Kamil Stoch dał mi radość, ale Adam Małysz dał mi godność
Jestem wielkim kibicem Kamila Stocha, ale drugiego takiego sportowca jak Adam Małysz w Polsce nie ma, nie było i nie będzie.
Adam Małysz dla skoków narciarskich i polskiego sportu był tym, czym, choć przez chwilę, było pamiętne 5 goli Roberta Lewandowskiego. Przy czym trwało to nie 9 minut, a 9 lat. Małysz był dla mnie wydarzeniem nie tylko sportowym, ale również medialnym, stąd też pozwalam sobie pisać o nim w ramach mojej medialnej rubryczki na Spider’s Web.
Dziś wiele osób próbuje bagatelizować dokonania Adama Małysza, ponieważ ten nigdy nie zdobył olimpijskiego złota. To prawda, zabrakło mu w kolekcji tego najcenniejszego trofeum, ale i tak uważam go za skoczka najwybitniejszego z wybitnych. Wiem, co widziałem na własne oczy.
Gdyby szukać moich ukochanych futbolowych analogii, Kamil Stoch jest jak Zinedine Zidane, który wygrał wszystko i zawsze idealnie trafia z formą. Ale Adam Małysz jest Leo Messim, czymś wymykającym się poza rekordy i historię swojej dyscypliny, nawet jeśli w gablocie obu z nich brakuje tego najważniejszego trofeum.
Sposób, w jaki pewnego dnia Adam Małysz zdominował skoki narciarskie trudno jest porównać do znanych nam wydarzeń ze świata sportu.
Do głowy przychodzi mi może na przykład Michael Phelps, choć ze względu na ten nieszczęsny, olimpijski charakter, nie jest to moje ulubione porównanie. Nie wiem? Witalij Kliczko? Michael Jordan? Cristiano Ronaldo, który najpierw wygrał Ligę Mistrzów, a chwilę potem zdobył Mistrzostwo Europy i to w taki sposób, że Portugalczycy i Francuzi w ogóle nie widzieli na ławkach trenerskich swoich selekcjonerów, a ich oczy, jak i całego świata, skupione były tylko na Ronaldo, który urządzał istne show przy ławce rezerwowych?
Nie chodzi tylko o to, ile Adam Małysz wygrywał. Chodzi o styl w jakim to robił. To było jak w dobrym filmie o superbohaterze, który - co by się nie działo - zawsze na końcu przekraczał swoje możliwości i wygrywał. I widz z góry wiedział, jak to się skończy, ale i tak bawił się doskonale. Tylko w filmie decydował scenarzysta, a w przypadku Małysza swoją chorągiewką karty rozdawał Apoloniusz Tajner.
Nie znam wielu takich momentów w sporcie, by ktoś w tak bezczelny sposób dominował nad rywalami, kradł nie tylko kolejne medale, ale też uwagę mediów i serca rodaków. Trudno bowiem zdefiniować również analogiczne zjawisko medialne do owej „Małyszomanii”, gdy cały naród - jak Polska długa i szeroka - przed telewizorami dmuchał Adamowi pod narty. To nawet nie była piłka nożna. Sport niszowy nawet wśród sportów zimowych. Wyobrażacie sobie, że cały kraj nagle zakochuje się w skokach o tyczce?
Dziś już nie dmucham do telewizora, wyniki naszych mistrzowskich skoczków sprawdzam w internecie. Są wspaniali, ale to już nie jest ten styl wygrywania, to już nie jest ta dominacja, którą z czystej przyzwoitości należało oglądać, bo każdy telewidz był świadomy, że na jego oczach tworzy się historia.
Adam Małysz dał nam godność
Adam Małysz dał nam wiele radości, ale przede wszystkim w tamtym czasie dał też Polakom godność. Żyliśmy w takim pseudopaństwie, które trudno było zdefiniować - ani to nie była republika sowiecka, ani kraj Unii Europejskiej. Polityków mieliśmy zepsutych, urzędników skorumpowanych, piłkarzy zapijaczonych, a na dodatek tak beznadziejnych, że ekscytował nas fakt, iż któryś gra w klubie Admira Wacker a reprezentantów musieliśmy rekrutować z Nigerii. I nagle skromny, wąsaty facet z Wisły przeleciał wszystkich, a w Niemcach wzbudzał trwogę, bezlitośnie ogrywając i Schmidta, i Hannawalda.
Chłopak z Wisły, który przed kamerami nie był w stanie wybąkać więcej, niż coś o dwóch równych skokach i bułce z bananem, nagle stał się czempionem będącym poza zasięgiem konkurencji. Wydawało się, że nawet jeśli nie wygrywał, to specjalnie. Żeby nie było za nudno, żeby sezon nie skończył się w okolicach Insbrucku.
Od tego czasu wykonaliśmy fantastyczną pracę, jesteśmy coraz fajniejszym narodem, zdolniejszym, zamożniejszym. Nasi politycy są cenieni w świecie (niektórzy), nasi sportowcy są gwiazdami światowego sportu. Wierzę, że liczne sukcesy przynajmniej w skokach narciarskich są bezpośrednim następstwem pracy Adama Małysza.
A on? Z uśmiechem trzyma nad naszymi nowymi mistrzami parasol, nawet przez moment nie kalkulując czy aby właśnie nie spychają go z mistrzowskiego piedestału. Nie spychają, Małysz jest poza wszelką konkurencją. Żadne złota tego nie zmienią, zresztą - to też jego złota.