REKLAMA
  1. Autoblog
  2. Felietony

Ford pewnie wolałby nie sprzedawać Pumy. Bilans CO2 wciąż wypada bardzo źle

Kilka dni temu zadebiutował nowy Ford Puma. Ma pod maską tylko superoszczędny silnik benzynowy 1.0 – a i tak pali o wiele za dużo wobec norm, które wkrótce wejdą w UE.

01.07.2019
12:12
ford puma spalanie
REKLAMA
REKLAMA

Od 2020 r. średnia emisja CO2 dla samochodów osobowych w Unii Europejskiej ma wynieść 95 g/km. Oznacza to zużycie paliwa na poziomie 4,1 l/100 km. Producenci wytwarzający mniejsze samochody dostaną niższy limit (np. Fiat), a ci którzy robią większe auta – wyższy (np. Mercedes). Nie bardzo rozumiem dlaczego i co to ma wspólnego z walką przeciw ociepleniu klimatu, ale tak zadecydowała Unia, więc kimże jestem, aby z tym dyskutować.

Przez chwilę wydawało się, że produkcja mniejszych i oszczędniejszych aut to jakaś droga ucieczki od kar

Wydawało się. Producenci dokonali już downsizingu, ale w starciu z nowymi normami pomiarowymi, czyli Real Driving Emissions, downsizing trochę poległ. Właśnie nowy Ford Puma jest tego znakomitym przykładem. Samochód skonstruowany z użyciem wszelkich najnowszych technologii pozwalających obniżać spalanie, z superoszczędnym silnikiem 1.0 EcoBoost nadal zużywa dużo za dużo paliwa. Zastosowano w nim oczywiście wynalazek, który ostatnio wrócił w glorii i chwale, a był popularny w latach 50. – dynamostarter, który teraz nazywa się „belt-driven integrated starter generator”. Wspomaga on przyspieszanie, odpowiadając za 9-procentowy spadek zużycia paliwa – przynajmniej według oficjalnego komunikatu Forda.

I co?

I nic. Nadal spalanie nowej Pumy jest radykalnie zbyt duże. 5,4 l/100 km dla wersji 125 KM i 5,6 l/100 km dla wariantu 155-konnego. Większość klientów powie „no te 5,5 l/100 km to dobry wynik, nie przeszkadza mi jeśli samochód tyle pali” – tyle że nikt nie pyta klientów o zdanie, bo trzeba zmieścić się w limicie 95 g/km. Pumie się to kompletnie nie udaje – emituje od 124 do 127 g/km. Czyli… jeśli nie uda się obniżyć emisji innymi sposobami, to szykuje się kara. Kara za małego crossovera z silnikiem 1.0. Zwróćcie uwagę, że to jest rodzaj samochodu, który jeszcze dosłownie rok-dwa lata temu był proponowany jako ekologiczna alternatywa dla cuchnącego diesla. Ale teraz i to nie wystarczy.

To tak, jakby ktoś ustalił limit czasu na przebiegnięcie 100 m na 8 sekund. Najszybsi zawodnicy świata osiągają 9,6-9,9 s i normalni ludzie patrzą na to jak na jakieś kosmiczne osiągnięcie, a tu ciach, dajemy limit 8 sekund, kto się nie zmieści, ten może się zwijać do domu i jeszcze zapłacić karę za to, że się tak ślimaczy. A i nie zapomnijmy, że musi zmieścić się w limicie 8 sekund, niosąc jeszcze dwie ciężkie torby z obowiązkowymi elementami wyposażenia. Samochody spalinowe nie mają żadnej szansy zmieścić się w limicie 4,1 l/100 km, choćby nie wiem co. Moim zdaniem można je zaorać i to od dziś.

2755 euro

REKLAMA

Tyle wyniesie kara dla słabszej wersji Pumy za nadmierną emisję CO2. To 11 700 zł. O tyle droższy będzie ten samochód, ponieważ jest zbyt paliwożerny. No trudno, takie czasy, katastrofa klimatyczna, musimy robić co w naszej mocy. Oczywiście tylko w Europie, reszta świata… no cóż.

Natomiast ostatnio wpadłem na to, co się stanie, kiedy faktycznie już w UE samochody się zelektryfikują i średnia emisja CO2 spadnie do jakiegoś bardzo niskiego poziomu, typu 30 g CO2/km. Otóż wtedy najprawdopodobniej komisarze zaczną dochodzić, z jakiego źródła pochodzi prąd do ładowania pojazdów elektrycznych i będą wyliczać emisję CO2 na tej podstawie. Jeśli jakiś kraj będzie wykorzystywał węgiel do produkcji prądu, którym ładowane są samochody, to dostanie lokalne, krajowe emisje CO2 dla samochodów elektrycznych. I tym sposobem jakiś elektryczny samochód w Polsce będzie emitował 120 g/km, a we Francji czy w Szwecji – 0 g/km. A potem nałoży się kary…

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA