Pingwin wygrał z Oknami
UWAGA: Poniższy tekst to primaaprilisowy żart!
Święta to czas na nieco dłuższe eksperymenty. W końcu znalazłem czas na gruntowne zapoznanie się z najnowszą wersją Ubuntu. W mojej pracy wkrótce nastąpią wielkie zmiany…
Microsoft wykonał krok niesamowicie odważny, jeżeli chodzi o swoją nową linię systemów operacyjnych. Windows 8 i Windows Phone 8 to powiew prawdziwej świeżości i niemała rewolucja w świecie Microsoftu. Ale tak jak warto pogratulować pracownikom z Redmond buty i śmiałości, tak zupełnie czym innym jest jakość produktu.
Windows 8 został pozbawiony Menu Start. Zaoferowano w zamian zupełnie nowe środowisko uruchomieniowe Metro/Modern, które znakomicie nadaje się do ekranów dotykowych. Niestety, nie da się go wyłączyć. A co z użytkownikami klasycznych komputerów? Są oni zmuszeni do ręcznego wchodzenia na Pulpit. Owo dodatkowe kliknięcie myszki po uruchomieniu komputera to przecież jest pewien wysiłek. Zdaniem wielu zupełnie zbędny.
Z Windows jest jednak taki problem, że ciężko o alternatywy. Macbook porządnej klasy to niemały wydatek. Linux wciąż jest niedojrzały… podobno. Postanowiłem to sprawdzić, na przykładzie najnowszej wersji Ubuntu.
Instalacja systemu to duże rozczarowanie… w bardzo subiektywnym znaczeniu. Lubię wiele klikać, o wszystkim decydować. Ubuntu zainstalował się praktycznie w trybie bezobsługowym. Instalator o wszystkim zadecydował sam. To, rzecz jasna, znakomite wieści, ale trochę żałuję, że nie mogłem sobie pokonfigurować wszystkiego ręcznie. Tak, jak lubię.
Dalej już było tylko lepiej. System właściwie większość sprzętu wykrył sam. Drukarka, kamera internetowa, klawiatura bezprzewodowa… wszystko to pracuje od razu. Problem był tylko z kartą dźwiękową, kartą graficzną i czytnikiem linii papilarnych. Dwa pierwsze, po przejrzeniu for internetowych, uaktywniłem, z trzecim na razie nie walczyłem.
A co z samym systemem? Nie będę opisywał go dokładnie, Ubuntu recenzowała już Ewa nieraz i nie dwa, nie ma to najmniejszego sensu. Problem w tym, że Ewa jest „Linuksiarą” od dawna. Ja, użytkownik Windows, który również z sympatią patrzy na Macbooka, powinienem mieć nieco inne wrażenia. Wygląda na to, że po raz pierwszy w historii Spider’s Web, ja i Ewa Lalik mamy podobną opinię na dany temat.
Ubuntu pracuje szybko i jest bardzo wygodny. Nie ma kafelków, które zasłaniają Pulpit. To bardzo ważne. Na dodatek pozwala na ustawienie dowolnej tapety. System jest szybki, wygodny. Nawigacja za pomocą myszki i klawiatury przypomina mocno system Windows Vista, gdzie wszystko jest zoptymalizowane właśnie pod klikanie i pisanie, a nie dziwne gesty i hybrydowe rozwiązania. Na urządzeniu dotykowym z kolei Ubuntu nauczył mnie korzystania z rysika. To zdumiewające jak przyjemnie się pracuje z tym „manipulatorem”. Zwykły palec zdecydowanie nie daje takiej precyzji działania.
Wybornym pomysłem jest metoda na poradzenie sobie z brakiem dedykowanych Ubuntu aplikacji. Canonical postanowił, że do launchera można przypinać również strony internetowe. Outlook, Gmail, Facebook… w efekcie na Ubuntu istnieją ich oficjalne wersje, mimo iż sami usługodawcy nigdy ich nie opracowali. Sprytne!
Wady również okazują się zaletami. Ubuntu nie potrafi automatycznie przekierowywać dźwięku na telewizor po podłączeniu go do komputera przez kabel HDMI, a przynajmniej nie na moim sprzęcie. Dzięki temu, zamiast oglądać z przyzwyczajenia po raz wtóry trylogię Gwiezdnych Wojen na Święta (taka świecka tradycja…) miałem okazję na przestudiowanie architektury samego systemu, dzięki czemu mogłem się o nim dowiedzieć dużo więcej, niż typowy Windowsiarz o swojej platformie, przez co poruszam się po niej obecnie bardzo sprawnie. Brak integracji LibreOffice z chmurą to również zaleta: pakiet nie sugeruje mi oddawania moich prywatnych dokumentów w ręce pazernej korporacji.
Ubuntu prawie się nie zawiesza. I co ważne, jest za darmo. Nie mam powodu, by płacić firmie Microsoft za kolejne licencje na Windows. Te wszystkie nowinki techniczne i technologiczne Microsoftu, wpychanie kafelków na siłę, chmury i inne zjawiska pogodowe… po co to, na co to komu? Tu mam programy, mam ikony, mam strony internetowe, wszystko działa. I nie płacę za to ani złotówki.
Dlatego też dołączam do grona miłośników Linuksa, a także jestem w trakcie nawiązywania współpracy z przedstawicielami firmy Canonical, co, mam nadzieję, pomoże mi w odkrywaniu najnowszych informacji na temat Ubuntu. Którymi, rzecz jasna, będę się od razu z wami dzielił. To niestety też oznacza koniec współpracy z Microsoftem, więc „kuluarowych” informacji na temat jego produktów będzie się na Spider’s Web pojawiało dużo mniej. Mam jednak nadzieję, że ku waszej aprobacie. Bo kto dziś jeszcze chce używać Windows?
Maciek Gajewski jest dziennikarzem, współprowadzi dział aktualności na Chip.pl, gdzie również prowadzi swojego autorskiego bloga.
UWAGA: Powyższy tekst to primaaprilisowy żart! Możliwość komentowania została wyłączona 2 kwietnia.