REKLAMA

Apokalipsa według Marka - tak można opisać skutki zmiany algorytmu przez Facebooka

Algorytm, który ma zwiększyć zainteresowanie treściami publikowanymi przez rodzinę i przyjaciół, przyniesie krwawe żniwo skutków ubocznych. Wydawcy, którzy za bardzo zaufali Facebookowi, powoli będą wymierać.

Pierwszą ofiarą nowego algorytmu Facebooka jest serwis lifestyle'owy
REKLAMA
REKLAMA

Okoliczności były brutalne. Ofiara wykrwawiła się, i to dość szybko. Na miejscu zdarzenia pozostawiono wiele śladów. Sprawca jest znany, ale możny protektor rozciągnął parasol ochronny i nie będzie śledztwa, procesu ani tym bardziej skazania. Algorytm oddalił się spokojnie z miejsca zdarzenia, nie spoglądając wstecz na zgliszcza. Umiejętność patrzenia w przeszłość to luksus istot posiadających sumienie.

Objawienie Marka i apokalipsa na Facebooku.

LittleThings, jak wiele innych tego typu wydawnictw, uzależnił się od Facebooka. To on naganiał mu klientów. 75 proc. ruchu pochodziło właśnie z tej platformy. Wydawca wiedział, że musi zdywersyfikować źródła, ale nie zdążył. Wydawca musiał zamknąć działalność.

Pod koniec zeszłego roku spadły klapki z oczu Marka Zuckerberga i ujrzał on, że ludzie cierpią, bo źle korzystają z jego Facebooka. Spadła więc na niego zgryzota, chęć oczyszczenia swojego ludu i sanacji. Powołał więc do życia algorytm, który miał oddzielić to, co złe, od tego, co dobre. A za złe uznał wszystko, czego lud nie komentował, a za dobre treści od przyjaciół i znajomych. I zaczął się sąd.

Dla dobra ludzkości algorytm ucina zasięgi i w praktyce eliminuje serwisy i strony. Pal licho samą decyzję i zmianę w algorytmie, problemem jest to, jak szybko została ona wprowadzona. Wydawcy nie mają i nie mieli dość czasu, żeby się dostosować do nowej polityki. LittleThings to tylko uroczy lifestylowy portal, ale to samo spotka inne wydawnictwa, dzienniki i media. Nagły spadek zasięgu dla wielu będzie po prostu końcem istnienia. Ot, taka mała cyfrowa apokalipsa, której jest już pierwsza głośna ofiara.

Wątpię, żeby Mark Zuckerberg budził się z krzykiem, ścigany w sennych koszmarach przez niespokojnego ducha LittleThings. Gorzej, że tak samo wątpię, żeby właściciel Facebooka uzdrowił swój lud, a jeśli okaże się, że się omylił, dla wielu będzie już za późno.

Nekrolog

REKLAMA

Z głębokim żalem zawiadamiamy, że z cyfrowego padołu łez odszedł dziennik LittleThings. Zapamiętamy jego promienny optymizm i dziesiątki wideo, z których cieszyły się tysiące, a czasem nawet miliony. Zapamiętamy go dzięki temu, że zgromadził u siebie ponad 12 milionów obserwujących. Zapamiętamy go, bo był pierwszą ofiarą, która krzyczała po śmierci. Zapamiętamy, bo...  Nieprawda, nic nie zapamiętamy, ale może się czegoś nauczymy.

Kondolencje prosimy składać na Twitterze.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA