł w tym samym miejscu, ale dużo mniej fortunnie.

Z tej zadumy wyrwało mnie wycie mojego tymczasowego Edge Explore 2.

Który prawdopodobnie od chwili upadku informował mnie, że został wykryty wypadek, i jeśli nic nie zrobię - wyśle informację o tym, wraz z moją lokalizacją, do wskazanych przeze mnie wcześniej w aplikacji kontaktów alarmowych.

Oczywiście wysyłkę ostrzeżeń anulowałem - w końcu było znośnie i miałem wsparcie na miejscu, ale to był ten moment, kiedy zdecydowałem, że jednak a) to działa raz b) jeśli wywrócę się po raz kolejny podczas samotnej jazdy, to chcę, żeby ta funkcja się włączyła, bo nigdy nie wiadomo, kiedy i który wypadek będzie miał opłakane skutki.

Ot, takie dość bolesne otwarcie oczu, tym bardziej, że na co dzień - uciekając od ruchu samochodowego - jeżdżę po drogach i miejscach, gdzie pewnie długo mógłbym potencjalnie leżeć bez przytomności albo bez możliwości na własnoręczne wykonanie połączenia alarmowego.

Wykrywanie bezpieczeństwa w Garminie - jak to właściwie działa?

Od strony użytkownika - należy po prostu w aplikacji Garmin Connect zdefiniować kontakty alarmowe i włączyć wykrywanie wypadków dla wybranych aktywności.

Jeśli urządzenie wykryje, że coś nam się stało, zostaniemy o tym poinformowani w sposób, który trudno przegapić i rozpocznie się odliczanie. Nie odklikamy alertu w odpowiednim czasie - nasze wskazane kontakty alarmowe otrzymają wiadomość tekstową z powiadomieniem o wypadku oraz lokalizacją.

Zapewnie standardowym zachowaniem osoby, która otrzyma od nas taką informację, będzie próba zadzwonienia do nas, a potem - jeśli nie odbierzemy - wezwanie na miejsce odpowiednich służb. I to jest też kluczowe - jeśli wszystko pójdzie dobrze, to ta osoba nie będzie musiała zgadywać, gdzie jesteśmy. Nawet jeśli dane lokalizacyjne nie będą idealnie precyzyjne, to i tak będzie można zawęzić pole poszukiwania, a to z kolei pozwoli zaoszczędzić czas potrzebny np. na dojechanie karetki.

A to może być w niektórych przypadkach kwestia uratowania życia - i raczej nie przesadzam. Już nawet to, że ktoś do nas zadzwoni i zapyta, czy wszystko jest ok, może nas po prostu podnieść na duchu i pomoże jechać dalej, jeśli wypadek nie był zbyt poważny.

Czy jest to więc ostateczny, idealny i doskonały system alarmowy?

Eee, yyy oraz niespecjalnie. Nawet Garmin na swojej stronie informuje, że to tylko dodatkowy, a nie podstawowy system, który może nam pomóc w razie wypadku.

Ograniczeń jest tutaj bowiem niestety dość sporo. Chociażby to, że jeśli nie mamy modelu z LTE (a nie ma Edge z LTE i w Polsce nie ma też zegarków z LTE), to jesteśmy uzależnieni od noszenia ze sobą telefonu (i tak jesteśmy). Jeśli go nie mamy - Garmin nie ma jak wysłać wiadomości. Mamy telefon, ale roztrzaskał się przy wypadku - problem. Mamy telefon, ale nie mamy zasięgu - to samo.

Do tego dochodzi niestety sama zasada działania tego systemu, która potrafi wywołać czasem fałszywe alarmy, bo albo nie zawsze jest idealnie programowo wykalibrowana, albo po prostu nie ma szans wiedzieć, co się faktycznie z nami dzieje. Ta historia z początku o tym, że alert o wypadku potrafi zadziałać, kiedy gwałtownie zatrzymamy się z jakiegoś powodu np. na bardzo nierównej nawierzchni, nie jest ani trochę zmyślona. I zresztą była prawdopodobnie tym powodem, dla którego na wyłączenie wykrywania wypadków się zdecydowałem.

Teraz już wiem, że nie jestem ani nieomylny, ani niemożliwy do uszkodzenia i wcale nie wyjdę cało z każdej rowerowej sytuacji. A to z kolei oznaczało, że pierwszym, co zrobiłem po powrocie do domu, było uruchomienie mojego prywatnego Edge'a i włączenie na powrót tej funkcji.

REKLAMA

Lepiej już kilka razy anulować fałszywe powiadomienie, niż raz żałować, że się je wyłączyło.

PS Jak się okazuje - jestem ekspertem w wyłączaniu funkcji, które mogą ratować życie. Wcześniej, mając Apple Watcha, wyłączyłem wykrywanie upadków, po czym - i to następnego dnia (!) - po wyjściu z centrum pobierania krwi po prostu wywaliłem się na chodnik i miałem dużo szczęścia, że ktoś to zauważył i wniósł mnie z powrotem do centrum. Oczywiście natychmiast tę funkcję włączyłem ponownie i od tego czasu... nigdy się nie wywróciłem. Oby tak samo było i tym razem.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA