REKLAMA

Trudno mi wskazać powód, dla którego korzystam z Facebooka. Jeszcze trudniej skasować mi konto

Pora to powiedzieć wprost – Facebook stał się medium bez wartości. Piszę to zarówno jako odbiorca, jak i twórca pojawiających się tam treści. A mimo tego nie jest łatwo porzucić platformę Zuckerberga.

Pora to powiedzieć wprost – Facebook stał się medium bez wartości
REKLAMA
REKLAMA

Na przestrzeni ostatniej dekady Facebook stał się czymś znacznie więcej niż tylko jednym z portali społecznościowych. To w zasadzie „internet w Internecie”, samowystarczalna wyspa, z której – jakby się ktoś uparł – wcale nie trzeba wychodzić, by zaznać rozrywki, pozyskać informacje i pozostać w kontakcie ze znajomymi.

Jednak w ciągu ostatnich dwóch-trzech lat coś się zmieniło.

Facebook tak bardzo chciał być wszystkim dla wszystkich, że stał się nie wiadomo czym dla nikogo.

Platforma z jednej strony oferuje wiele – mamy tu przecież zalew gier i wideo, tsunami śmiesznych kotów, zatrzęsienie fanpage’y z memami, strony ulubionych artystów i wykonawców. Z drugiej jednak strony, gdy wziąć tę całą zawartość pod lupę, okazuje się, że król jest nagi.

Dodajmy do tego jeszcze skandal Cambridge Analytica, po którym tajemnica poliszynela przestała być tajemnicą w ogóle – Facebook nie dba o nasze dane i jesteśmy dla niego jedynie towarem. I jak czuć się dobrze na platformie, której nie można zaufać?

Osobiście od wielu miesięcy nie sprawdzam już regularnie Facebooka i przestałem czuć kompulsję, by być na bieżąco z tym, co wyświetla się na moim „wallu”. O dziwo straciłem też poczucie sensu w publikowaniu tam czegokolwiek jako twórca. Już tłumaczę.

Jako odbiorca nie mam czego szukać na Facebooku. Bo tam nic nie ma.

Pomimo ogromu treści na Facebooku prawda jest taka, że treści nie ma tam prawie wcale. Autorskich treści, w każdym razie.

Facebook nigdy nie był co prawda platformą do tworzenia (choć platforma wideo i Instant Articles miały to zmienić), ale teraz widać wyraźniej niż kiedykolwiek, że tablica na Facebooku to po prostu gigantyczny agregat treści z innych miejsc.

Zdjęcia? To zazwyczaj te same fotki, które można obejrzeć na Instagramie danego autora, udostępnione narzędziem do cross-postowania (czyli bez cienia zaangażowania, zdjęcie dodaje się na Facebooka automatycznie). Teksty? To zazwyczaj linki do prywatnych blogów. Wideo? Nie licząc głupawych filmików, które rozchodzą się viralowo po sieci, to z reguły zajawki materiałów, których pełna wersja dostępna jest na YouTubie.

Przez lata używałem Facebooka głównie jako narzędzia do obserwowania interesujących ludzi: artystów, pisarzy, muzyków, mądrych person. Dzisiaj nie czuję potrzeby obserwowania ich na Facebooku, bo oni sami niczego tam nie dają od siebie.

Nie licząc okazjonalnych live’ów na Facebooku, które nadal uważam za użyteczne, o wiele bardziej „intymną” komunikację z artystą gwarantuje mi Instagram, szczególnie w formie Stories. Muzycy na swoich profilach Facebookowych częściej odsyłają na swój kanał YouTube’owy niż publikują autorskie treści, których nie ma gdzie indziej. A co mądrzejsi ludzie, których przemyślenia i spojrzenie na świat bardzo cenię, dawno już odstawili Facebooka na rzecz Twittera.

Dwa lata temu Facebook wprowadził zmianę, która miała przyczynić się do tego, że znów stanie się „społecznościowy”: położył ogromny nacisk na grupy. Niestety… tam też nie znajduję wielkiej wartości.

Przynależę aktualnie tylko do jednej grupy na Facebooku, w której znajduję ogromną wartość, bo są tam profesjonaliści i ludzie „z branży” książkowej, oraz mnóstwo osób, które rzeczywiście chcą się czegoś nauczyć. Sporo jest też grup fotograficznych, na których można zasięgnąć fachowej opinii, ale prawdę mówiąc znalazłem więcej takich, na których ludzie mający nikłe pojęcie o fachu czy sprzęcie sprzeczają się o cyferki w specyfikacji technicznej aparatów.

Ten sam problem dotyczy w zasadzie większości grup: za bardzo przypominają w swej naturze klasyczne fora internetowe, bym mógł je polubić. Za dużo anonimowych „wujków dobra rada”, za dużo gimnazjalnych ekspertów od tematów wszelakich, za mało kultury wypowiedzi czy choćby elementarnego poszanowania języka polskiego.

Nie mówiąc już o grupkach w stylu „kupię/sprzedam/zamienię”, które są po prostu rakiem Internetu (nie, nie wymienię telefonu na 40 kg karmy dla gekonów).

Reasumując, jako odbiorca na Facebooku się po prostu nudzę, bo albo oglądam tam te same treści, które widziałem gdzieś indziej, albo przyglądam się, jak na grupkach ludzie zadają pytania, na które mogli by samodzielnie znaleźć odpowiedź poświęcając 30 sekund wyszukiwarce Google’a.

Jako twórcy nie bawią mnie sztywne reguły Facebooka.

Odkąd Facebook zmienił zasady gry, tworząc środowisko typu „pay to play” (albo płacisz, albo spadaj), odechciało mi się też prowadzić własny fanpage na Facebooku.

W dużej mierze wynika to z faktu, iż nieważne, co bym tam robił, w którymś momencie będę musiał zacząć płacić Facebookowi, jeśli będę chciał uzyskać znaczące zasięgi. Bo gdyby ktoś nie wiedział – aktualnie publikowane na Facebooku posty nie docierają nawet do 1/4 obserwujących stronę. Nie mówiąc o ludziach, którzy strony nie obserwują. Dotarcie do nich bez płatnych reklam jest w zasadzie niemożliwe, nawet organiczne udostępnienia postów nie mają przebicia.

Łapię się też na tym, że – z powodu wszystkiego, co opisałem w poprzedniej części – Facebook w żaden sposób nie zachęca mnie do tworzenia autorskiej treści. A po co mam wrzucać na fanpage zdjęcie z Instagrama czy link do YouTube’a? Uprzedzając pytanie „dlaczego nie sam tekst” – wrzucenie posta bez obrazka to w zasadzie strata czasu. Algorytm Facebooka uznaje takie posty za bezwartościowe, a skoro tak… to jeśli mam coś do przekazania, wolę użyć w tym celu Twittera. Gdy chcę pochwalić się zdjęciem, wolę użyć Instagrama, gdzie jest większa szansa na to, że ktoś je doceni. Gdy nagram wideo, idę tam, gdzie ludzie oglądają wideo – na YouTube’a.

To wszystko sprawia, że mój prywatny fanpage leży odłogiem i w zasadzie nie widzę żadnego powodu, by go dalej prowadzić, choć prawdę mówiąc byłoby to wskazane.

Facebook za bardzo nas do siebie przyzwyczaił, by ot tak go zostawić.

W tym roku zamierzam wydać drugą książkę. Nie wiem jeszcze, czy samodzielnie czy we współpracy z wydawcą, ale niezależnie od opcji książce i autorowi potrzebna jest społeczność. Grupa ludzi, która będzie skłonna spojrzeć na dzieło po jego premierze.

I niestety, społeczność książkowa w Polsce zgromadzona jest głównie na Facebooku (choć jest też coraz bardziej aktywna na Instagramie, co dobrze wróży). Chcąc dotrzeć do ludzi potencjalnie zainteresowanych przeczytaniem książki, trzeba być tam, gdzie oni. A oni nadal siedzą na platformie Zuckerberga.

Identyczne problemy mają też małe biznesy, dla których fanpage na Facebooku to w zasadzie jedyna forma pozyskiwania klientów (nie licząc poleceń w rzeczywistym świecie). Facebook przyzwyczaił ludzi do siebie do tego stopnia, że dzisiaj szukając lokalnych usług kierujemy się właśnie tam, na równi z wyszukiwarką.

Właściciel biznesu nie może po prostu zrezygnować z Facebooka, bo tam są jego klienci. Stale rosnąca liczba użytkowników mówi jasno, że choć wiele osób ma Facebooka dość, to jeszcze więcej się do niego garnie. I w tej sytuacji można tylko grać według reguł portalu, albo zginąć.

Jako odbiorca nie mam wątpliwości – Facebook jest do niczego. Jako twórca – nie mogę odejść.

Nie mam wątpliwości, że gdybym dziś przestał aktywnie korzystać z Facebooka, nie czułbym się stratny. Messengera, przez którego regularnie zaglądam na portal Zuckerberga w przeglądarce, mogę mieć nie posiadając konta na samym Facebooku. Ulubionych twórców od dawna śledzę w innych miejscach. Nie mam żadnego powodu, by dalej korzystać z portalu. Nie ma on nic do zaoferowania.

Z drugiej strony jako twórca strzeliłbym sobie w stopę odchodząc. Choć obecnie fanpage’a używam okazjonalnie i wrzucam treści głównie po to, by algorytm go nie „zaorał”, to mimo wszystko wiem, że bez niego trudno byłoby mi dotrzeć do ludzi, którzy mogą być zainteresowani moimi twórczymi poczynaniami. Zupełne porzucenie Facebooka w takiej sytuacji byłoby co najmniej nierozsądne.

A może nie? Sami widzicie, trudno jest to jednoznacznie ocenić, na ile szkodliwe byłoby porzucenie portalu społecznościowego w sytuacji, gdy właśnie tam znajduje się potencjalnie największa grupa odbiorców. Choć jest przecież opcja, że ta grupa odbiorców może się przecież okazać równie znudzona Facebookiem, co ja.

REKLAMA

Wiem, że w tych przemyśleniach nie jestem osamotniony. Wielu moich znajomych od miesięcy nie korzysta z Facebooka z dokładnie tych samych powodów, i wielu twórców, których znam osobiście lub obserwuję z daleka, dawno już porzuciło regularne postowanie w portalu na rzeczy Instagrama, Twittera czy YouTube’a (tych, co przeskoczyli na TikToka, już nie obserwuję).

A jednak wszyscy dalej mamy konto na Facebooku i pewnie jeszcze długo będziemy je mieć. Na tym właśnie polega paradoks: wiemy, że Facebook stał się medium bez wartości. Ale uzależnił wszystkich od siebie na tyle, że trudno go bez żalu porzucić.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA