REKLAMA

Małżeństwa z rozsądku rzadko bywają płomienne. Nic dziwnego, że mój związek z Windowsem nie wypalił

- Kupiłem Maca - takie wyznanie możecie przeczytać na wielu blogach technologicznych. W samej redakcji Spider's Web liczba posiadaczy komputerów Apple od dawna jest większa niż tych z Windowsem.

MacBook Pro 2017 13 Apple
REKLAMA
REKLAMA

Redaktorzy serwisów na temat nowych technologii, niejako z urzędu zajmują się poszukiwaniem technologicznej nirwany. Śledząc na bieżąco to, co dzieje się na rynku, staramy się szukać również dla siebie rozwiązań najwygodniejszych i dających przyjemność. Nie oszukujmy się, większość z nas to pasjonaci, którzy w zakupach nowego sprzętu znajdują sporo radości.

Teksty o tym, że ten czy inny bloger lub redaktor nabył nowy sprzęt czy zmienił platformę, to chleb powszedni branży. Możecie w to nie wierzyć, ale jestem przekonany, że duża część takich artykułów nie jest po prostu próbą zbicia kapitału w postaci odsłon na - wybaczcie kolokwializm - chodliwych tematach.

W moim przypadku zmiana platformy z Windows na macOS była nie tylko głęboko przemyślana, ale również zaplanowana od dawna. Cóż, choć doceniam system operacyjny Microsoftu, zwłaszcza jego wersję oznaczoną liczbą 10 z późniejszymi aktualizacjami, to nigdy nie zaiskrzyło między nami. Nie pomogła nawet umiejętność zmiany systemowej tapety.

Korzystałem z Windowsa, bo musiałem.

Wymagała tego moja praca. Po prawdzie, nie miałem wyjścia, bo będąc zatrudnionym w tej czy innej firmie używałem sprzętu, który otrzymywałem do dyspozycji.

Windows wywoływał skrajne reakcje emocjonalne, zwłaszcza w sytuacjach, gdy musiałem skończyć ważne zadanie, a system nie pozwalał mi na to. Długo będę pamiętał bootowanie Windowsa XP trwające pewnego dnia 39 minut. Może nawet nie tyle bootowanie, co proces od włączenia do gotowości do pracy. To oczywiście bardzo skrajna sytuacja i wcale nie twierdzę, że typowa. Niemniej wbiła się w moją pamięć będąc kolejną cegiełką w murze niechęci.

Z każdą nową wersją było w zasadzie coraz lepiej. Windowsa 7 wspominam nieźle, choć listę problemów, które musiałem rozwiązać w toku jego używania, mógłbym sporządzać bardzo długo. Windows 10 po wyleczeniu z chorób wieku dziecięcego, stał się dla mnie używalnym i, co tu dużo mówić, dającym się obsługiwać w miarę wygodnie systemem.

Małżeństwa z rozsądku rzadko bywają płomienne. Dlatego kupiłem Maca.

Bo cóż z tego, że ten Windows w ostatnim czasie działał w zasadzie przyzwoicie, skoro organicznie go nie lubię. To, być może, irracjonalne uczucie, podobne do tego, gdy na obiedzie w gościach jemy smażoną kaszankę, by nie sprawić gospodarzom przykrości, choć normalnie ten wyrób wędliniarski budzi nasze obrzydzenie. Możecie kpić, ale tak właśnie mam z Windowsem i z kaszanką.

Gdy kilka dni temu otworzyłem pudełko z MacBookiem Pro poczułem to, co redaktorowi serwisu technologicznego nie przychodzi zbyt łatwo. Nie, nie użyje słowa amazing, bo to wyświechtany slogan, ale byłoby ono bliskie temu, co było moim udziałem. Mimo kilku wad (porty!), sprzęt rozkochał mnie w sobie od pierwszego wejrzenia. Czym? Świetną klawiaturą, rewelacyjnym gładzikiem, z jeszcze bardziej rewelacyjnymi gestami, jakością dźwięku, wykonaniem, bezgłośną pracą. Słowem wszystkim tym, co sprawia, że człowiek nie musi już racjonalizować swojego zakupu, bo produkt dostarcza mu czystej przyjemności.

Gdy spojrzymy na to z dystansu, możemy dojść do oczywistego wniosku, że... to tylko sprzęt. Na rynku znajdziemy laptopy premium z Windowsem, które nie będą jakością ustępować MacBookowi. Będą nawet tańsze niż ten ostatni. Prawdziwy powód miłości tkwi zupełnie gdzie indziej.

Od razu pokochałem macOS.

Przesiadka z Windows na macOS to spore wyzwanie. Ciągle łapię się na tym, że chcę działać zgodnie z logiką systemu Microsoftu, gdy ten od Apple ma własną. Tak jest choćby ze sposobem wyświetlania aplikacji na Biurku (Pulpicie w Windows), przełączania się między nimi. W Windowsie korzystałem w tym celu z paska zadań i pierwsze co robiłem na nowym komputerze to wyłączałem grupowanie etykiet tak, by każde okno było widoczne osobno. Nie potrafiłem inaczej. W MacBooku po kilku godzinach pokochałem sposób przełączania się między aplikacjami prostym gestem na gładziku, ale też - paradoksalnie - polubiłem Dock.

Migrując z Windowsa do macOS postanowiłem też, że nie będę szedł na skróty. Nadal zatem walczę z nawykiem szukania klawisza ALT i naciskam często Command zamiast klawisza Option. Mimo pokusy, nie skorzystałem z możliwości przemapowania klawiszy. Z każdym dniem jest coraz lepiej. Za tydzień, dwa zapomnę o mękach zmiany nawyków.

To co jednak najbardziej zachwyca mnie w macOS to jego głęboka integracja z moim iPhone'em i iPadem. To nie nowość dla makówkarza, za to prawdziwy szok kulturowy dla użytkownika Windowsa. Funkcja Continuity daje możliwość prowadzenia rozmów czy odbierania SMS-ów bez odrywania się od komputera, a także korzystania z uniwersalnego schowka i kontynuowania pracy na innym urządzeniu Apple. To, póki co, najwspanialsza integracja platformy mobilnej z niemobilną z jakiej mogłem dotąd korzystać.

Mimo że urządzenia mobilne zdominowały rynek i, gdy muszę, jestem w stanie wykonać pilną pracę związaną z moim zawodem na iPhonie czy iPadzie, jeszcze długo podstawowym narzędziem będzie dla mnie komputer. Apple zdaje sobie doskonale sprawę ze znaczeniu obu platform i dlatego pozwolił im się przenikać.

Zazębianie się macOS-a i iOS-a, wszystko to, co użytkownicy sprzętu Apple dumnie nazywają ekosystemem to - w moim przypadku - jedna z największych zalet produktów amerykańskiej firmy. Android czy platforma Microsoftu dają mi tego namiastkę w postaci aplikacji dostępnych na różnych platformach.

REKLAMA

Przesiadając się na MacBooka przestało mieć zupełnie znaczenie, z jakiego rodzaju sprzętu korzystam, to dla mnie najważniejsza zmiana.

Upłynie trochę czasu, zanim nauczę się obsługiwać macOS na takim samym poziomie, jak Windowsa. Jednak od początku czuję chemię i przyjemność obsługi, której nigdy nie dawał mi system Microsoftu.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA