Przestańmy mówić na PDF-y "e-booki", bo nimi nie są!
Wydawnictwo Szkolne i Pedagogiczne idzie z duchem czasu i wydaje wszystkie swoje podręczniki dla pierwszej klasy gimnazjum w formie e-booków. Świetnie, chociaż szkoda, że jakieś 2-3 lata za późno. Tylko dlaczego wśród kilkunastu książek tylko jedna jest prawdziwym e-bookiem, a reszta to farbowane listy w postaci PDF?!
W czasach, gdy internet dostawało się w wiaderkach, śmieszne zdjęcia i filmiki krążyły po całej klasie nagrane na jedną bezcenną płytę, a słowo "smartphone" w ogóle nie istniało, w społeczeństwie zaczęły rozpowszechniać się dziwne chęci czytania książek na ekranach. Nie było to ani wygodne, ani racjonalne, ale prawdopodobnie upowszechniło się dzięki uczniom - większość pierwszych książek w docach czy rtfach była właśnie lekturami albo ciężko dostępnymi nad Wisłą tytułami.
Wtedy też nazwa "e-book" zaczęła stawać się popularna, a jakiś baran wpadł na pomysł, żeby e-bookiem nazwać też PDF-y. Sam pomysł przeniesienia tekstu na PDF-a nie był taki zły i da się go wytłumaczyć względami estetycznymi. Ładnie sformatowany tekst w PDF-ie wygląda o wiele lepiej, niż jakiś plik *txt, a w dobie istnienia urządzeń wyłącznie z monitorami (jeszcze CRT) nie stanowiło to specjalnej przeszkody, w końcu wszystkim PDF wyświetlał się mniej więcej tak samo. Historia nie określa daty, prawdopodobnie stało się to wcześniej, kolejny (mój strzał, jedna osoba nie mogła zrobić aż tyle złego dla e-czytelnictwa, bo tafiłoby ją po prostu piorun za karę, całkiem słusznie) delikwent zeskanował książkę, skany złożył w pliku PDF.
Chwała jeleniowi za to, ponieważ zeskanowane książki w formacie PDF stały się jednym z filarów polskiego szkolnictwa wyższego. Jednak jeszcze jeden osioł (a pewnie w tym przypadku już całe stado) przyswoił i upowszechnił nazewnictwo "e-book" i "e-książka" w odniesieniu do tych wszystkich PDF-ów, zarówno złożonych z tekstu, jak i zeskanowanych papierowych stron. I było to jedno ze smutniejszych wydarzeń e-czytelnictwa, które pokutuje do dziś doprowadzając do frustracji kolejnych fascynatów cyfrowych książek.
WSiP skorzystał z ten całej spuścizny i postanowił wypuścić podręczniki w formie PDF-ów. Sam pomysł e-podręczników jest świetny i aż chce się krzyknąć "w końcu!". Przecież uczniowie miewają komputery, tablety, smartfony, przenośne konsole i inne tałatajstwo. Szkoły coraz częściej zapewniają dostęp do sprzętów elektronicznych i tak naprawdę w całym pomyśle są tylko dwie wady. Format oraz osobna sprzedaż.
Wyobraźcie sobie, gdyby uczeń wraz z zakupem papierowego podręcznika (bo, nie ściemniajmy, większość nauczycieli i tak będzie go wymagać) dostawał e-booka w pakiecie. I niechby był w dowolnym formacie - PDF, epub i mobi! Fakt, nic tak dobrze jak PDF nie odda wykresów i obrazków, ale formaty "prawdziwych" e-booków mogłyby być dopełnieniem, a nie podstawą?
WSiP wybranie PDF-ów tłumaczy tym, że ich obsługa możliwa jest na większości urządzeń elektronicznych. Chwila - to na komputerze, tablecie czy smartfonie nie obsłużę epuba albo mobi? Nawet na komputerze to nie jest problem, wczoraj na niszowym Ubuntu konwertowałam epuba do mobi w darmowym Calibre i podglądałam, jak wyglądają obie wersje. Skoro ja mogłam zrobić to na Linuksie, a na tabletach z Biedronki za 250 złotych instalowane są czytniki epubów, to chyba ktoś tu tłumaczy się tak, żeby było wygodniej.
Co z tego, że PDF-a obsłuży prawie każde urządzenie, skoro na takim smartfonie korzystanie z niego będzie mordęgą? Na czytniku zresztą też. No i na tablecie, na komputerze również... Przecież PDF nie dopasuje wielkości tekstu do rozmiaru urządzenia, nie da możliwości zmniejszenia/zwiększenia rozmiaru tekstu, więc dzieci chcące z niego korzystać będą zmuszone to nieustannego powiększania i pomniejszania całych stron i przewijania, przewijania, przewijania...
WSiP wyda jeden podręcznik do historii jako epub. Testowo, żeby sprawdzić, czy format ma rację bytu. Niewykluczone, że w przyszłości inne podręczniki też będą wspierane w ten sposób. Może.
Wracając jednak do twierdzenia, że PDF nie jest e-bookiem. Człowiek wchodzi do księgarni by kupić e-książkę na smartfona, czytnik czy tablet. Widzi format "PDF". Co zwykle robi? Jeśli czytacie więcej, niż jedna książka na kwartał, to wiecie, co - wychodzi i zirytowany szuka książki w formacie, który umożliwi przyzwoity komfort czytania.
Bo jeśli PDF jest e-bookiem, to czy e-bookiem będą też zbiory plików *.jpg na których umieszczono tekst?
Komfort mniej więcej podobny.