Pokemon GO to nie gra. To styl życia
To, co dzieje się od kilku dni wokół gry Pokemon GO szokuje, przeraża i zadziwia wiele osób. Dlatego postanowiłem wyjaśnić, dlaczego na Spider’s Web pojawiło się do tej pory kilkanaście „tekstów o tym samym”.
Pokemon GO - niepozorna gra, która jeszcze przed globalną premierą podbiła serca użytkowników na całym świecie. Grają wszyscy. I nie, nie jest tak, że grają tylko stare pryki, którym Pokemony kojarzą się z dzieciństwem. Nie jest tak, że młodzi, którzy nie przeżyli szału na Pokemony, który miał miejsce pod koniec lat 90., mają w nosie Pokemon GO. W tę grę grają wszyscy - grają młodzi, grają dorośli, grają dzieci, grają dorośli razem z dziećmi. Wiem, bo wyszedłem z domu, odwiedziłem popularne punkty w grze i spotkałem graczy w wieku 13 – 40 lat. Serio, zapanowało istne, międzypokoleniowe szaleństwo.
Efekt jest taki, że w ciągu kilku ostatnich dni przeczytałem przeróżne teksty zahaczające tematyką o Pokemony – począwszy od tego, jaki smartfon do gry w Pokemon GO warto kupić, po ten, jak skutecznie wykorzystać Pokemon GO w prowadzeniu lokalnego biznesu.
I powiem szczerze, że jeszcze tydzień temu nie pomyślałbym, że mogą powstać takie artykuły, a tym bardziej, że jeden z nich opublikujemy na łamach Spider’s Web.
Taki jest jednak świat internetu i nowych technologii
Tutaj z dnia na dzień może pojawić się nowy hit na miarę Angry Birds, Flappy Bird, Candy Crush Saga, czy Gangnam Style. A właśnie, jak już jesteśmy przy temacie wspomnianych hitów internetu i popkultury, to zapewne interesuje was, czy gra Pokemon GO im dorównuje. W takim razie zapnijcie pasy.
Na powyższej grafice widzimy wykres z trendów Google – czyli analizę danych z najpopularniejszej wyszukiwarki na świecie, która świetnie pokazuje, czym żyje świat w danej chwili. I od blisko tygodnia żyje Pokemonami, a poziom zainteresowania tym tematem jest tak wielki, że poprzednie hity, takie jak Angry Birds czy Gangnam Style, nie dorastają mu nawet do pięt.
To już oficjalne – mamy do czynienia z fenomenem społecznym na niewyobrażalną skalę
Szał na Pokemony trwa nie tylko w krajach, gdzie gra miała już premierę. Posiadacze iPhone’ów i smartfonów z Androidem kombinują i obchodzą blokadę regionalną, aby zagrać w Pokemon GO w miejscach, gdzie gra jeszcze nie zadebiutowała.
Lokalni handlarze oraz właściciele kawiarni i restauracji kombinują, jak wykorzystać Pokemony do zwiększenia zysków. Niektórzy opłacają w grze wirtualne wabiki na stworki, które wabią Pokemony w okolicę ich sklepu lub restauracji. Ponoć niektórzy zwiększyli w ten sposób przychody o 100 proc.
Organizacje pożytku publicznego, które nie mają charakteru komercyjnego, również próbują wykorzystać fenomen Pokemonów na swoją korzyść. Głośna okazała jest akcja schroniska dla psów, które zachęcało osoby wędrujące po mieście za Pokemonami, aby zabierały na te spacery psy, które zwykle siedzą w kojcach i odrobina ruchu będzie dla nich bardzo przydatna.
Na autostradach w Stanach Zjednoczonych, ale również na drogach w Polsce wyświetlane są komunikaty, które przypominają, żeby nie grać w Pokemony podczas prowadzenia pojazdu, bo… niestety jest to fizycznie możliwe.
Nie odłożyliśmy naszych smartfonów, ale wstaliśmy z kanapy i wyszliśmy na ulice.
Gra Pokemon GO aktywizuje użytkowników. Zachęca ich do odwiedzania różnych miejsc, w których w wirtualnym świecie znajdują się tzw. punkty PokeStop, gdzie użytkownik zbiera przydatne w grze wirtualne przedmioty. Dodatkowo przemierzając ulice, parki i bezdroża mamy okazję spotkać Pokemony, a następnie je złapać. Jeśli będziemy mocni, a nasze Pokemony silne, możemy spróbować sił w Gymach – wirtualnych arenach, które mieszczą się w różnych lokalizacjach. Jako ciekawostkę tylko dodam, że najbliższa mnie taka arena znajduje się w… kościele.
Użytkownicy zainstalowali grę, złapali Pokemona lub dwa nie ruszając się z mieszkania, a następnie zrozumieli, że do dalszej zabawy trzeba ruszyć tyłek. No i ruszyli. Chętnie i licznie. Przemierzają miasta, wsie i tereny podmiejskie. Łapią wirtualne stworki, które dzięki rozszerzonej rzeczywistości możemy podglądać przez kamerę smartfona (aby ta funkcja działała, niezbędne jest posiadanie telefonu z żyroskopem).
Podejrzewam, że właśnie to unikalne i nieprzeprowadzone do tej pory na podobną skalę połączenie świata realnego z wirtualnym spowodowało, że Pokemony zażarły i że już teraz mają więcej aktywnych użytkowników niż Tinder lub Twitter.
Bez wątpienia mamy do czynienia z fenomenem społecznym, który dla wielu oznacza nowy styl życia.
Na Reddicie powstała grupa „PokemonGoFitness”, której użytkownicy, w przeciwieństwie do innych grup związanych z Pokemonami, najchętniej rozmawiają nie o złapanych stworkach, ale o liczbie kilometrów, która pokonali danego dnia.
Wielu deklaruje, że jeszcze nigdy ich życie nie było tak aktywne, że tak regularnie nie spacerowali i nie biegali. Inni przyznają, że wyciągnęli z piwnicy i garaży dawno nieużywane rowery, i codziennie jeżdżą kilkanaście lub kilkadziesiąt kilometrów.
Pokemon GO zmienia wszystko.
Pokemony już teraz są najpopularniejszą grą mobilną w historii Stanów Zjednoczonych i zmieniają sposób w jaki gramy oraz w jaki uprawiamy aktywność sportową. Założę się, że w firmach, które tworzą aplikacje fitnessowe, trwają teraz burze mózgów i desperackie próby skopiowania fenomenu i przeniesienia go na inny grunt.
Jestem też przekonany, że twórcy Foursquare i tej drugiej aplikacji (której nazwy nie chce mi się nawet szukać, bo jest takim niewypałem – ale wiecie, ta z pszczołą w logo) kombinują po nocach, co zrobić, żeby ludzie zachowania z Pokemonów przenieśli na ich platformę.
Sieci handlowe, kawiarnie i restauracje zachodzą w głowę, jak wykorzystać fenomen gry Pokemon GO, aby przyciągnąć ludzi do siebie, a to dopiero początek.
Tak, tak… to dopiero początek.
Bo choć szaleństwo na Pokemony może się skończyć za kilka miesięcy, to zmiany, które przez ten czas zajdą pozostaną z nami na lata.