Na świat przyszło 29 zdrowych myszy. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby ich rodzicami nie były dwie matki
Potomstwo rodziców tej samej płci? Nic trudnego. Przynajmniej jeśli chodzi o myszy. Naukowcom udało się właśnie rozmnożyć potomstwo pochodzące od dwóch mysich matek.
Tę samą sztuczkę wypróbowano również na dwóch mysich samcach. Okazuje się jednak, że bez udziału prawdziwej samicy, uzyskane w ten sposób potomstwo zmarło zaraz po narodzinach. To pokazuje stan zaawansowania nowej techniki opisanej w październikowym numerze Cell Stem Cell. Krótko mówiąc: wymaga ona sporego dopracowania.
Podobne doniesienia o rozmnażaniu myszy tej samej płci słyszeliśmy już w 2010 r. Opracowana wtedy przez Amerykanów metoda znacznie różniła się od tej, którą w tym roku zastosował zespół Qi Zhou, profesora Chińskiej Akademii Nauk.
Amerykanie zmodyfikowali jednego z dwóch samców tak, aby produkował on komórki jajowe. Zastosowanie tego typu anomalii nie byłoby możliwe w przypadku naszego gatunku. A, chociaż nikt nie mówi jeszcze o tym wprost, o to w tych wszystkich eksperymentach chodzi.
Potomstwo rodziców tej samej płci uzyskano dzięki edycji genów.
Zespół profesora Zhou wykorzystał metodę CRISPR-Cas9, która pozwala na punktową edycję genów. W tym przypadku chodziło o edycję genomu komórek macierzystych. Jednak najpierw trzeba było je skądś pozyskać. W tym celu od mysiej mamy numer jeden pobrano niedojrzałe komórki jajowe, które po podaniu odpowiedniej chemii zaczęły zachowywać się, jakby zostały zapłodnione i zaczęły się dzielić.
Z jajeczek w takim stadium rozwoju, naukowcy byli w stanie pozyskać haploidalne (tzn. że zawierały tylko połowę chromosomów) komórki macierzyste. Następnie przyszła pora na ich edycję metodą CRISPR-Cas9. Inżynieria genetyczna pozwoliła na zmianę pozyskanej od samicy komórki macierzystej w sztuczne męskie nasienie, którym zapłodniono komórkę jajową pobraną od mysiej mamy numer dwa.
Tak przygotowane zarodki umieszczono w macicy mysiej mamy numer trzy. Z 210 przygotowanych w ten sposób embrionów udało się wyprodukować 29 małych myszek, które były na tyle zdrowe, że doczekały się swojego potomstwa. Daje nam to skuteczność na poziomie 14 proc. Jak na sam początek, jest to całkiem niezły wynik.
Metoda wymaga sporego dopracowania.
Zespół Zhou przyznaje również uczciwie, że edycja łańcucha DNA odpowiedzialnego za imprinting genomowy, czyli regulację ekspresji genów w formującym się zarodku wykonywany był trochę na ślepo.
Był to zresztą najtrudniejszy element w tym całym przedsięwzięciu. Nie dość, że komórkę macierzystą uzyskaną z komórki jajowej trzeba było przekonać do przepoczwarzenia się w sztuczne męskie nasienie, to jeszcze jej kod nie mógł zawierać instrukcji, które doprowadziłyby do zaburzenia imprintingu.
Te 29 zdrowych myszy, których rodzicami są dwie mysie matki to, jak na obecny stopień zaawansowania naszej wiedzy, i tak bardzo dobry wynik.
Wiedząc więcej na temat edycji miejsc łańcucha DNA odpowiedzialnych za naznaczanie genetyczne, skuteczność tej metody na pewno wzrośnie. Publikację chińskich naukowców zdążyło skomentować już kilku ich zachodnich kolegów, którzy jednogłośnie twierdzili, że metoda ta wydaje się o wiele zbyt ryzykowna, żeby w ogóle myśleć o zastosowaniu jej u ludzi.
Mi z kolei wydaje się, że to tylko i wyłącznie kwestia czasu i dopracowania samej metody. Chętni na skorzystanie z niej na pewno się znajdą. Ciekawe, czy tę samą sztuczkę uda się powtórzyć z udziałem dwóch mysich ojców.