REKLAMA

Aktualizować czy nie? Apple będzie kontemplował to zagadnienie broniąc się przed pozwem zbiorowym

Aktualizacje oprogramowania stały się dla wielu przedziwnym fetyszem. Wielu konsumentów nie rozumie różnicy pomiędzy serwisowaniem systemu a wymianą go na nowszą wersję. W efekcie dochodzi do problemów, z jakimi borykać się musi Apple.

Apple Support na Twitterze
REKLAMA
REKLAMA

O aktualizacjach oprogramowania mówi się dużo, wiele i nie bez przyczyny. W erze powszechnego, niedrogiego dostępu do szybkiego Internetu twórcy oprogramowania mogą przejść na model określany jako usługowy, w którym to owo oprogramowanie jest cały czas unowocześniane i serwisowane, a przynajmniej w ustalonych ramach czasowych. Tego typu podejście ma swoje negatywne skutki, takie jak plaga premier programów nieukończonych, które są łatane dopiero po wejściu do sprzedaży. Korzyści wydają się jednak przeważać nad wadami, a my powinniśmy traktować to jako krok w dobrą stronę.

Niektórzy zapominają jednak, że aktualizacje oprogramowania występują w dwóch rodzajach. Pierwszego należy oczekiwać, żądać wręcz. Mowa tu o aktualizacjach serwisowych, które usuwają niedoskonałości z oprogramowaniu. Mogą to być luki w jego zabezpieczeniach czy błędy wpływające na jego stabilność pracy. Drugi rodzaj to coś ekstra, a więc nowe funkcje i udogodnienia, których nam nikt nie obiecywał, a które dostajemy jako bonus. Bylebyśmy tylko nie przesiedli się na ewoluujące oprogramowanie konkurencji. Te są mile widziane, wręcz spodziewane. Ale w żadnym wypadku nie są wymagane. Urządzenie elektroniczne z systemem i programami w danej wersji działa równie sprawnie co w momencie zakupu. Jeżeli stanie się zbyt archaiczne, przeniesiemy się do konkurencji. Rozdawanie nowych rzeczy za darmo należy jednak traktować jako zaletę rozdającego, a nie jego zobowiązanie.

Sprzęt jednak nieubłaganie się starzeje

A w przypadku elektroniki: niesłychanie szybko. Producenci układów scalonych wymyślają coraz lepsze i tańsze metody na ich produkcję. A to oznacza, że twórcy oprogramowania mają coraz więcej mocy obliczeniowej do swojej dyspozycji, co umożliwia im wprowadzanie większej ilości funkcji do swoich programów operacyjnych. I tu owi twórcy trafiają na mur: z jednej strony muszą stworzyć oprogramowanie, które jak najlepiej wykorzystuje możliwości nowego sprzętu. Z drugiej strony osoby posiadające już sprzęt z tym oprogramowaniem oczekują, że nowe funkcje trafią również i do nich. Nie zawsze jest to możliwe, choć jest to bardzo trudne do wytłumaczenia klientom.

Na tym polega kluczowa różnica pomiędzy serwisowaniem a wzbogacaniem oprogramowania. Właśnie dlatego iPad pierwszej generacji szybko stracił możliwość aktualizacji do nowego iOS-a. Właśnie dlatego Windows 10 odmówi możliwości aktualizacji na niektórych urządzeniach. Właśnie dlatego żaden telefon z Windows Phone 7 nie otrzymał kolejnych wersji systemu. Ale też właśnie dlatego ten sam iPad nadal otrzymywał aktualizacje do poprzedniej wersji iOS-a, mimo iż na nowszych urządzeniach dostępna była nowsza edycja tego systemu. Również właśnie dlatego Windows Phone 7 i Windows 7 otrzymywały łatki i aktualizacje nawet po premierze ich następców. Tyle że „długi okres wsparcia” nie jest tak korzystny PR-owo jak „zupełnie nowy system, dla was, za darmo”. Dlatego też wiele urządzeń otrzymuje system niedostosowany do możliwości sprzętu, wprowadzający obciążające układy scalone nowe funkcje, które wpływają na komfort obcowania z tym urządzeniem i stabilność jego pracy. Użytkownicy sprzętów prawie że każdego producenta mieli okazję się o tym prędzej czy później przekonać.

„Mój iPhone 4s stał się dużo gorszy, pozywam Apple!”

Istniała swego czasu spiskowa teoria dziejów, że Apple z premedytacją projektuje nowe wersje iOS-a tak, by na starszych urządzeniach działały one zbyt wolno, zmuszając ich posiadaczy do zakupu nowego sprzętu. I tak jak nie mogę tej teorii wykluczyć, tak uważam ją za mało prawdopodobną: nowe iPhone’y to nowe generacje coraz to szybszych procesorów. Nie jest dziwnym więc, że iOS stara się wykorzystać te innowacje. Nie dziwnym jest, że na starszych urządzeniach zaczyna się krztusić.

To jednak wystarczyło, by skierować przeciwko Apple’owi pozew zbiorowy „wart” pięć milionów dolarów. Powód twierdzi, że rekomendowana przez Apple’a aktualizacja iPhone’a 4s do wersji iOS 9 spowodowała, że telefon stał się powolny i pracuje niestabilnie. Co prawda aktualizacja jest opcjonalna, ale, jak argumentuje powód, Apple wyraźnie zaznaczał, że nowy iOS ulepszy jego iPhone’a zamiast go pogorszyć. Firma nie umożliwia też łatwego powrotu do poprzedniej wersji systemu.

Czy Apple jest tu czemukolwiek winny?

W teorii: tak. iOS 9 z całą pewnością był testowany na iPhonie 4s, Apple z całą pewnością wiedział o problemach jakie sprawia, a i tak go udostępnił. Wyobrażam sobie jednak jazgot w Internecie i poza nim, jakby Apple ogłosił, że ten telefon aktualizacji już nie dostanie. Gdyby Apple zrobił właściwą rzecz, a więc dalej łatał ostatnią dobrze działającą wersję iOS-a na tym telefonie, ewentualnie tylko udostępniając nową wersję z nowymi funkcjami jako coś opcjonalnego, zrobiłby też paradoksalnie coś dokładnie odwrotnego od tego, czego oczekują od niego klienci.

Firmy zajmujące się elektroniką użytkową wpadły we własne sidła. Rywalizują ze sobą na jak najszybsze wprowadzanie innowacji, przekonując nas, że są nam niezbędne do życia. Po czym same nie są w stanie ich wprowadzać w należyty sposób. A jeżeli już decydują się na właściwy krok, nie tylko spotykają się z krytyką ze strony konsumentów, ale również narażają się na skutki uboczne, takie jak fragmentacja platformy.

Wynik procesu sądowego jest bez znaczenia dla wszystkich poza powodem, mogącym szybko stać się bardzo zamożną osobą. Daje on jednak powód do refleksji nad ideą oprogramowania świadczonego w formie usługi. Czy ma on sens w przypadku gdy za jego pracę odpowiada nie moc obliczeniowa chmury, a fizycznie posiadany przez nas sprzęt?

REKLAMA

I czy serio musimy na sam tylko telefon wydawać co roku trzy tysiące złotych by nadążyć za światem?

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA