Bat na przerobione hulajnogi i rowery. Policja już go testuje
Jest drogi, ale ma być skuteczny – specjalna bieżnia do badania mocy silników hulajnóg i rowerów elektrycznych testowana jest przez poznańską policję.

- Nie mamy urządzeń, które mogłyby mierzyć prędkość, jaką hulajnoga czy rower elektryczny może rozwinąć. Stąd zainteresowanie rozwiązaniami, które są w innych krajach, żeby móc je przenieść do Polski – wyjaśnia insp. Sławomir Piekut, zastępca Komendanta Wojewódzkiego Policji w Poznaniu.
Jak przyznał policjant, w Polsce jest coraz więcej takich pojazdów, które są w stanie poruszać się szybciej od samochodów. Problem w tym, że jadą po chodnikach i drogach dla rowerów. Przerobione ciężkie rowery i hulajnogi stanowią olbrzymie zagrożenie. Zderzenie z nimi może być bardzo niebezpieczne, nawet przy stosunkowo niedużej prędkości.
Czytaj też:
- Potrzebne są narzędzia, które mogłyby sprawdzić warunki techniczne hulajnóg. Zaprosiliśmy więc przedstawiciela producenta, żeby pokazał nam takie urządzenie. Policja chciałaby je kupić, żeby poprawić bezpieczeństwo wszystkich użytkowników, w tym szczególnie tych najbardziej narażonych – relacjonuje Piekut.
Jak działa Dynostar BRT A0007 (SSD-1)?
Wygląda trochę jak bieżnia, ale to zdecydowanie bardziej zaawansowany sprzęt.
To mobilny dynanometr (hamownia), czyli specjalistyczne urządzenie pomiarowe służące do testowania pojazdów jednośladowych i lekkich elektrycznych. Umożliwia symulację warunków drogowych oraz pomiar parametrów napędu, takich jak: prędkość obrotowa liniowa, moment obrotowy, moc generowana przez napęd oraz charakterystyka przyspieszenia i oporu toczenia. Urządzenie zaprojektowano z myślą o pojazdach elektrycznych i spalinowych z napędem na przednie, tylne lub oba koła - takich jak hulajnogi, rowery elektryczne, motorowery czy lekkie skutery – opisuje poznańska policja.

fot. poznan.pl
Brzmi nieźle, ale… widzę pewne wady
Hamownia Dynostar jest przenośna, ale transport nie wydaje się taką prostą sprawą. Urządzenie składa się z dwóch elementów ważących łącznie ok. 79 kg. Owszem, policjanci będą mogli rozstawić się niczym drogówka i tak zgarniać z drogi podejrzanie wyglądające pojazdy.
Tylko czy rzeczywiście tak się stanie, skoro argumentem przemawiającym za wykorzystaniem fotoradarów akustycznych był fakt, że policja po prostu nie ma kim kontrolować kierowców na drogach. Zwracał na to uwagę poseł Franciszek Sterczewski. "Skala zjawiska [hałasu emitowanego przez ruch uliczny – dop. red.] przerasta możliwości kadrowe i sprzętowe Policji". A mowa była przecież o samochodach i ruchu ulicznym.
Policja nie ma kim sprawdzać hałasujących kierowców na ulicach, ale za to będzie czaić się na pędzących przerobionymi e-rowerami i hulajnogami? Jakoś tego nie widzę.
Tymczasem taka hamownia to nie są tanie rzeczy
Cena hamowni Dynostar waha się między 11 a 18 tys. euro. Całkiem sporo, a mam wrażenie, że jedna na tak duże miasto jak Poznań to kropla w morzu potrzeb. Przydałoby się więcej podobnych urządzeń, ale tu znowu wracamy do podstawowego pytania: nawet gdyby sprzętu nie brakowało, to czy policja ma kogo wysłać w teren?
Jest jeszcze jedno pytanie, znacznie ważniejsze – czy na pewno do wychwycenia pojazdów, które nie powinny poruszać się po chodnikach czy drogach dla rowerów, potrzebna jest specjalna bieżnia? Wystarczy przejść się pod pierwszy lepszy fast food, rzucić okiem na stojące pod nim bestie i nie mieć żadnych wątpliwości. Jasne, dostawcy jedzenia – a to oni najczęściej poruszają się właśnie takim sprzętem – będą mogli tłumaczyć się, że ogromne baterie są po to, by dało się jeździć trzy doby bez ładowania z prędkością nieprzekraczającą 20 km/h. Drugi rzut oka rozwiąże jednak wszelkie wątpliwości, jeśli dostrzeżemy zamontowaną manetkę.
Zgadzam się pod tym względem z Tymonem Grabowskim, który na łamach Autobloga oceniał podobny pomysł zakupu hamowni w Krakowie:
Oczywiście hamownia ma być symbolem, gadżetem, ma być jakąś próbą przekonania opinii publicznej, że policja faktycznie coś robi. W rzeczywistości żadna hamownia nie jest potrzebna, aby wyeliminować pewnie ponad 90 proc. nielegalnych pojazdów. W rowerze elektrycznym wystarczy wykryć obecność manetki, hulajnogą – przejechać się i sprawdzić, czy z łatwością przekracza 20 km/h. Narzędzia potrzebne do wykrywania łamiących prawo kierowców jednośladów to ręce, mózg i wzrok. Ale lepiej wydać mnóstwo cudzych pieniędzy na hamownię, która zapewne niewiele wniesie, zwłaszcza jeśli będzie z rzadka wykorzystywana.
Problem z przerabianymi masowo hulajnogami i pojazdami udającymi rowery elektryczne jest systemowy. Tajemnicą poliszynela jest to, że każdego elektryka da się łatwo przerobić, pewnie niemalże od ręki. Platformy, które zatrudniają dostawców, nie weryfikują, jak poruszają się ich kurierzy – ważne, że są w stanie dostarczyć wiele zamówień i to w niezłym czasie.
Istnieją konkretne przepisy, które zakazują wjazdu określonym pojazdom na drogi dla rowerów czy chodniki, ale z co z tego? Jeszcze musi ktoś to weryfikować. A policja nie ma nawet jak kontrolować samochodów, które z ulic robią sobie wyścigowe tory. Trudno marzyć o tym, by prowadzono realną walkę z przerabianymi hulajnogami i e-rowerami.
Owszem, od czasu do czasu akcje w miastach są organizowane. W przyszłości w Poznaniu być może wykorzysta się do tego hamownię za 11 tys. euro, jeśli uda się zbić cenę. I to tyle. Służby niby wykonają krok, ale problem jak istniał, tak dalej będzie obecny.
Nie oznacza, że można machnąć ręką, bo każde działanie jest skazane na porażkę. Obawiam się po prostu, że hamownia jest daleko na liście najlepszych rozwiązań.
Przeszkoda może leżeć nawet gdzie indziej. W Poznaniu zauważają, że w Europie takie urządzenia posiadają m.in. Holandia, Belgia czy Irlandia, ale "żeby trafiły do Polski, najpierw muszą zostać przetestowane, czy działają odpowiednio i zatwierdzone do użytku". Dopiero po legalizacji możliwy jest zakup. Droga jest daleka, można testować, dywagować, a w tym czasie kolejne e-bestie suną po chodnikach i drogach dla rowerów.
Zdjęcie główne: poznan.pl