Największe niewypały w świecie smartfonów
Nikt nie spodziewał się hiszpańskiej inkwizycji, że producenci smartfonów pójdą po rozum do głowy. Spojrzą na oczekiwania klientów, zatrzymają swoje zapędy i dadzą im to, czego naprawdę chcą. A jednak. Zmiany tych trzech trendów się nie spodziewaliśmy.
Postęp nie lubi się zatrzymywać. Raz rozpędzoną lokomotywę zmian trudno wyhamować, zwłaszcza gdy w kark dyszą akcjonariusze, a konsumenci mają coraz bardziej wybujałe oczekiwania.
Na przestrzeni ostatnich lat mogliśmy zaobserwować kilka trendów, które zdominowały rynek smartfonów:
- Urządzenia stawały się coraz smuklejsze. Był moment, gdy na rynku pojawiały się urządzenia grubości ledwie 0,5 cm!
- Obudowy z plastiku zostały niemal całkowicie wyparte przez szkło i metal.
- Czytniki linii papilarnych powędrowały pod ekrany.
Dwa pierwsze trendy mogliśmy obserwować szczególnie w latach 2014-2018, a 2019 r. z kolei przyniósł prawdziwą plagę smartfonów z czytnikami linii papilarnych pod ekranami. Także w urządzeniach ze średniej półki, gdzie te czytniki… cóż, nie były najwyższych lotów.
Nastał jednak rok 2020 i co widzimy? Że o dziwo każdy z tych trendów jest w odwrocie.
Smartfony znów grubieją.
Entuzjaści nowych technologii doskonale pamiętają wyścig na smukłość, jaki rozegrał się kilka lat temu między producentami. Rekordowy Oppo R5 miał raptem 4,85 mm grubości!
Firmy prześcigały się w odchudzaniu swoich smartfonów. Chyba najbardziej pamiętną porażką tego wyścigu był iPhone 6 Plus, który choć nie był najsmuklejszym telefonem (mierzył 7,10 mm grubości), to był tak strukturalnie źle zaprojektowany, że można go było przełamać jak wigilijny opłatek.
Smukłe obudowy pociągnęły za sobą dwa kompromisy: pogorszone odprowadzanie ciepła i mniejsze akumulatory. To była era telefonów, które z ledwością wytrzymywały cały dzień pracy na jednym ładowaniu, bo ich konstrukcja fizycznie uniemożliwiała wciśnięcie tam większych ogniw.
Ten trend na szczęście zaczął się odwracać i nawet Apple, zwykle niezachwiany w swych postanowieniach, wraz z iPhone’em XR postanowił minimalnie pogrubić swoje urządzenie, by zmieścić w nim większy akumulator.
Dziś wśród nowości na średniej i wyższej półce wcale nietrudno znaleźć telefony, które mają ponad 9 mm grubości i ogniwa o pojemności rzędu 5000 mAh, a co za tym idzie - dwudniowy czas pracy.
Na prezentacjach nowych smartfonów nie słyszymy już „najsmuklejszy w historii”, ale „z największą baterią”.
I bardzo dobrze.
Plastik nie musi być fantastik.
Po teście smartfona Google Pixel 3a pisałem o tym, jak bardzo chciałbym móc się nie cackać z telefonem. Kiedyś, gdy obudowy telefonów były wykonane z poliwęglanu, były one o wiele bardziej odporne na zarysowania i pęknięcia, a nie sposób było im zarzucić, że są „tanie”. Wystarczy wspomnieć linię Nokia Lumia - wykonane z plastiku telefony sprawiały fantastyczne wrażenie.
W ostatnich latach producenci masowo odeszli od plastiku we wszystkich prócz najtańszych modelach. Szkło i metal, ewentualnie kombinacja szklanych plecków i plastikowej ramki, zdominowały rynek.
Na wyższe półki cenowe plastik raczej nie powróci, ale w 2020 r. półka niższa i średnia znów pełne są telefonów z obudowami z poliwęglanu.
Producenci znaleźli też sposób, by upodobnić tworzywo sztuczne do szkła, więc w większości przypadków i wilk jest syty, i owca cała. Telefony z plastikowymi pleckami trudno dziś odróżnić od tych pokrytych szkłem, a zastosowanie tworzywa sztucznego przekłada się na dłuższą żywotność obudowy i znacznie większą odporność na upadki.
I bardzo dobrze.
Czytnikom pod ekranem mówimy stanowcze: jeszcze nie teraz.
Nie istnieje jeszcze dobry czytnik linii papilarnych pod ekranem. Czyli taki, który jednocześnie byłby równie szybki i bezpieczny co fizyczny moduł na obudowie. Są tylko takie, które są bezpieczne, ale tragicznie wolne (Samsung) albo takie, które są bardzo szybkie, ale można je oszukać skanem odcisków palca (OnePlus).
Na przestrzeni ostatnich dwóch lat producenci zachłysnęli się czytnikami pod ekranem. Ta technologia pozwala całkowicie pozbyć się fizycznego modułu, który - zależnie od umieszczenia - albo zakłócałby design plecków, albo wymuszał zastosowanie grubego podbródka pod ekranem. A tego przecież nikt już nie chce oglądać.
Dlatego producenci smartfonów zaczęli wciskać czytniki linii papilarnych pod ekranem nawet do telefonów ze średniej półki, gdzie działały one jeszcze gorzej niż w smartfonach z półki wysokiej.
I choć bez wątpienia ten trend nie zniknie, tak do czasu wynalezienia czytników pod ekranem o wyższej dokładności, wytwórcy telefonów sięgnęli po zapomnianą opcję numer 3: czytnik linii papilarnych w klawiszu blokady.
Niegdyś takie rozwiązanie silnie propagowało Sony, ale generalnie było ono rzadkością. Na palcach jednej ręki można było policzyć telefony, których przycisk uruchamiania pełnił jednocześnie funkcję zabezpieczenia biometrycznego.
Teraz jednak to się zmieniło. Jak grzyby po deszczu pojawiają się telefony od producentów takich jak Oppo, Xiaomi, Realme czy Motorola, które mają fizyczny skaner linii papilarnych na prawej krawędzi obudowy.
To kompromis idealny. Fizyczny przycisk działa o wiele szybciej i dokładniej od czytnika pod ekranem, a umieszczenie go na krawędzi uwalnia plecki i podbródek. Poniekąd możliwość jego zastosowania łączy się z pierwszym opisanym tutaj trendem, który przeminął - gdyby smartfony były smuklejsze, nie dałoby się upchnąć na przycisku czytnika linii papilarnych.
Skoro jednak obsesyjne odchudzanie telefonów jest już przeszłością, na krawędzi znalazło się dość miejsca, by upchnąć czytnik linii papilarnych.
I bardzo dobrze.
Następne w kolejce: usuwanie gniazd 3,5 mm i zakrzywianie ekranów.
Gdybym miał wskazać dwa trendy, które w następnej kolejności powinny przeminąć, byłoby to usuwanie gniazda słuchawkowego i zakrzywianie wyświetlaczy.
Czas pokazał, że choć usunięcie złącza słuchawkowego ze smartfonów z początku wydawało się dobrym pomysłem, z perspektywy czasu okazało się porażką.
Podobnie zresztą jest z zakrzywionymi krawędziami. Nawet pionier tego rozwiązania, Samsung, musiał w końcu przyznać, że nadmierna krzywizna ekranu niczemu dobremu nie służy; utrudnia korzystanie z telefonu i podnosi jego podatność na uszkodzenie.
Dlatego żaden z tegorocznych nowych Samsungów nie ma zakrzywionego ekranu. Nawet najdroższy Galaxy S20 Ultra. Samsung w końcu zobaczył, że to nie ma sensu. LG od dawna wie, że to nie ma sensu. Apple zawsze wiedział, że to nie ma sensu. Teraz chciałbym zobaczyć, jak do tego samego wniosku dochodzą inni producenci, którzy za późno nadgonili trendy i wciąż wypuszczają na rynek telefony, które trudno utrzymać jedną ręką, bo zwyczajnie nie ma za co chwycić, i które regularnie wychwytują dotyk, którego nie było.
Nie ma nic złego w eksperymentach. Ba, chciałbym czasami, by branża telefonów komórkowych wróciła do szalonego okresu początku lat 2000’, kiedy to z działów R&D wychodziły takie dziwactwa, że dziś aż trudno w to uwierzyć. Wtedy to były telefony!
Dziś jednak bardzo często widzimy nie innowację i eksperymenty, a owczy pęd. Jeden producent robi coś, co wydaje się działać? Od razu kopiują go inni, w nadziei, że u nich też zadziała.
I potem musimy czekać lata, aż producenci albo zrozumieją swój błąd, albo… zaczną kopiować kogoś innego.