11.01.2020

Przegląd nowości z targów w Brukseli. Uwaga, jestem czepialski

Targi w stolicy Belgii zaskoczyły mnie swoim rozmachem. Zajmują 9 imponujących hal i nie brakuje na nich prawie żadnego producenta. 

Gdy patrzyłem na listę premier tegorocznej edycji targów, nie zrobiła ona na mnie większego wrażenia – każdy z tych samochodów został już gdzieś pokazany, nie ma tam żadnej absolutnej nowości. Z drugiej strony plan obiektu jest imponujący – targi zajmują 9 potężnych hal tamtejszego kompleksu Expo i odbywają się po raz 98. I co jeszcze ciekawsze – na liście wystawców odhaczyli się niemal wszyscy producenci – nawet ci, którzy twardo omijają najważniejsze imprezy targowe, takie jak wiosenne targi w Genewie, czy jesienne IAA we Frankfurcie.

Są tam wszyscy, bo tu faktycznie ludzie kupują nowe samochody.

W Brukseli dowiedziałem się, że nawet 1/3 nowych samochodów kupowanych w Belgii, to efekt wizyty na styczniowych targach. Klienci mogą oglądać, przymierzać się, porównywać różne modele i potem kupować samochody korzystając ze specjalnych warunków finansowania przygotowanych przez importerów. Nie muszą decydować się na miejscu, ale biorąc udział w targach otrzymują możliwość skorzystania z targowej oferty w późniejszym terminie. Jeśli uwzględnimy, że w Belgii kupuje się rocznie ponad pół miliona nowych aut – obecność każdego importera staje się punktem obowiązkowym w planie działań na początek każdego roku. 

Z racji tego, że nie było tu jednak premier, o których wcześniej byście u nas nie czytali, przygotowałem subiektywny przegląd brukselskich nowości, z naciskiem na elementy, które z jakiegoś powodu przyciągnęły moją uwagę. Ułożyły się same, w kolejności w jakiej je napotykałem. 

No stoisku Hondy wsiadłem do modelu e.

To dla mnie pierwsza okazja do spotkania z tym elektrycznym maluchem. Na zdjęciach podobała mi się strasznie, na żywo – nie mniej. Zaskoczyła mnie mikroskopijnym bagażnikiem o pojemności zaledwie 171 l. 

Bardzo podoba mi się jej wnętrze wykończone imitacją drewna, za to nie wiem ile czasu zajęłoby mi przyzwyczajenie się do obrazu z kamer zastępujących wszystkie lusterka. Najdziwniejsze wrażenie robi to środkowe, bo kamera zamontowana jest powyżej linii wzroku kierowcy, przez co wszystko dookoła wygląda na niższe niż w rzeczywistości.

Z wyłączonymi ekranami kokpit wygląda smutno, tak jest o wiele lepiej, choć nie chciałbym prowadzić przy nich w nocy:

E ma ukrytą klamkę tylnych drzwi. Oczywiście w fortepianowej czerni. A zobaczcie jak tam się zbiera brud. 

Chwilę spędziłem z nową Octavią.

Na pierwszy rzut oka – to mniejszy Superb. Jest grzeczna, żeby nie powiedzieć nudna, liczę na wersję RS. Musi taka być, bo dzięki temu mało kto znajdzie jakiś element, który go do niej zniechęci. Moją uwagę przykuło kilka detali. Dźwigienkę zmiany biegów – na wzór tej z najnowszego Volkswagena Golfa, otacza pianoblack, który już w aucie wystawowym, ze śladowym przebiegiem, był mocno porysowany.

Dopóki nie wcisnąłem przycisku startera, na ekranie za kierownicą cały czas wisiało Skodowe powitanie.

Obsługę klimatyzacji przeniesiono na centralny ekran, za to regulację głośności obsługuje się smyrając po zamontowanym pod nim panelu dotykowym. Całym w śladach palców. 

Za to spodobał mi się miękki materiał, którym wykończono kokpit. To nie plastik, nie udaje skóry, ani włókna węglowego, ot kawałek tkaniny – trochę jakby z tapicerki fotela.

Niedaleko Skody stały Volkswageny, po raz pierwszy zajrzałem więc do ID.3.

Dotąd uważałem, że tak powinien wyglądać nowy Golf. Nikt więcej nie powiedziałby, że kolejna generacja to tylko lifting poprzedniej. Ale wsiadając do środka zmieniłem zdanie. W moim odczuciu Volkswagen robił wszystko, by zredukować koszt produkcji auta i pozwolił sobie na oszczędności, które w Golfie by nie przeszły. Spójrzcie, na te plastikowe drzwi (na marginesie – poza przyciskami do otwierania szyb w tym aucie nie ma innych fizycznych guzików).

Albo na ten twardy jak kamień tunel środkowy.

Patrząc na to wnętrze pomyślałem, że stworzono je chyba z myślą o car sharingu, by było je trudno zabrudzić i łatwo doczyścić. 

Nieopodal stał T-Roc Cabrio.

Obstawiam, że będzie się sprzedawał nie gorzej niż New Beetle albo Audi TT. Bo jest równie bajerancki i oryginalny, a jednocześnie znacznie bardziej praktyczny. I do tego ramę przedniej szyby poprowadzono bardzo wysoko, więc będzie skutecznie osłaniać podróżujących od wiatru. Może nawet tych siedzących z tyłu. 

Po drodze do Toyoty mijałem stoisko FCA.

Póki co jeszcze w zupełnie innej hali niż francusko-niemiecka część megakoncernu. Poza makietą hybrydowego Renegade’a kompletnie nic nie rzuciło mi się w oko. 

Oglądając Tonale (wciąż nie w produkcyjnej odmianie) byłem świadkiem zebrania organizacyjnego obsługi stoiska. Trwało ze 2 minuty, więc zgaduję, że wymieniali wszystkie nowości w poliftowej Giulii. 

A na Toyocie nie było czego oglądać. O świetnym, odświeżonym C-HR-ze ze wzmocnioną hybrydą już pisałem, o pomyśle na promocję elektryczności za pomocą samoładującej się hybrydy też, a GR Yarisa z napędem na 4 koła jeszcze nie mieli.

W nowym Juke’u moją uwagę przyciągnęło wnętrze.

Z jednej strony – plus za alcantarę na tunelu środkowym,

z drugiej – minus za leciwie wyglądające multimedia.

A wytłoczka na drzwiach wyglądała tylko trochę lepiej niż we wspomnianym wyżej ID.3.

Gdzieś w na uboczu stała Tesla belgijskiej firmy Lenoir. 

Ciemnozielone nadwozie połączone z brązową skórą we wnętrzu wyglądało bardzo elegancko. Ale włókno węglowe, którym pokryto klamki i cały kokpit popsuły efekt. Wolałbym tam zobaczyć surowe drewno. 

Za to z największym zainteresowaniem oglądałem elektryczne MG.

Należąca do Chińczyków brytyjska marka wyjeżdża poza Wyspy. W Belgii można już zamawiać MG ZS EV, czyli elektrycznego crossovera z akumulatorami o pojemności 44,5 kWh, zdolnego  do przejechania ok. 260 km (według WLTP). Producent daje 5 lat gwarancji na auto i 8 na akumulatory. ZS ma reflektory jakby z Mazdy, a wypełnienie grilla z Mercedesa. 

Z profilu trochę w nim Hyundaia ix35,

koreańskimi markami pachniało mi też w środku. Zwracam uwagę na uroczą pepitkę.

Podziwiałem też konstrukcję drzwi i jakość spawów – koronkowa robota, prawie jak za najlepszych lat FSO!

Za stoiskiem stały jeszcze cztery egzemplarze. Pewnie na wypadek, gdyby w ciągu 10 targowych dni te stojące z przodu zaczęły się rozpadać. 

W sumie, to może i nie ma się z czego śmiać. 29 990 euro – tylko o włos powyżej równowartości polskiego limitu dopłat dla klienta indywidualnego. A biorąc pod uwagę, że to cena brutto – spokojnie w limicie dla przedsiębiorców. Trzeba by tylko ogarnąć zakup w salonie w Belgii albo w Holandii. No i tam jeździć do serwisu. Ciekawe, czy będą chętni. 

Zwiedzanie targów zakończyłem w hali nr 1 na wystawie Dream Cars. 

Wystawiono tam kilkadziesiąt rzadkich modeli, od Bugatti Type 55, przez różne Astony Martiny, Ferrari, Bentleye i Lamborghini, aż po takie rodzynki jak zbudowany na stulecie Zagato model Mostro,

trójkołowiec Vanderhalla,

wciąż nielatający Pal-V,

czy wyjątkowy, naprawdę jedyny taki Krugger FD. 

Rurowa konstrukcja, metal, drewno, 750 KM z V12 Bentleya, ubrane w nadwozie nawiązujące kształtem do wyścigówek sprzed 100 lat. Istne dzieło sztuki.

Za to spośród modeli bliższych rzeczywistości, mnie najbardziej urzekło MX-5 RF. Z tą linią nadwozia, przetłoczeniami, karoserią pokrytą pakietem Machine Gray, czarnymi dodatkami aerodynamicznymi i obręczami BBS również wygląda jak małe dzieło sztuki. Wiem, że nie jest najnowsza, ale według mnie wciąż robi robotę. 

Brussels Motor Show potrwa do 19 stycznia. W Belgii i Holandii mamy sporo rodaków, jeśli ktoś będzie miał możliwość – polecam, warto się wybrać.