REKLAMA

Niech stanie się światłość, czyli ADATA Aura - recenzja Spider's Web

Wygląda jak zwykła żarówka. Może działać jak zwykła żarówka. Ale frajdy daje więcej niż cały zestaw normalnych żarówek, choć niestety taka zabawa nie będzie dla nas tania.

03.03.2016 17.58
ADATA Aura - recenzja Spider's Web
REKLAMA
REKLAMA

W tym miejscu mógłby znaleźć się fragment o tym, jak wszystkie sprzęty w naszym domu stają się smart (bo inteligentne raczej nie) i co to dla nas oznacza. Tyle tylko, że… niemal wszyscy to wiedzą. Darujmy więc sobie przydługawe wstępy i przejdźmy od razu do sedna.

Czyli od produktu, od którego przygodę ze smart sprzętem domowym można zacząć.

Specyfikacja

  • Pobór mocy: 7W
  • Typ: LED RGB
  • Kolor: 16 mln kolorów
  • Jasność: 550 Lm
  • Wymiary: 58,6 x 115 mm
  • Maksymalny czas pracy: 40 000 godzin
  • Typ gwintu: E27
  • Kształt: A19
  • Kąt świecenia: 170 stopni
  • Łączność: Bluetooth 4.0
  • Obsługiwane urządzenia: Android (4.4.4 i nowsze), iOS (6 i nowsze)

W momencie publikacji testu cena żarówki wynosiła około 165 zł.

Co w pudełku?

Poza samą bohaterką tego testu… niewiele. Pomimo tego, że za żarówkę ADATA Aura musimy zapłacić kilkukrotnie więcej niż za klasyczną żarówkę o podobnych parametrach, pierwszy kontakt z zakupionym produktem raczej nie wywoła efektu „wow”.

Ot, zwykłe pudełeczko, niepozorna, choć całkiem spora żarówka, gwarancja i skrócona instrukcja. Ograniczająca się właściwie do tego, że żarówkę należy zamontować tak, jak każdą inną, włączyć (przełącznikiem ściennym - żarówka oczywiście żadnych przycisków nie ma), po czym uruchomić aplikację na naszym smartfonie.

No to łączymy!

Dedykowaną żarówce ADATA Aura aplikację może pobrać zdecydowana większość użytkowników względnie nowych smartfonów. Program oferowany jest bowiem bezpłatnie użytkownikom smartfonów z Androidem w wersji co najmniej 4.4.4 i iOS 6, lub nowszych. Warto jednak przez zakupem upewnić się, czy nasz telefon oferuje wsparcie dla Bluetooth 4.0 - innego sposobu na połączenie się nie ma.

adata aura 2

Po pierwszym uruchomieniu dość szybko przekonujemy się, dlaczego instrukcja w wersji papierowej była tak oszczędna. Proces parowania jest tak banalny, że nie wymaga dodatkowych informacji (choć te, w formie graficznej, są prezentowane w odpowiednich momentach) - wystarczy rozpocząć wyszukiwanie, wybrać naszą żarówkę z listy, po czym przeprowadzić bardzo prostą, wstępną konfigurację.

O ile oczywiście wszystko pójdzie jak trzeba.

W moim przypadku za pierwszym razem tak było. Kilka kliknięć i już - wszystko gotowe do dalszej pracy. Za drugim razem było już trochę gorzej - wymyśliłem sobie bowiem, że usunę z listy urządzeń żarówkę. Ot tak, żeby przygotować zrzuty ekranu z procesu parowania. Wtedy zaczęły się schody.

Sam proces resetowania nie jest przesadnie skomplikowany i wszystkie niezbędne kroki dość szczegółowo (i obrazkowo) opisano w instrukcji wewnątrz aplikacji. Małe są też szanse, że sąsiad zza ściany będzie nam co chwila robił psikusy - resetowanie żarówki nie wymaga wprawdzie sparowania z nią, ale niezbędny jest fizyczny dostęp do niej. Żeby skompletować pełny kod resetu, trzeba żarówkę po prostu wykręcić.

Niestety, pierwszy problem pojawia się pod koniec resetowania. Nie otrzymujemy żadnego komunikatu, że wszystko przebiegło pomyślnie. Po prostu znika komunikat o resetowaniu i to tyle.

Mógłbym uwierzyć, że resetowanie przebiegło pomyślnie, gdyby nie to, że… nie mogłem po nim ponownie dodać żarówki (która wcześniej została usunięta z listy). Była jak najbardziej prawidłowo odnajdywana, ale program informował, że parowanie nie przebiegło pomyślnie. Dlaczego? O tym już nie wspominał.

Kilkanaście kolejnych restartów później, doliczając do tego też reinstalację aplikacji (wraz z ręcznym usunięciem na iOS resztek po programie - sam nie usuwał się do końca) i w końcu - udało się. Prawdopodobnie mało który użytkownik spotka się z tym samym problemem, ale lepiej na to uważać. W końcu nie tylko ja miewam pecha.

Zresztą aplikacja ma jeszcze kilka wad. Do samego interfejsu może nie trzeba się zbyt mocno przyczepiać, ale można już do tego, że cały program jest po angielsku. Nie, żeby było w nim coś, co trudno zrozumieć, nawet przy najbardziej podstawowej znajomości tego języka, ale… po prostu byłoby przyjemniej po polsku.

Dobra, świecimy

Po konfiguracji jednej lub wielu (maksymalnie aż 64) żarówek, w końcu możemy skorzystać z jej możliwości.

adata aura 1

Ekran główny aplikacji składa się z trzech głównych zakładek, z czego na początek interesuje nas najbardziej zakładka trzecia od lewej. To właśnie tam znajdziemy wszystkie nasze żarówki oraz grupy żarówek, które możemy tworzyć w dowolnym układzie.

Wybieramy interesującą nas żarówkę (lub grupę) i od razu otrzymujemy dostęp do najbardziej interesujących nas opcji. Nieznajomość języka angielskiego raczej nie będzie tu przeszkadzać - wszystko opiera się na wygodnych i oczywistych grafikach.

Centralną część zajmuje pole umożliwiające nam wybór jednej z miliona barw, które jest nam w stanie zaoferować żarówka. Nie trzeba się na niczym znać ani dużo myśleć - wystarczy przesunąć wskaźnik na pole w tym kolorze, który akurat się nam podoba. Dwoma suwakami na dole możemy natomiast swobodnie regulować nasycenie barwy i jej jasność, a przycisk wewnątrz koła kolorów pozwoli szybko i zdalnie włączyć lub wyłączyć żarówkę.

Biorąc pod uwagę mnogość konfiguracji, z całą pewnością spędzimy na tym ekranie sporo czasu.

Nieco mniej natomiast poświęcimy drugiej pod-zakładce, opisanej jako „Temperatura”. W tym miejscu wybieramy, w jaki sposób żarówka ma świecić w trybie „zwykłym”,tj. bez wykorzystywania milionów dodatkowych kolorów. Czy ma być jasna czy ciemna (zakres regulacji jest naprawdę spory - od „ledwo świecę”, po „nie da się na mnie patrzyć”), czy ma być absolutnie, szpitalnie lodowata, czy może brzoskwiniowo ciepła.

adata aura 5

I o ile wcześniej trochę ponarzekałem na aplikację, o tyle teraz należy się jej pochwała. Wszelkie zmiany wprowadzane na ekranie są natychmiast przenoszone na żarówkę i to w sposób płynny i przyjemny dla oka. Tak samo włączanie i wyłącznie jest niemal natychmiastowe, z dodatkowo bardzo atrakcyjnym efektem wygaszania lub rozświetlania.

Zresztą poza tą jedną wpadką przy usuwaniu żarówki, program nie sprawiał większych problemów, tak samo jak i żarówka oraz łączące je połączenie Bluetooth. Połączenie było nawiązywane bardzo szybko i sprawnie, nawet po dłuższym okresie nieaktywności. Zdarzały się wprawdzie pojedyncze rozłączenia (nawet w trakcie używania programu), ale szybko nawiązywano połączenie ponownie.

To wszystko? Ależ skąd!

Każdorazowa ręczna konfiguracja koloru i intensywności żarówki byłyby bez wątpienia męczące. Dlatego też pozwolono nie tylko na zapisywanie wybranych ustawień, ale też pewną automatyzację niektórych działań.

W drugiej zakładce od lewej możemy bowiem zdefiniować tzw. sceny lub skorzystać z przygotowanych wcześniej. Niestety, co zresztą dość dziwne, oprócz 6 skonfigurowanych fabrycznie scen i ich kombinacji, możemy dodać zaledwie 4 własne. Wystarczająco dużo jak na jedną żarówkę, ale i tak ograniczenie dość specyficzne.

adata aura 6

Czym jednak dokładnie jest „scena”? Niczym innym jak zdefiniowanym zestawem ustawień dla żarówki lub ich grupy. Wybieramy sprzęty, które chcemy dodać do sceny, ustawiamy kolor i pozostałe parametry, po czym zapisujemy naszą pracę. Teraz, zamiast próbować sobie przypomnieć, jaki kolor udało nam się ostatnio uzyskać, po prostu klikamy w ikonkę w odpowiedniej zakładce. I już.

Zastrzeżenia mam tylko dwa. Po pierwsze, nie da się zapisać ustawień bezpośrednio z panelu podstawowej konfiguracji żarówki. Bawimy się, bawimy, uzyskujemy idealny kolor, odcień i intensywność świecenia i… niewiele możemy z tym zrobić. Z tego poziomu nie zapiszemy naszych ustawień, nie przeniosą się one też do panelu edycji scen przy bezpośrednim przejściu. Musimy zapamiętać położenia wszystkich suwaków i „przepisać” je do menu scen.

Poza tym nie można przy własnych scenach dodawać miniaturek. Drobny problem, ale dość irytujący i sprawiający, że akurat ta zakładka nie wygląda tak dobrze, jak moglibyśmy tego chcieć. I generuje też jeden realny problem.

Party time!

Wśród przygotowanych scen znajduje się jedna, która nie pasuje do całości - Dynamic Scene. Nie jest bowiem pojedynczym zestawem konfiguracji, a opcją pozwalająca na stworzenie „żarówkowego pokazu slajdów”.

Do naszej dyspozycji oddawanych jest 5 pustych pól, które możemy dowolnie zapełniać wcześniej przygotowanymi scenami, a każdej z nich nadać długość od 1 sekundy do 2 minut. Tak skonfigurowaną Scenę Dynamiczną uruchamiany jak zwykłą scenę i możemy podziwiać, jak zmienia się oświetlenie naszego pomieszczenia. Robi wrażenie, zwłaszcza na znajomych, którzy nie spodziewają się takich niespodzianek.

Tu jednak widać problem, jaki generuje brak możliwości dodawania miniaturek do scen. Kto zgadnie, jaka jest kolejność scen? Ja nie mam najmniejszego pojęcia i nie da się też tego sprawdzić - w żadnym miejscu nie pojawia się opcja chociażby podglądu nazwy dodanego kafelka.

Budzenie światłem

Nadal jednak byłoby szkoda, gdyby wszystkie tryby żarówki trzeba było aktywować ręcznie, wyciągając telefon, wywołując aplikację, klikając. Dlatego też możemy odpowiednio wcześnie zaprogramować, o których godzinach i w jakie dni uruchamiane mają być jakie opcje.

Opcji konfiguracji jest przy tym niezbędne minimum. Żarówkę możemy w zadanym dniu (lub dniach tygodnia) i o zadanej godzinie włączyć, wyłączyć albo aktywować określoną scenę. Może i niewiele, ale dzięki temu, że tych „alarmów” można ustawić tyle, ile się chce, scenariuszy zastosowań jest naprawdę sporo.

Przykładowo rano światło w sypialni może zapalać się samo, po czym - żeby lepiej nas obudzić - aktywuje się mała dyskoteka świetlna. W momencie kiedy wychodzimy z domu, światło gaśnie i nie musimy się martwić o nic. Wyjeżdżamy na wakacje, a chcemy sprawiać wrażenie, że ktoś jest w domu? Też do ogarnięcia. Przygaszanie światła, kiedy przeważnie siedzimy przed telewizorem? Też bez problemu.

Każdy może zresztą wymyślić sobie na poczekaniu kilka przykładów. Smart żarówka to przecież nie tylko włączanie i wyłączanie z pilota, którym w tym przypadku jest nasz smartfon.

Niech sobie będzie smart. Jak świeci?

Bardzo, bardzo dobrze. I nie chodzi tu tylko o bogactwo dostępnych kolorów. Aura sprawdza się bardzo dobrze także jako najzwyklejsza na świecie, „biała” żarówka. Dzięki bogatej regulacji możemy dowolnie zmieniać jej intensywność - albo jest malutkim punktem rozświetlającym ledwie róg pokoju, albo oświetla w całości całkiem duże pomieszczenie.

adata aura 3

Magii oczywiście tutaj nie ma - 7 W i 550 lumenów nie oświetli nam hali magazynowej, ale standardową żarówkę w domu zastąpi z powodzeniem.

Do tego nie musimy się martwić o to, czy kupujemy żarówkę „ciepłą” czy „zimną” - wszystko to możemy zmienić kilkoma kliknięciami wewnątrz aplikacji.

Czy ktoś może się do niej włamać?

Mało prawdopodobne. Zresetować się jej bez wykręcania nie da. Przy parowaniu możemy im też nadać inne niż domyślne kody łączenia, dzięki czemu nikt nie skorzysta z kodu fabrycznego.

Trzeba jednak mieć na uwadze to, że kod ten należy zmienić przed konfiguracją żarówek. Jeśli chcemy zmienić go później, konieczne jest usunięcie ich z listy urządzeń i dodanie na nowo.

Coś jeszcze?

O jednym, teoretycznie dość oczywistym fakcie, warto zdecydowanie pamiętać przy planowaniu zakupu i lokalizacji Aury.

Owszem, możemy ją zdalnie włączyć i wyłączyć z poziomu telefonu, ale tylko wtedy, kiedy przełącznik ścienny jest ustawiony w pozycji włączonej. Jeśli wyłączymy żarówkę normalnie, stracimy z nią bezprzewodowy kontakt. Nie zostaną też aktywowane zaprogramowane wcześniej alarmy i sceny.

Z tego też względu trudno zakładać, że Aura sprawdzi się jako główny punkt oświetlenia np. w domowym salonie, z którego korzysta sporo osób. Chyba że każda z nich będzie prosiła nas o wyłączenie światła, a my będziemy musieli sięgać po telefon, uruchamiać aplikację… i tak dalej, i tak dalej.

adata aura 7

Dużo lepiej więc zaplanować dla niej funkcję bardziej akcesoryczną. U mnie świetnie sprawdzała się jako dodatkowe źródło światła w sypialni czy salonie, gdzie po odpowiednim skonfigurowaniu czasu i scen naprawdę „robiła robotę”.

Drobne zastrzeżenia można też mieć do czasu włączania się żarówki „z pstryczka”. O ile bowiem z poziomu aplikacji trwa to ułamek sekundy, o tyle przy sposobie klasycznym zajmuje to tyle czasu, że można się zacząć zastanawiać, czy coś się nie zepsuło. I wtedy, nagle… światło!

Łączność, łączność, łączność, czyli podsumowanie

Niestety z tym byciem „smart” jest w przypadku ADATA Aura pewien problem. Jasne, można nią sterować bezprzewodowo ze smartfonu, można jej zaprogramować sceny i ich kombinację, można też zaprogramować ją czasowo, ale to… tyle.

Jeśli wyjdziemy poza zasięg Bluetooth (czyli, przynajmniej w moim przypadku, sporo poza dom), tracimy jakąkolwiek kontrolę nad systemem oświetlenia. Sterowanie z innych urządzeń niż smartfony czy tablety, czyli np. przez przeglądarkę komputera, również nie jest dostępne. Nawet teoretycznie proste wyłączenie światła, gdy wychodzimy z domu (np. lokalizacja GPS) nie jest możliwe (tu akurat z przyczyn raczej technicznych).

I może dałoby się to jeszcze przeżyć, gdyby nie fakt, że najciekawsze systemy domowej automatyki to takie, których elementy są w stanie współpracować ze sobą na zasadzie „jeśli X to Y”. Aura nie współpracując chyba z żadnym systemem automatyzacji, nie potrafi nic z tego.

adata aura 4

Zapalanie światła po otwarciu drzwi? Nie tutaj. Przyciemnienie świateł w salonie po włączeniu telewizora? Zapomnij. Automatyczne włączenie oświetlenia po zapadnięciu zmroku? Nie ma szans. I tak dalej, i tak dalej.

Większa inwestycja w oświetlenie domu za pomocą Aury może być więc całkiem sporym wydatkiem i jednocześnie zaoferować dość niewiele, szczególnie jeśli marzymy o prawdziwym smart-domu. W końcu bowiem będziemy musieli je wszystkie wymienić i nie będzie zbytnio wiadomo, co z nimi począć.

REKLAMA

Aura, jako jedna z wielu żarówek, umieszczona w odpowiednio wybranym punkcie domu, spisuje się - przynajmniej w moim przypadku - świetnie. Ale jedna czy dwie takie żarówki, jako zabawka, powinny całkowicie wystarczać.

Chyba, że komuś oferowane przez nie „smart” możliwości całkowicie wystarczają, rozwiązania bardziej analogowe nie pasują, a cena nie odgrywa aż takiej roli. Wtedy, biorąc pod uwagę fakt, że Aura nie kosztuje już prawie 300 zł jak na początku, a nieco ponad 150 zł, droga wolna.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA