To jest taki czas, że każdy felieton wypada zacząć od sakramentalnego: „co prawda wszyscy dzisiaj mamy inne problemy, ale…”. Moim „ale” jest start tzw. aukcji 5G, czyli postępowania na przydział częstotliwości radiowych z zakresu 3400-3800 MHz do budowy sieci mobilnych nowej generacji.
W mijającym tygodniu Play pokazał, czym realnie będzie jego sławetne 5G w Trójmieście. I co? Jedni – nie bez racji – będą się zżymać, że to reklamowa ściema i para w gwizdek. Inni (ja!) docenią odwagę odpalenia nowej technologii na zupełnie nieprzewidywanych do tego częstotliwościach radiowych i zbijania wizerunkowo kapitału „pioniera 5G”. Nie widzę niczego złego w zabiegach o dobre postrzeganie – to nieodmienny element każdego masowego biznesu.
Wiecie, po co nam 5G? Żeby mobilny internet nadal działał
Po ekstra imprezie, jaką urządziło jeszcze w ubiegłym roku T-Mobile, mniej – ale jednak – okazale wystąpił w tym tygodniu Orange. W wakacje mniejszą imprezę robił Play. Plus na razie nic nie robi, ale jak juz zrobi, to spodziewam się co najmniej Krzysztofa Ibisza, jeżeli nie Rafała Maseraka, lub… Maryli Rodowicz.
Na Orange Flex lepiej nie patrzeć czym jest dzisiaj, ale czym może być jutro
Orange przez tydzień podgrzewał atmosferę, więc nie kryję, że – choć doświadczony i siwiejący dziennikarz – z wypiekami rzuciłem się na szczegóły nowej oferty.
5G Playa? Niczym się nie różni od reklamy twarożku
Dyskusję na temat czy 5G Ready czy 5G Not Ready obserwuję bez większych emocji, bo wzajemne oskarżenia operatorów o nieetyczną reklamę, to nic nowego. Całkiem jednak wierzę, że z wybuchłej w mijającym tygodniu afery mogą być niespodziewane korzyści dla wszystkich.