Mac kontra PC, czyli cierpienia młodego blogera
Dumam nad tą kwestią od wielu tygodni, nie mogąc dojść do porozumienia z samym sobą. Rozważyłem wszystkie za i przeciw, obmyśliłem wszelkie możliwe scenariusze, a w końcu postanowiłem o tym napisać. Mac czy PC – co wybrać?
Po dwóch latach pc-centryzmu, poprzedzonych dwoma latami używania MacBooka Air, przyszedł czas na kolejną decyzję sprzętową. Decyzja nie jest łatwa, bo choć zakładam relatywnie wysoki budżet i doskonale znam swoje dzisiejsze potrzeby, z tyłu głowy mam też to, gdzie chcę być za 2-3 lata. I mam nadzieję, że kupiony dziś sprzęt nadal będzie ze mną, gdy przyjdzie czas na zmiany.
Piszę ten tekst w głównej mierze z pobudek czysto egoistycznych; żeby rozjaśnić sobie w głowie i koherentnie spisać wszystkie argumenty ZA i PRZECIW. Mam jednak nadzieję, że ten artykuł pomoże też w podjęciu decyzji każdemu, kto rozgląda się za nowym narzędziem pracy.
Szczególnie tym, którzy pracują w szeroko pojętej sferze kreatywnej: fotografują, zajmują się grafiką, wideo, pracą z tekstem, albo wszystkim na raz. Bo to właśnie kreatywni mają największy dylemat stając przed wyborem Mac czy PC.
Zacznijmy zatem od odpowiedzi na podstawowe pytanie:
Czy Mac rzeczywiście jest najlepszym wyborem dla „artystów”?
W telegraficznym skrócie: tak. Mamy 2018 rok, a sytuacja wcale się nie zmieniła. Kreatywni nadal są lepiej „obsłużeni” na Macu od strony oprogramowania. To nic, że komputery Apple dawno już przestały dzierżyć palmę pierwszeństwa na rynku – macOS nadal jest platformą, na której przedstawiciele zawodów kreatywnych znajdą więcej aplikacji, znajdą lepsze aplikacje i poczują się należycie dopieszczeni przez deweloperów.
Aplikacji kreatywnych na Maca jest nie tylko więcej, ale też, przede wszystkim, są one lepsze. Wyjąwszy pakiet Office 365, biorąc dwie wersje tego samego programu – na Windows 10 i macOS – w każdym przypadku wariant na Maca będzie ładniejszy, lepiej zrobiony, działający płynniej.
Przyczyna tego stanu rzeczy jest prosta – deweloperzy wiedzą, gdzie są pieniądze. Szkoda tylko, że tworzy nam to sytuację błędnego koła: twórcy treści chcieliby zmienić platformę, ale nie mogą, bo nie ma tam ich narzędzi. Twórcy narzędzi nie robią programów na Windowsa, bo nie ma tam ich odbiorców.
Dlaczego więc w ogóle „artyści” powinni patrzeć na PC?
Powodów jest mnóstwo. Przede wszystkim, po stronie PC kupimy znacznie lepsze maszyny za znacznie mniejsze pieniądze. Powiedzmy to wprost – ceny Maców są absurdalne w stosunku do ich możliwości. Nic nie usprawiedliwia sytuacji, w której bazowy MacBook Pro 15”, kosztujący 12 tys. zł, jest znacznie słabszy od kosztującego 3000 zł mniej Della XPS 15 i oferuje znacznie mniej niż kosztujący tyle samo Surface Book 2 15”.
Nic nie usprawiedliwia tego, że wydając 9000 zł na iMaca 5K dostajemy bazowo 8 GB RAM-u, bez pełnego napędu SSD. Tak zwany „podatek od Apple’a” był uzasadniony jeszcze 2-3 lata temu, kiedy to maszyny z Windowsem faktycznie nie miały nic do zaoferowania na tle komputerów z nadgryzionym jabłkiem w logo. Dziś nadpłata za komputery Apple’a to nic innego, jak plucie użytkownikom w twarz.
Fakt, MacBooki – szczególnie wewnątrz programów tworzonych wyłącznie na macOS, takich jak Final Cut Pro X – wymagają mniej wydajnych podzespołów do osiągnięcia tej samej wydajności pracy, co PC. Ale ich stosunek ceny do jakości jest bez porównania niższy, niż w przypadku porównywalnych komputerów z Windows 10, czy to stacjonarnych, czy laptopów.
Drugą kwestią jest to, że Windows 10 jako system operacyjny dla branży kreatywnej dojrzał. Naprawdę dojrzał. Na co dzień używam dwóch komputerów z systemem Microsoftu i prawdę mówiąc preferuję go nad macOS pod każdym względem. Jest ładniejszy, na mojej skrzynce i Surface Pro nigdy nie sprawia problemów, eksplorator Windows pod każdym względem bije na głowę Findera a zarządzania przestrzenią roboczą Apple powinien się nauczyć od Microsoftu już dawno temu.
Na Windowsie też nie brakuje aplikacji dla twórców. Z wyjątkiem Final Cuta i Logica praktycznie wszystkie programy do obróbki foto/wideo/audio są dostępne na Windows 10. Mamy cały pakiet Adobe, który na komputerach z Windowsem działa znacznie lepiej niż na Macach. Pisarze mają znacznie lepszego niż na Macu Worda, zubożoną, ale nadal użyteczną wersję Scrivenera.
Na pierwszy rzut oka różnice się zatarły. Nie ma znaczenia, czy wybierzemy Maca czy Peceta.
A skoro tak… to z czego wynika mój (i wielu innych twórców) dylemat?
Z tych różnic, które trudno dostrzec na pierwszy rzut oka. Większość ludzi nie zdaje sobie z nich sprawy, jednak sam, spędziwszy mnóstwo czasu z jednym i drugim systemem, nadal nie umiem „odzobaczyć” tego, o ile lepiej spisują się te same programy na platformie Apple’a (może wyjąwszy pakiet Adobe) i ile użytecznych narzędzi nadal nie jest dostępnych na Windows 10.
Mac czy PC – co powinien wybrać kreatywny profesjonalista?
Żeby ten tekst był czymś więcej, niż tylko „cierpieniami młodego blogera” i nadać mu jakąś obiektywną wartość, oto lista rzeczy, na które warto zwrócić uwagę przed podjęciem decyzji między zakupem Maca i PC:
- Obiektywnie oceń swoje obecne potrzeby: do czego będziesz używał komputera? Czy więcej czasu spędzasz za biurkiem, czy w drodze? Niech to nie będzie myślenie życzeniowe, lecz realna ocena sytuacji.
- Uwzględnij możliwe zmiany: kupujesz komputer za grube tysiące, który ma posłużyć lata. Co będziesz robił w tym czasie? Jak może zmienić się charakter twojej pracy? Czy maszyna kupiona dziś sprosta potencjalnym wyzwaniom, które mogą się pojawić na horyzoncie za jakiś czas?
- Porównaj dostępne narzędzia: czy zyskasz cokolwiek wybierając droższego i kompromisowego Maca? Czy ewentualna zmiana narzędzi faktycznie pomoże ci w pracy, czy raczej ją utrudni?
- Przyjrzyj się swojemu środowisku pracy: czy współpracujesz z innymi? Jeśli tak, jakich narzędzi używają? Czy nadal będziesz mógł z nimi współpracować po zmianie platformy?
Moje odpowiedzi na te pytania wyglądają następująco:
Potrzebuję komputera służącego przez 90 proc. czasu do pracy stacjonarnej. Codzienne obciążenie składa się przede wszystkim z:
- wielu godzin pisania i redagowania tekstów
- ustawicznego korzystania z minimum 10 kart w przeglądarce
- co najmniej godziny/dwóch obróbki zdjęć w Lightroomie
- częstej pracy na wielu otwartych oknach i żonglowania między programami
Do tego dochodzi obróbka wideo, której mam zamiar w najbliższym czasie robić coraz więcej. Dążę też do tego, żeby z czasem spędzać mniej czasu za biurkiem, a więcej w drodze. Rozwijam się też w kierunku, w którym mocna mobilna maszyna może się okazać niezbędna.
Jeśli chodzi o wykorzystywane programy, aktualnie korzystam z zestawu narzędzi, który wygląda tak:
- Pisanie: MS Word/Scrivener
- Zdjęcia: Lightroom/Photoshop/Photoscape X
- Wideo: DaVinci Resolve
- Audio: Audacity/Reaper
- Przeglądarka: Opera/Chrome
Na Macu mój zestaw narzędzi wyglądałby następująco:
- Pisanie: iA Writer/Scrivener
- Zdjęcia: Lightroom/Photoshop/Photoscape X
- Wideo: Final Cut Pro X
- Audio: Logic
- Przeglądarka: Safari
Teoretycznie – różnice są niewielkie. W praktyce – kolosalne.
Najwięcej czasu w ciągu dnia poświęcam na pisanie i redagowanie tekstów. Wordowi na Windows 10 nic nie brakuje, ale iA Writer to zupełnie inna liga. Pisanie w tym programie na Macu to doznanie, nie praca (nie przesadzam!). iA Writer jest od jakiegoś czasu dostępny także na Windowsa, ale to ledwie marna, wykastrowana z większości opcji kalka programu na Maca. Do tego tak niestabilna, że nie potrafię zawierzyć jej tysięcy wystukiwanych słów.
Podobnie rzecz się ma ze Scrivenerem. Wersja na Maca zawsze była i nadal jest o kilka kroków do przodu przed wersją na Windowsa. Zawsze była ładniejsza, stabilniejsza, bardziej przystępna. Ze Scrivenera na Macu chce się korzystać. Ze Scrivenera na Windows korzysta się, bo się musi.
Twórcy tego programu obiecali, że na początku roku wydadzą Scrivenera 3 na Windows 10 i ostatecznie pogrzebią różnice między wersjami. Tyle że mamy już połowę roku, a nic nie wskazuje na to, by Scrivener 3 miał się prędko ukazać na platformie Microsoftu.
Idąc dalej – przy zdjęciach nie odczułbym różnicy jeśli chodzi o sam workflow, ale odczułbym różnicę przy zarządzaniu zdjęciami i pracy z kolorem. macOS od zawsze lepiej zarządzał barwą. Do tego w macOS (mała rzecz, ale istotna) w systemowym podglądzie widać RAW-y ze wszystkich aparatów. Windows 10 zaś nadal nie potrafi podejrzeć surowych plików z wielu bezlusterkowców, w tym z Olympusa OM-D EM-1 MKII, którego niebawem będę używał jako głównego sprzętu do pracy.
Największa zmiana zaszłaby w wideo. Final Cut Pro X na Macach to magia, mówię to bez cienia ironii. Stopień dopieszczenia programu, jego płynność działania i czasy eksportu są po prostu obłędne. Wyszukajcie dowolne porównanie na YouTubie – Final Cut Pro X na znacznie słabszym Macu działa lepiej i renderuje szybciej od Adobe Premiere/Da Vinci Resolve na potężnym komputerze stacjonarnym.
Audio zajmuję się okazjonalnie, ale jest to coś, czym kiedyś zajmowałem się o wiele bardziej intensywnie i do czego chciałbym wrócić. Fakt, na Windowsa dostępnych jest wiele świetnych programów typu DAW (digital audio workstation), ale żaden nie jest tak prosty w obsłudze i tak dobrze zoptymalizowany jak Logic. Osobiście znam wielu muzyków, którzy nie zamienili Maców na Pecety wyłącznie ze względu na Logica.
Audio to również ten obszar, gdzie najbardziej drastycznie widać różnice w dostępności oprogramowania. Wiele rewelacyjnych wtyczek, symulatorów instrumentów etc. dostępnych jest tylko na Maca.
Przeglądarka jest dla mnie szalenie istotna, bo tam odbywa się większość mojej pracy dla Spider’s Web. Na PC żongluję między Operą i Chrome’em. Na Macu nie musiałbym żonglować – wystarczyłoby Safari, które do dziś tkwi mi w pamięci jako przeglądarka idealna do moich potrzeb. W dodatku przeglądarka na tyle dobrze gospodarująca zasobami, że mogę otworzyć znacznie więcej kart niż na porównywalnym komputerze z Windowsem.
Jeśli chodzi o kolaborację z innymi, w moim przypadku problemu nie ma. Wewnątrz redakcji używamy głównie programów webowych, więc platforma nie ma znaczenia. Nie przewiduję zmiany tej sytuacji w przyszłości.
Odpowiedziałem na podstawowe pytania. Idąc tym tropem stanąłem przed wyzwaniem – wybrać MacBooka, czy peceta? A jeśli to drugie, to postawić na komputer stacjonarny, czy może Della XPS 15?
Korzyści wynikające z przesiadki na Maca są dla mnie oczywiste
Wybierając MacBooka otrzymałbym lepsze oprogramowanie. Uprościłbym swój workflow. Otrzymał dostęp do narzędzi, z których robiłbym codzienny użytek, a których nie ma na Windows 10. A to wszystko w przyjaznym artystom środowisku, na systemie doskonale zarządzającym kolorem, niemającym problemów ze sterownikami audio, pozbawionym wielu drobnych irytacji, które na Windowsie są po prostu codziennością.
Mając te korzyści z tyłu głowy i operując w ramach założonego budżetu, mogę sobie pozwolić na dwie maszyny od Apple’a: 13-calowego MacBooka Pro bez Touchbara z 16 GB RAM-u i napędem SSD 256 GB, lub bazowego MacBooka Pro 15” 2015.
Jeśli dziś miałbym kupić Maca, wybór padłby na tego drugiego. Jego cena jest dość racjonalna, parametry wystarczające do moich potrzeb. Dostałbym mocną maszynę, którą w każdej chwili mógłbym odpiąć od postawionego na biurku monitora 4K i zabrać w podróż, do kawiarni, czy po prostu do drugiego pokoju.
W teorii – wszystko pięknie, robię przelew do Cupertino. Niestety jest też druga strona medalu.
Przesiadając się z powrotem na Maca więcej bym stracił niż zyskał.
Przez ostatnie dwa lata dość mocno wrosłem w „ekosystem” Windowsa. Używam dwóch komputerów z oprogramowaniem Microsoftu, używam wielu programów Microsoftu, do tego raczej nie przewiduję przesiadki na iPhone’a – po kilku tygodniach z iPhone’em X nie widzę szans, żebym mógł się polubić na dłuższą metę z iOS.
Dochodzi też drobna, acz istotna kwestia klawiatury, na której piszę. Przesiadając się na Maca musiałbym zrezygnować z klawiatury mechanicznej, bo te dostępne na Maca są marne (szczególnie jeśli chodzi o wersje z krótką spacją, niezbędne do wygodnego sięgania do prawego klawisza alt). Na co dzień przesiadam się regularnie między klawiaturą mechaniczną Razera i klawiaturą nożycową Microsoftu. Na obydwu piszę równie szybko i dokładnie, ale wiem, że to na tej pierwszej pracuje mi się po prostu lepiej.
Klawiatura mechaniczna spisuje się też lepiej w grach, które są kolejnym kluczowym argumentem w mojej wewnętrznej dyskusji.
Lubię grać. Mam na to coraz mniej czasu, ale staram się każdego tygodnia spędzić co najmniej kilka godzin w wirtualnym świecie. Nie mam telewizora, nie mam konsoli, od lat gram wyłącznie na PC.
Zakup Maca oznaczałby, że aby nadal grać, musiałbym kupić konsolę, którą podłączyłbym do monitora. A to oznacza dodatkowy koszt zakupu samego urządzenia oraz gier. I oczywiście utratę pokaźnej kolekcji tytułów na PC, w tym wielu takich, do których często wracam (seria TES, GTA V, Wiedźmin 3, gry studia Remedy).
Kupno Maca zamknęłoby mi również potencjalną drogę rozwoju w kierunku branży gier. Nie ukrywam, że z biegiem czasu chciałbym spróbować tej ścieżki artystycznej, bo głęboko wierzę w to, że wszyscy (artyści) skończymy w grach.
Kupno MacBooka to też inwestycja raczej… krótkofalowa. Nie mam złudzeń; komputer mobilny, używany jako główna maszyna do katorżniczej pracy przez 12-16 godzin dziennie nie przetrwa w moich rękach więcej niż 2-3 lata. Na zużycie materiału nie pomoże nawet największa dawka emejzingu.
Z tego samego powodu waham się przed zakupem Della XPS 15.
Pierwszym pomysłem odpowiedzi na pytanie „jeśli nie Mac, to co?” był właśnie Dell XPS 15. W cenie MBP 15” 2015 dostałbym wersję z ekranem Full HD, SSD o pojemności 512 GB, 16 GB RAM-u (z możliwością rozbudowy do 32 GB) i grafiką GTX 1050. Maszynę nieporównywalnie bardziej wydajną od dowolnego MacBooka Pro.
Dell XPS 15 spełnia wszystkie moje wymagania odnośnie sprzętu. Mogę na nim zrobić wszystko, co tylko chcę i co mógłbym chcieć robić w ciągu najbliższych lat. GTX 1050 bez trudu udźwignie nowe gry w Full HD, a z czasem mogę dokupić sobie konsolę, jednocześnie nie rezygnując z posiadanej kolekcji gier.
Przez ostatnie dwa lata zmęczyło mnie ustawiczne żonglowanie między dwoma komputerami. Głównym aspektem przemawiającym za zakupem laptopa jest dla mnie właśnie to, że maszyna stacjonarna i mobilna stanowią jedno, a ja zawsze pracuję na tym samym urządzeniu, z tymi samymi plikami na dysku, tymi samymi przyzwyczajeniami. Z perspektywy wydajnej pracy to bardzo istotne, bo najlepiej pracujemy właśnie na tych narzędziach, które najlepiej znamy. Każda zmiana sprzętu spowalnia workflow.
Rysą na tym idealnym planie jest właśnie potencjalna krótkodługowieczność laptopa. Przy takim obciążeniu, jakim poddaję moje komputery, Dell wyzionąłby ducha po 2-3 latach.
Pozostała więc opcja numer 3 – potężna skrzynka i dodatkowy komputer.
Opcja numer 3 dla wielu czytelników wyda się pewnie oczywistością, na którą powinienem był postawić od razu. W końcu już w tej chwili pracuję właśnie w ten sposób.
Moim podstawowym komputerem jest desktop z Intel Core i5-7600K, 16 GB RAM i grafiką GTX 1060. W środku mam też 500-gigabajtowy SSD i 2 TB HDD. Do tego w czasie wyjazdów używam znacznie mniej wydajnego, ale szalenie mobilnego Surface’a Pro.
Taki zestaw jak dotąd spisywał się świetnie i nawet jeśli kupiłbym mocnego laptopa, nie zrezygnowałbym z używania Surface’a Pro do mniej wymagających zadań, niekoniecznie związanych z pracą.
Konfiguracja, którą posiadam obecnie, jest też w zasadzie wystarczająca do wszystkiego co robię. Jednak oprócz wymiany własnego komputera pojawiła się też konieczność wymienić dogorywający komputer żony - także do niej trafi moja obecna skrzynka, którą ja zastąpię... no właśnie, czym?
W założonym budżecie udało mi się skonfigurować naprawdę potężną skrzynkę, którą mógłbym zastąpić obecnego peceta. Mowa o sprzęcie napędzanym przez procesor Intel Core i7-8700K, z grafiką GTX 1080, wspieranym przez 32 GB pamięci operacyjnej, 500 GB SSD i 2 TB HDD. Wszystko to w ładnej, wyciszonej obudowie.
Taki sprzęt to inwestycja definitywnie długoterminowa. Zakładam, że przez co najmniej 5 lat nie dołożyłbym do takiego zestawu ani złotówki. Przy takiej konfiguracji nie miałbym najmniejszego problemu z montażem wideo w 4K, obróbka zdjęć również znacząco by przyspieszyła, nie mówiąc o tym, że GTX 1080 podoła absolutnie każdej grze. I teraz, i jutro.
W tym wariancie większość stacjonarnej pracy (90 proc. czasu) wykonywałbym na potężnej maszynie, a pozostałe 10 proc. na malutkim, poręcznym tablecie Microsoftu.
W teorii brzmi to idealnie.
Na moje dzisiejsze potrzeby ta konfiguracja ma najwięcej sensu i bez dwóch zdań jest najbardziej rozsądnym wyborem. Także od strony finansowej.
Problem polega na tym, że potężnej skrzynki nie włożę do plecaka. Nie zabiorę jej do kawiarni, nie pojadę z nią na konferencję, nie wyjdę z nią do drugiego pokoju. Dziś nie jest to przesadnym problemem, skoro 90 proc. mojego czasu spędzam za biurkiem we własnym domu. Jednak kierunek, w którym staram się rozwijać, oznacza stopniowe wyrównywanie proporcji między pracą stacjonarną i mobilną.
Teraz siedzę w domu przez większość czasu, ale za rok mogę potrzebować takiej samej wydajności komputera także poza domem. Do tego – nie licząc gier czy montażu wideo 4K – MacBook Pro czy Dell XPS 15 przez większość czasu zapewnią mi porównywalną wydajność do potężnej skrzynki.
Problemem ze skrzynką jest też jej relatywna nieprzewidywalność. Każdy komponent jest „z innej parafii”, każda część objęta gwarancją innego producenta. W razie awarii mogę co najwyżej oddać skrzynkę do sklepu w ramach rękojmi, ale to ledwie marna proteza biznesowych gwarancji Apple’a czy Della.
Ale to też oznacza, że w każdej chwili mogę wymienić dowolną część komputera. GPU okaże się niewystarczające? Wymiana to dosłownie 3 minuty pracy. Potrzebuję więcej RAM-u? Żaden problem – wystarczy dołożyć dodatkowe kości. Zasilacz sprawia problemy? Kilka stówek i po problemie.
Jeśli coś przestanie działać w laptopie, to koniec. O ile XPS 15 pozwala jeszcze na jakiś minimalny wgląd w podzespoły (rozszerzenie RAM-u, wymiana SSD i karty sieciowej), o tyle MacBook Pro 15 to konstrukcja totalnie zamknięta. Jeśli coś się zepsuje po upływie gwarancji, zostaje serwisowanie całego komputera.
Ktoś powie pewnie, że robię z igły widły.
I w zasadzie nawet się nie zdziwię, jeśli połowa komentarzy pod tym tekstem będzie miała wydźwięk „szukasz problemu tam gdzie go nie ma”. Liczę jednak na to, że druga połowa zdaje sobie sprawę z tego, jak ważnym wyborem, nie tylko w branży kreatywnej ale i w ogóle, jest dobranie odpowiedniego narzędzia pracy.
Zwłaszcza gdy mówimy o narzędziu kosztującym niemałe pieniądze, które ma służyć do generowania jeszcze większych pieniędzy. Najlepiej przez długi czas, aby zakup zwrócił się po wielokroć.
Gdy siadałem do pisania tego tekstu, miałem w głowie tytuł „X powodów, dla których nie kupiłem Maca”. Ale teraz, gdy kończę go pisać, nadal mam w głowie mętlik.
Patrząc racjonalnie, zakup Maca w moim przypadku jednocześnie ma cały sens tego świata i nie ma sensu w ogóle.
Przyglądając się trzem możliwym scenariuszom, ten z MacBookiem oznacza kupienie najmniej wydajnego komputera z trójki, najstarszego komputera z trójki, a także sporo kompromisów i dodatkowe wydatki na peryferia oraz konsolę do gier.
Kupno MacBooka oznacza jednak dostęp do najlepszych możliwych narzędzi, co w konsekwencji może oznaczać szybszą pracę, lepszy workflow i – potencjalnie – więcej pieniędzy na koncie. Ergo: zakup MacBooka może zwrócić się znacznie szybciej niż zakup komputera z Windowsem 10.
Od strony zupełnie irracjonalnej… MacBook jest po prostu fajny. I chociaż to tylko narzędzie, dobrze jest lubić się ze swoim narzędziem, bo wtedy chętniej po nie sięgamy. Można to nazywać emejzingiem, magią, nieważne – ważne jest to, że MacBook faktycznie ma w sobie to dodatkowe „coś”, czego raczej nie czuć w maszynach z Windowsem.
MacBook to też pewnego rodzaju spokój. Pecetowcy (w tym i niżej podpisany) trwają w jakimś ciągłym poszukiwaniu „czegoś lepszego”. Tu wymieniamy podzespoły, tam szukamy nowych programów. Zamiast pracować, szukamy.
Tymczasem posiadacze Maców (widzę to po moich redakcyjnych kolegach, ale nie tylko) osiągnęli swoiste technologiczne zen. Nie szukają. Nie potrzebują nic ponad to, co mają. Taki Marcin Połowianiuk wykonuje identyczną pracę do mojej (ze znacznie większym naciskiem na wideo) na 13-calowym MacBooku Pro z 2015 roku i nigdy nie słyszałem od niego choćby cienia narzekania. Co poniekąd dowodzi, że tę samą pracę można wykonywać na Macu znacznie słabszym od adekwatnego PC.
Widzę ten trend nie tylko patrząc na znajomych, ale też obserwując artystów w Internecie – posiadacze pecetów ciągle czegoś szukają. Posiadacze Maców pracują i tworzą.
Może warto więc na moment odrzucić rozum i pogodzić się z kompromisami, skoro mogą one ostatecznie wyjść nam na dobre?
Przyznaję szczerze, że nie mam na to odpowiedzi.
MacBook Pro bez dwóch zdań nie jest ideałem. Jego zakup oznacza mnóstwo kompromisów i kompletną zmianę stylu pracy. Warto mieć to na uwadze decydując się między jednym ekosystemem a drugim. Tak, macOS i komputery Apple’a może i są bardziej przyjazne kreatywnym duszom, ale wymuszają też wiele zmian w tym, jak pracujemy. Nie zawsze zmian na lepsze.
Pecet, szczególnie w wariancie stacjonarka+tablet oznacza pozostanie w znajomym, dobrze opanowanym stylu pracy. Oznacza pracę w środowisku, które co prawda nie jest zbyt przyjazne artystom „prosto z pudełka”, ale też w środowisku na tyle otwartym, że do pewnego stopnia można je uczynić przyjaznym swojej kreatywnej pracy.
Mac to ograniczenie możliwości, które – paradoksalnie – może zaowocować wydajniejszą pracą, a w konsekwencji wyższymi zarobkami.
PC to nieskończone możliwości i większa wydajność, które – paradoksalnie – mogą skończyć się paraliżem opcji, albo po prostu do niczego się nie przydać.
Nie ma jednej uniwersalnej odpowiedzi na pytanie „Mac czy PC?”
Koledzy z redakcji pewnie się ze mną nie zgodzą (w końcu uniwersalnym antidotum na wszystko na redakcyjnym Slacku jest „kup Maca”) ale nie sądzę, żeby istniała jedna formuła idealna dla każdego, jeśli chodzi o wybór platformy do pracy.
Zwłaszcza gdy dochodzi do opisanych wyżej paradoksów – potencjalnie idealny wybór może się okazać przeszkodą w wydajnej pracy, a potencjalnie irracjonalna decyzja może przełożyć się na szybszą pracę i wyższe zarobki.
Każdy sam musi sobie odpowiedzieć na pytanie, co lepsze. Czy wybrać przyjaznego kreatywnym profesjonalistom Maca, który jednak ma mnóstwo ograniczeń i znacznie niższą wydajność, czy może postawić na wszystkomogącego peceta i próbować dostosować go do swoich potrzeb?
Wiem, że w chwili stawiania ostatnich kropek w tym tekście nadal nie mam odpowiedzi, a czasu mam coraz mniej. Mam nadzieję, że chociaż nie pomogłem tym tekstem sobie, to ktoś wyciągnie z niego użyteczne informacje, które pomogą mu wybrać idealną maszynę dla siebie.
A o tym, jakiego wyboru sam dokonałem, przeczytacie niebawem na Spider’s Web.