Szczerze i z serca uwielbiam. Surface Pro 7 - recenzja
Minęły 4 miesiące, odkąd pierwszy raz w moje ręce trafił nowy Surface Pro 7. Dwa egzemplarze i kilka aktualizacji firmware’u później w końcu mogę o nim powiedzieć coś więcej.
Gwoli dziennikarskiej uczciwości, muszę to powiedzieć wprost – mój pierwszy kontakt z Surface’em Pro 7 zakończył się po kilku tygodniach od napisania pierwszych wrażeń. Okazało się bowiem, że trafił mi się uszkodzony egzemplarz, który na domiar złego wykazywał też pewne bolączki wieku dziecięcego, które nie są obce sprzętom z linii Surface.
Na drugi egzemplarz musiałem czekać aż do lutego – tym razem jednak trafiło do mnie w pełni sprawne urządzenie, uzbrojone w najświeższe poprawki software’u i firmware’u. I w końcu mogę o nim opowiedzieć z czystym sumieniem.
A jest o czym opowiadać. Surface Pro 7 to bodajże najbardziej uniwersalny komputer na rynku.
Gdybym był bardzo leniwy, mógłbym tu po prostu przekleić treść ubiegłorocznej recenzji Surface’a Pro 6. Jedyną istotną różnicą między tymi generacjami tabletów Microsoftu jest bowiem zastosowany wewnątrz procesor. Poza tym mogę wymienić te same zalety i… te same wady.
Na szczęście jestem tylko odrobinę leniwy, więc mogę ubrać Surface’a Pro 7 w inne słowa niż Surface’a Pro 6, nawet jeśli opowiem tu tę samą historię po raz drugi.
Nie zmienił się motyw przewodni owej historii: nadal uwielbiam ten sprzęt. Szczerze i z serca uwielbiam.
Z linii Surface Pro korzystam od czwartej generacji i nikt nie przekona mnie, że istnieje bardziej mobilny, bardziej uniwersalny komputer z Windowsem 10.
Format Surface’a Pro 7 jest niezmiennie wspaniały.
Konstrukcja tabletu ze zintegrowaną podstawką jest przecudownie użyteczna na co dzień i mogę o niej pisać wyłącznie w samych superlatywach.
Gdyby Apple pokazał iPada ze zintegrowaną podstawką regulowaną w tak ogromnym zakresie jak tutaj, miłośnicy nadgryzionych jabłek sikaliby pod siebie z ekscytacji. Tak bardzo przydatne jest to rozwiązanie.
Rozmiar Surface’a Pro 7 pozostał bez zmian i nadal stanowi idealny kompromis między ultramobilnością, a użytecznością na biurku.
Tablet z ekranem o przekątnej 12,3” i rozdzielczości 2736 x 1824 px jest dostatecznie duży, by móc na nim wygodnie pracować i na tyle mały, że bez trudu mieści się do każdej torby, aktówki czy plecaka.
To jedyny komputer, który mogę wpakować do niewielkiej torby fotograficznej razem z aparatem i kompletem obiektywów, mieszcząc go w przegrodzie, która była oryginalnie zaprojektowana z myślą o iPadzie Air.
Sam tablet, bez klawiatury, waży zaledwie 780 g, a jego magnezowa obudowa jest niesamowicie wytrzymała i przyjemna w dotyku. Urządzenie jest na tyle lekkie, że można bez wysiłku trzymać je jedną ręką, np. podczas przeglądania Internetu czy czytania książki.
Jest na tyle lekki, że artyści bez problemu mogą zabrać go w plener i szkicować przy użyciu opcjonalnego pióra Surface Pen. Schowany do torby w zasadzie nic nie waży, bo nawet gdy dodamy klawiaturę, jego całkowita masa nie przekracza 1,1 kg.
A skoro o klawiaturze mowa, to nadal uważam ją za jedno z najlepszych urządzeń wprowadzających w całym laptopowym świecie.
Wiele osób narzeka na to, że na Surface’ach Pro niewygodnie się pisze, zwłaszcza gdy trzymamy urządzenie na kolanach. I ja się zawsze wtedy zastanawiam, czy aby na pewno mówimy o tym samym urządzeniu.
Osobiście wystukałem dziesiątki tysięcy słów na klawiaturach różnych generacji Surface’a Pro. W przeróżnych pozycjach i na różnych powierzchniach – od biurek, poprzez ciasne stoliki w Pendolino aż po własne kolana.
I nigdy nie znalazłem najmniejszego powodu do narzekań. Klawiatura ma idealny skok, znakomite wytłumienie, bardzo czytelne podświetlenie i jest po prostu wyśmienita. Mówię to jako ktoś, kto żyje z pisania i kto jest bardzo wybredny w kwestii klawiatur; Surface Pro to czołówka.
Nie przeszkadza mi nawet miniaturowy gładzik, bo chociaż do jego rozmiaru trzeba przywyknąć, to w obsłudze jest on kapitalny. Świetnie reaguje na dotyk i znakomicie rozpoznaje gesty Windows Precision.
Z małych rzeczy, które człowiek docenia, gdy najmniej się tego spodziewa – odłączana klawiatura daje niesamowity spokój ducha, gdy przypadkiem rozlejemy na nią kawę (nie pytajcie, skąd wiem). W zwykłym laptopie po takim wydarzeniu czekałby nas bardzo kosztowny serwis. W Surface Pro 7 wystarczy kupić nową klawiaturę i po sprawie.
Muszę w tym miejscu nadmienić jednak, że to skandal, granda i wielkie nieporozumienie, że Microsoft nadal nie dorzuca klawiatury do zestawu. Surface Pro bez klawiatury jest sprzętem w zasadzie bezużytecznym, bo chociaż można go obsługiwać dotykiem, to niestety – Windows 10 to nie iPadOS, o ile miło mieć dotyk jako opcję, tak obsługiwanie tabletu samym dotykiem jest okropnym doświadczeniem. Windows 10 zwyczajnie nie jest do tego dostosowany.
Klawiatura jest więc koniecznością. I szkoda, że Microsoft każe nam płacić minimum 499 zł za to, by móc w ogóle korzystać z jego tabletu.
Rozumiem opcjonalne pióro Surface Pen za 400 zł – nie każdy go potrzebuje i błędem byłoby dorzucanie go do pudełka razem z tabletem. Braku klawiatury w zestawie jednak nie rozumiem, nie szanuję i mam tylko nadzieję, że Microsoft w końcu się z tym ogarnie.
Surface Pro 7 na co dzień – jak się na tym pracuje?
Napisałem już, że niezmiennie uważam Surface’a Pro 7 za najbardziej uniwersalny komputer na rynku. Ale jak to się przekłada na codzienne użytkowanie?
Posłużę się kilkoma przykładami z ostatnich tygodni.
Dzień zaczynam od spaceru z psem, a potem śniadania przy odcinku ulubionego anime. Zwykle oglądam wideo na smartfonie, co nie jest zbyt wygodne, ale hej – tylko tyle miejsca mam przy kuchennym stoliku.
Mając pod ręką Surface’a Pro 7 brałem tablet, rozkładałem podstawkę i stawiałem na wąskim stoliku. W miejscu, w którym nie mieści się nawet konwencjonalny 13-calowy laptop.
W tym miejscu muszę odśpiewać hymn ku doskonałości odblokowywania urządzenia twarzą. Windows Hello w Surface Pro 7 działa rewelacyjnie – wystarczy rzut oka w kierunku ekranu, nawet w kompletnej ciemności i komputer już działa. Na tle tego rozwiązania czytnik linii papilarnych w MacBooku Pro 16 to cofnięcie się do ery piksela łupanego.
Ok, koniec dygresji.
Potem, gdy trzeba odpisać na kilka maili i zrobić poranną prasówkę, nie musiałem sięgać po laptopa lub siadać do komputera stacjonarnego w drugim pokoju – podłączałem klawiaturę do Surface’a Pro 7, siedząc dalej przy tym samym stoliku.
Możliwość natychmiastowego przekształcenia laptopa w tablet doceniłem szczególnie podczas spotkania biznesowego. Zamiast obracać laptopa w stronę klienta, mogłem po prostu odłączyć klawiaturę i wręczyć mu tablet, na którym przy użyciu interfejsu dotykowego klient mógł przejrzeć moje portfolio.
W przeciętne dni nowy tablet Microsoftu znakomicie radził sobie także z pracą z dala od gniazdka. Bez trudu wyciskałem z niego 8 godzin w kombinacji pracy w pakiecie biurowym, przeglądarce i podczas oglądania wideo.
Muszę jednak wspomnieć, iż Surface Pro 7 cierpi na tę samą przypadłość, co wiele innych Surface’ów – rozładowuje się w trybie uśpienia. Jeśli zostawiamy tablet na noc z, dajmy na to, 70 proc. energii, to jest spora szansa, że rano poziom naładowania będzie wynosił tylko 20-30 proc. Póki co Microsoft nie naprawił tego problemu, ale jest on na tyle znany, że w końcu firma będzie musiała zareagować.
Podoła każdemu wyzwaniu, ale... nie w każdej konfiguracji.
Surface’a Pro 7 miałem też okazję przetestować w warunkach „bojowych”, podczas premiery Motoroli Razr w Londynie. Konferencje prasowe to prawdziwy poligon, który wytrzymują tylko nieliczne sprzęty.
Surface Pro 7… niestety tego poligonu nie przetrzymał. Nie wynika to jednak z wady urządzenia, a z konkretnej konfiguracji. Testuję model wyposażony w procesor Intel Core i5-1034G, 8 GB RAM-u i 256 GB SSD.
Ta konfiguracja wystarczy każdemu przez 90 proc. czasu. Bez trudu udźwignie każde zastosowanie biurowe, podstawową obróbkę zdjęć, oglądanie Netflixa czy niewymagające projekty 3D/2D.
Surface Pro 7 w konfiguracji z tym procesorem ma jednak pewną cechę, która okazuje się być wadą w sytuacjach stresowych – pasywne chłodzenie. Intel Core i5-1034G nie jest chłodzony wentylatorem, dopiero wariant z procesorem Intel Core i7-1065G7 jest w takowy wyposażony.
W efekcie gdy przyszło co do czego i trzeba było maksymalnie obciążyć maszynę, ta okrutnie się nagrzała, a co za tym idzie – bardzo zwolniła.
Obróbka 100+ plików RAW z 42-megapikselowej matrycy okazała się wyzwaniem ponad siły tej konkretnej konfiguracji Surface’a Pro 7. Podobnie zresztą jak obróbka wideo – nawet w Full HD Intel Core i5-1034G nie daje rady.
Wiem jednak z doświadczeń z poprzednią generacją, że obydwa zadania bez trudu udźwignie konfiguracja z procesorem Intel Core i7 i 16 GB RAM.
Trzeba więc dobrze wybrać wariant urządzenia do własnych potrzeb. Wersja, którą testowałem, spisze się znakomicie w zastosowaniach biurowych i niewymagających znacznej mocy obliczeniowej.
Jeśli chcemy czegoś więcej, musimy sięgnąć po wariant z Intel Core i7.
Surface Pro 7 jest świetny. Ale mógłby być jeszcze świetniejszy.
Microsofcie – czas na zmiany.
O ile uwielbiam Surface’a Pro w jego obecnym kształcie, tak nie da się ukryć, że projekt potrzebuje odświeżenia w co najmniej kilku miejscach.
Pierwsze miejsce to ramki wokół ekranu. Rozumiem ich użyteczność, ale morze czerni dookoła tak pięknego wyświetlacza po prostu nie przystoi w 2020 r. Patrząc jednak na Surface’a Pro X jest nadzieja, że to się niebawem zmieni. Liczę też na to, że razem ze zmianą wizualną pójdzie też kompatybilność z nową klawiaturą, którą zobaczyliśmy w Surface Pro X oraz nowym Surface Penem. Koncepcja rysika chowanego w klawiaturze jest rewelacyjna, szkoda, że w Surface Pro 7 jeszcze tego nie ma.
Zmiany wymaga też zestaw portów, a konkretnie to jeden port – USB-C. Nie rozumiem, nie pojmuję, dlaczego jedyne złącze USB-C w tablecie nie jest złączem Thunderbolt 3. Cieszę się za to, że Microsoft trzyma się swojego własnościowego standardu ładowania, Surface Connector – magnetyczne złącze ładowania niejeden raz uratowało mnie przed zrzuceniem komputera ze stolika i mam nadzieję, że Microsoft nie pójdzie w ślady Apple’a i nie zaora tego złącza, jak w Cupertino zaorano MagSafe.
Zmiany potrzebują też głośniki. Są one co prawda zupełnie w porządku, ale „zupełnie w porządku” to za mało w 2020 r. MacBooki, MateBooki, a nawet Surface Laptop 3 mają o niebo lepsze wbudowane głośniki – czas to zmienić.
Miło by też było, gdyby Surface Pro w każdej konfiguracji trafiał do klientów z Windowsem 10 Pro, a nie Windowsem 10 Home. A już na pewno byłoby miło, gdyby teoretycznie „czysty” Windows 10 nie trafiał do klientów z taką ilością śmieci, z jaką trafia. Na dzień dobry witają nas reklamy w menu start. Na dzień dobry mamy preinstalowane bzdury pokroju Candy Crusha. Czegoś takiego spodziewam się po laptopach Della, nie po komputerach Microsoftu. I to musi się zmienić.
Zmienić musi się również cena. Przy całej sympatii do tego cudownego urządzenia, muszę powiedzieć wprost, że jest ono za drogie.
Ok, podstawowa wersja Surface’a Pro 7 droga nie jest – kosztuje tylko 3759 zł. Sęk w tym, że to naprawdę „podstawowa” wersja, z Intel Core i3, 4 GB RAM i 128 GB SSD. Taki odpowiednik najtańszego Golfa w cenniku, z ręczną klimatyzacją i korbą do tylnych szyb.
Pierwszy sensowny wariant Surface’a Pro 7, taki jak ten, który testowałem, to już koszt 5749 zł. Dodajmy do tego 500 zł na klawiaturę i robi nam się cena MacBooka Pro 13.
Wersja z Intel Core i7 i 16 GB RAM to zaś koszt aż 9199 zł (+ klawiatura). Drogo. Bardzo drogo. Może nie na tle podobnie wyposażonego MacBooka, ale na pewno na tle podobnie wyposażonych Asusów, Lenovo i Huaweiów.
I ja wiem, że Microsoft nie walczy ze swoimi partnerami ceną, ale mimo wszystko… powinien. Surface Pro 7 to sprzęt ze wszechmiar wyjątkowy w swej konstrukcji, ale nie przekona do siebie większej liczby ludzi, kiedy za znacznie mniejsze pieniądze można mieć mocniejszy, choć konwencjonalny, laptop.
Jeśli jednak kogoś stać – nie pożałuje.
Podkreślę to po raz wtóry – nie ma bardziej uniwersalnego komputera z Windowsem 10 niż Surface Pro 7. Po prostu nie ma.
To tablet, który w jednej chwili możemy przekształcić w laptop. To laptop, który z pomocą dedykowanej stacji dokującej możemy przekształcić w desktop. Urządzenie, które odnajdzie się w każdej torbie i na każdym biurku.
Nie jest to sprzęt bez wad, bez dwóch zdań. Jednak przyjemność użytkowania tak cudownie uniwersalnego komputera rekompensuje wszelkie bolączki.
Jeśli tylko możesz sobie na niego pozwolić: bierz. Po stokroć warto.