Przegląd rynku

5 najtańszych samochodów elektrycznych w Polsce (i co kupić zamiast nich)

Przegląd rynku 02.02.2022 136 interakcji

5 najtańszych samochodów elektrycznych w Polsce (i co kupić zamiast nich)

Piotr Barycki
Piotr Barycki02.02.2022
136 interakcji Dołącz do dyskusji

Najtańsze samochody elektryczne stają się z roku na rok coraz tańsze. Albo to spalinowe robią się coraz droższe? Sprawdźmy.

Była kiedyś taka teoria, że nastąpi moment, kiedy samochody elektryczne będą kosztować tyle, co samochody spalinowe, a wtedy ludzie rzucą się na te pierwsze, bo przecież są lepsze. Dopiero po jakimś czasie wszyscy zorientowali się, że nie do końca chodzi o to, że elektryki będą super-szybko tanieć, tylko o to, że auta spalinowe będą super-szybko drożeć, ale mniejsza z tym – efekt jest taki, że w wielu przypadkach pojazdy elektryczne faktycznie zbliżają się ceną do swoich spalinowych odpowiedników.

Dodajmy do tego jeszcze fakt, że w Polsce obecnie obowiązują dopłaty do elektryków – nawet do 27 000 zł. Przyjrzyjmy się więc najtańszym autom elektrycznym w Polsce – z uwzględnieniem dopłat – i zobaczmy, co w kontrze do nich wystawia reprezentacja spaliniaków.

Dacia Spring – Kia Rio

Z jednej strony Dacia Spring to najtańsze elektryczne auto w Polsce – cennikowo zaczyna się od 79 900 zł, więc po odjęciu 27 000 zł dopłaty kończymy z wynikiem na poziomie mniej niż 53 000 zł. Z drugiej strony wciąż nie jest do końca pewne, czy Dacia Spring to na pewno samochód. Ani to ładne, ani ciche, ani wygodne, ani szybkie, ani też na pokładzie nie znajdziemy zbyt wiele wyposażenia. Po prostu jest elektryczna i tania. Na tym się kończy.

I tutaj pojawia się problem, jeśli chodzi o spalinowych konkurentów. Większości aut segmentu A już po prostu nie ma, albo są nieprzyzwoicie drogie jak Volkswagen Up! Czyli Spring – z dopłatą – nieźle się ustawił, bo poza Kią Picanto (45 900 zł) czy Hyundaia i10 (41 300 zł), za wiele mejnstrimowej konkurencji nie ma.

Honor spaliniaków ratuje więc… Kia Rio. W najtańszej wersji, z wolnossącym 1.2 DPI (84 KM) kosztuje 55 900 zł, czyli niewiele więcej niż Spring. Jednocześnie jest od Springa większe, szybsze, ma większy zasięg i jego uzupełnienie zajmie nam kilka minut.

A że kosztuje o te 3000 zł więcej? Chyba niewielka dopłata do tych wszystkich zalet. Ale Dacii jakiś punkt pocieszenia jednak się należy.

Fiat 500 – Kia Ceed

Fiatowi raczej zbyt wiele punktów nie wpadnie. Jego malutka, miejska, elektryczna 500-tka, w absolutnie najtańszej wersji, kosztuje minimum 104 000 zł, czyli 77 000 zł z największą dopłatą. I te 77 000 zł płacimy za samochód z gumową kierownicą, bez automatycznej klimatyzacji, bez Android Auto, bez CarPlaya, a do tego postawiony na stalowych felgach 15″. Cudo, poproszę takie dwa.

Albo, mając do wydania 77 000 zł, poprosiłbym bardziej coś w stylu Kii Ceed. Nie jest to wprawdzie auto ani odrobinkę ciekawe, ale za to za 76 500 zł możemy mieć hatchbacka w wersji M i 100-konnym silnikiem 1.0 T-GDI.

Taka Kia będzie już miała automatyczną, dwustrefową klimatyzację, CarPlaya, Android Auto, 16-calowe felgi aluminiowe, czujniki parkowania z tyłu, czujnik deszczu i automatyczne wycieraczki, skórzaną kierownicę i jeszcze trochę gadżetów. Plus spokojnie będzie się nadawała na dłuższą podróż poza miasto – o elektrycznej 500-tce nie odważyłbym się tego napisać.

Nissan Leaf – Toyota Corolla

Nissan przyszłość

Czas na wyjście z szafy – lubię Leafa drugiej generacji. Bardzo przyjemnie mi się nim jeździło i mógłbym nawet rozważać go jako moje główne auto. Przy czym musiałbym wtedy planować wydatek co najmniej 123 900 zł (wersja z zasięgiem… do 270 km), co po dopłatach (na które się nie łapię) udałoby się zbić do 96 900 zł.

Tylko wtedy pewnie pojawiłaby się refleksja, czy za te 96 900 zł nie bolałoby mnie, że auto stoi na stalowych felgach, ma gumową kierownicę, halogenowe reflektory i ponownie – nie ma Android Auto ani CarPlay. Musiałbym się pocieszać tym, że przynajmniej auto jest szybkie, bo 7,9 do setki to naprawdę przyjemny wynik.

Toyota Corolla 2019 test

Z drugiej strony, mógłbym zrobić tak, jak zrobiła masa Polaków, i pójść jednak do salonu Toyoty, żeby kupić sobie hybrydową Corollę. Taki hatchback, w wersji 1.8 Hybrid i e-CVT, kosztuje w podstawowej wersji 96 500 zł, czyli 400 zł zostaje nam w kieszeni, bez konieczności zwracania się do instytucji publicznych o zwrot pieniędzy.

Corolla nie będzie wprawdzie tak szybka (10,9 sekund do setki), ale będzie miała m.in. adaptacyjny tempomat, kamerę cofania, LED-y i… niestety również stalowe felgi. Najwyraźniej jakoś z tym trzeba będzie żyć.

A teraz przewińmy linię czasu o 10 lat i spróbujmy sprzedać 10-letniego Leafa i 10-letnią hybrydową Corollę. Mam pewne podejrzenia, które auto sprzeda się jeszcze zanim klikniemy przycisk „opublikuj ogłoszenie”.

Elektryczna alternatywa: Renault Zoe za 124 900 zł. Ale to segment B, a Leaf to jednak pełnoprawne C.

Peugeot e-208 – dwie Dacie Duster

Peugeot e-208 cena

Albo elektryczna Corsa – na prawie jedno wychodzi. Wychodzi też, że dzisiaj za auto segmentu B trzeba zapłacić 100 900 zł – bo tyle kosztuje e-208, jeśli odliczymy od jego standardowej ceny 27 000 zł.

Niestety po raz kolejny na widok listy wyposażenia auta elektrycznego wypływają oczy. Halogeny, brak czujników parkowania, ręcznie sterowane lusterka, stalowe felgi – tyle dobrze, że za te ponad 100 000 zł po solidnej dopłacie dostajemy automatyczną klimatyzację i kierownicę obszytą skórą. Ale i tak raczej bogato wyposażonym autem nazwać tego nie można.

A skoro nie zależy nam na wyposażeniu, to dlaczego zamiast jednego auta nie kupić dwóch. Szczególnie dwóch aut ostatecznych, czyli Dacii Duster – nie w Prestiżu, ale to już szczegóły.

Serio, za cenę niewielkiego auta miejskiego z napędem elektrycznym można kupić dwa spalinowe crossovery/SUV-y z segmentu kompaktowego. Jednego bierzemy sobie, drugiego dajemy żonie i już mamy pakiet startowy do zamieszkania pod miastem na osiedlu o nazwie w stylu „Magiczna Dolina”, czyli grupie szeregówek w polu kapusty, z którego nawet po masło czy papier toaletowy trzeba jechać samochodem.

Opel Mokka – Skoda Octavia

Właściwie tutaj miała być elektryczna Kona, bo Hyundai na swojej stronie krzyczy, że auto startuje od 121 000 zł, ale niestety – to nie jest prawda. Owszem, może tyle kosztować, ale już po zastosowaniu dopłaty dla osób prywatnych w najwyższym możliwym wydaniu. Słabiutka zagrywka, gdzieś na poziomie tych z Otomoto.

Opel z Mokką gra na szczęście uczciwiej – 139 900 zł to 139 900 zł i od tego możemy sobie odliczyć 27 000 zł. Lądujemy więc z kwotą 112 900 zł i mamy za to 9 sekund do setki, do 324 km zasięgu, automatyczną, jeednostrefową klimatyzację, elektrycznie sterowane lusterka z podgrzewaniem, LED-y z każdej strony i czujnik deszczu. Trochę szkoda, że CarPlay i Android Auto to już nie w tej wersji, podobnie jak czujniki parkowania. Nie wspominając o chyba obowiązkowych w autach elektrycznych stalowych felgach. No ale to tylko 112 900 zł za kompaktowy samochód, nie przesadzajmy z oczekiwaniami.

Chyba że mamy nieco inne wyobrażenie o kompaktowych samochodach – i przybierają one kształty np. takiej Octavii. Za 113 550 zł (niewielka różnica) dostajemy wersję 1.5 TSI 150 KM z 7-biegowym DSG (8,5 s do setki) i wyposażeniem odmiany Ambition. W pakiecie znajdziemy m.in. czujniki parkowania z tyłu, kamerę cofania, 8 głośników, dwustrefową, automatyczną klimatyzację, również LED-owe reflektory, regulowane podparcie pod lędźwie i Android Auto/Apple CarPlay.

Długo bym się nie zastanawiał, chyba że nad dwiema rzeczami. Po pierwsze – czy nie dopłacić do wersji kombi i mieć jeszcze bardziej uniwersalne. Po drugie – po co mi Octavia.

To jak jest? Czy to już ten moment?

Niespecjalnie, choć nie ma co udawać, że sytuacja nie zmieniła się w ciągu ostatnich lat.

Zmieniła, owszem, ale dalej daleko do sytuacji, w której wchodzimy do salonu z określonym budżetem i swobodnie wybieramy między wersją benzynową albo dieslem, a samochodem zasilanym wyłącznie z gniazdka. Przeważnie wciąż – i to nawet z dopłatami – jeśli chcemy jeździć na prądzie, musimy się pogodzić z tym, że w cenie auta elektrycznego możemy kupić auto spalinowe, które będzie większe, bardziej praktyczne i uniwersalne, czasem nawet szybsze, a do tego porównywalnie albo nawet lepiej wyposażone.

Przy czym nie zakładałbym się, że taka sytuacja potrwa wiecznie. Choć spadające ceny elektryków pewnie będą miały w tym wszystkim niewielki udział.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać