Weź Minecrafta, dodaj gospodarkę PRL-u i zakupy w Peweksie. Graliśmy w The Tomorrow Children - nowy twór Sony na PS4
The Tomorrow Children to jedna z najbardziej tajemniczych, dziwacznych i oryginalnych produkcji na wyłączność dla PlayStation 4. Z niezwykłym projektem spędziłem kilka ostatnich wieczorów i… cholera, dalej mam trudności, aby wytłumaczyć, czym właściwie jest ta gra. Wiem za to jedno – Sony ma szansę na hit pokroju Minecrafta.
W 1967 Sowieci przeprowadzili nieudany eksperyment. „Nieudany” to przy tym określenie tak eufemistyczne, jak nazywanie Mount Everest „sporą górką”. Tragiczne w skutkach badania zaowocowały zalaniem świata szarą masą – The Void – która zjadała wszystko, co napotykała na swojej drodze. Materia pochłaniała nie tylko drogi, wieżowce i domy, ale również żywe istoty. Wkrótce większość ludzkości stała się jednością z The Void. Świat, jaki znamy, dobiegł końca.
The Tomorrow Children to post-apokaliptyczna wizja przyszłości, w której resztki ludności starają się zbudować nowe społeczeństwo, w duchu Stalina i Lenina.
Ku chwale ojczyzny! – aż chciało mi się krzyczeć, grając w wersję beta. The Tomorrow Children posiada niesamowitą otoczkę państwa socjalistycznego. Gracz staje się jednym z przedstawicieli proletariatu, walczącego o przetrwanie i rozwój ludzkości. Robi to na wszelkie możliwe sposoby – od sprzątania na ulicy, przez wyjazdy w niebezpieczne tereny i zdobywanie surowców, po budowanie kolejnych instalacji w miasteczku.
No właśnie – miasteczka. To one są centrum rozgrywki w The Tomorrow Children. Gracze zostają rozdzielani na setki, o ile nie tysiące małych osad, po maksymalnie 20 stałych rezydentów. Ta skromna społeczność będzie w następnych dniach zdana wyłącznie na siebie, wspólnie dbając o dobrobyt, energię, zasoby i surowce. Kolektywizm to słowo klucz. Każdy obywatel pracuje na poczet wielkości miasteczka i każdy ma czuć, że stanowi jedynie trybik w wielkiej, socjalistycznej machinie sygnowanej sierpem i młotem. Oczywiście nie dosłownie.
Każdy, kto kiedykolwiek kupował coś w Peweksie, uśmieje się po pachy.
Za ciężką pracę na rzecz społeczności otrzymujemy kartki, które możemy przeznaczyć na lepsze odzienie, lepsze narzędzia i tak dalej. Poza reglamentowanymi ustrojowo bonami, istnieje również czarny rynek. Za dolary wolności można nabyć ekskluzywne towary, oczywiście o ile władza patrzy akurat w drugą stronę. Centralnie planowana gospodarka to największy urok i zaleta The Tomorrow Children.
Gracz bardzo szybko odkryje, że nawet oficjalni przedstawiciele państwa, tacy jak sprzedawcy czy stróże prawa, starają się ciułać lewe biznesy na boku. O ile mamy dolary wolności, możemy mieć absolutnie wszystko – od śmiercionośnej strzelby, przez wymyślne stroje, kończąc na autentycznym plecaku odrzutowym. Wszystko prosto z pięknego katalogu kolportowanego za plecami milicji, z pięknymi obrazkami amerykańskich magazynów. Tfu, przebrzydły kapitalizm.
Najciekawszą formą pracy na rzecz społeczności jest wyjazd poza miasteczko, do losowo generowanych terenów bogatych w zasoby.
Tutaj The Tomorrow Children zamienia się już w rasowego Minecrafta. Wyposażeni w kilof, piłę czy łopatę, zaczynamy rzeźbić w oryginalnych, losowych, niecodziennych bryłach The Void. Im głębiej się okopiemy, tym cenniejsze surowce możemy znaleźć, ale również czeka na nas więcej niebezpieczeństw. Na całe szczęście miałem przy sobie dubeltówkę z Peweksu. Niestety, inni towarzysze nie mieli już tyle szczęścia.
Gdy dokopiemy się już do rudy żelaza, pozostaje żmudne przenoszenie brył w stronę punktu załadunkowego. Co jakiś czas przyjeżdża autobus, którym materiały trafiają do naszego miasteczka. Tam już odbiorą go inni gracze, magazynując odpowiednie surowce na odpowiednie sterty, świadczące o dobrobycie i dostatku.
Za każdą z tych czynności – walka z potworami, zdobywanie materiałów i ich transport – gra nalicza nam punkty. Po ciężkim dniu pracy stawiamy się w urzędzie naszego miasteczka, gdzie znoje socjalistycznego życia są przeliczane na kartki, za które możemy nabyć kolejne produkty. No i tak dzień w dzień, ku chwale ojczyzny, rozwijając przy tym naszą postać i podnosząc jej poziom doświadczenia.
Czym byłoby The Tomorrow Children bez autentycznych kolejek!
Jak przystało na szanującą się gospodarkę niedoborów, The Tomorrow Children oferuje największą atrakcję waszych rodziców – stanie w kolejkach. Po wszystko. Chcesz kupić nową broń? Stań w kolejce. Chcesz naprawić kilof? Stań w kolejce. Chcesz odebrać kartki? Stań w kolejce. Chcesz zbudować nowy przedmiot? Stań w kolejce. No chyba, że masz dolary wolności… Tfu, kapitalizm.
W przeciwieństwie do wszystkich innych gier, kolejki w The Tomorrow Children są do bólu autentyczne. Niespotykany nigdy wcześniej system ustawia graczy jeden za drugim, gdy ci chcą skorzystać z jakichś usług. Oczywiście z takiej kolejki w każdym momencie można wyjść, ale te na szczęście nie są zbyt długie. Producenci przemyśleli sprawę i każdy petent ma określony czas przy okienku. Jeżeli nie zdążysz załatwić wszystkich swoich spraw – trudno, wracaj na koniec i od nowa. No po prostu rewelacja!
Nie wiem czym jest The Tomorrow Children, ale wiem, że chcę w to grać dalej.
Wraz z rozwojem postaci, zyskujemy kolejne upoważnienia, stemple, pieczątki i inne dokumenty. Z czasem zamieniamy się z członka proletariatu w typową burżuazję. Dostajemy pozwolenia na wybudowanie własnego domu w mieście, a nawet kandydowania na lokalnego prezydenta. Oczywiście o ile mamy środki, aby przeprowadzić własną kampanię.
Żeby nie było zbyt nudno, nasze kochane miasteczko od czasu do czasu jest atakowane przez potwory wypluwane z The Void. Kolektywna obrona społeczności przez kilku graczy może dawać frajdę, tak samo jak wspólny transport drewna czy kopanie kilofem w ciemnych odmętach losowo generowanych tuneli.
The Tomorrow Children bez dwóch zdań jest produkcją wyjątkową. O ile nigdy nie ciągnęło mnie do Minecrtafta i dziesiątek jego klonów, tym razem zrobię wyjątek. Z chęcią położę ręce na pełnej wersji gry. Dla niesamowitej otoczki, oryginalnych mechanizmów oraz wciągającej, chociaż rutynowej i monotonnej rozgrywki. Kto wie, być może Sony ma w swojej stajni prawdziwą bombę. Atomową.