Samochody używane

7 lat z używaną Alfą Romeo 159. Żałuję tylko jednego

Samochody używane 28.12.2023 178 interakcji

7 lat z używaną Alfą Romeo 159. Żałuję tylko jednego

Piotr Barycki
Piotr Barycki28.12.2023
178 interakcji Dołącz do dyskusji

Mój smartfon właśnie przypadkiem przypomniał mi, że pierwszą Alfę Romeo 159 kupiłem niemal równo 7 lat temu. Czas na małe podsumowania i drobną listę żali, tym bardziej, że 159 towarzyszy mi do dzisiaj.

Oczywiście już nie w swojej pierwszej, oryginalnej postaci, bo ta rozstała się ze mną w dość burzliwych okolicznościach (i kłębach dymu), ale nawet przy dwóch egzemplarzach, tych 7 lat i niemal 140 000 wspólnie przejechanych kilometrów to już całkiem uczciwy wynik, żeby zdobyć się na kilka wniosków.

Używana Alfa Romeo 159 – czego o niej nie napiszę?

Tego, co absolutnie wszyscy wiedzą, czyli np. tego, że ma mały bagażnik i próg załadunkowy na takiej wysokości, że prawdopodobnie był on inspiracją dla powiedzonka „za wysokie progi” i tak dalej. Nie zmieniło się to od jakichś 17 czy tam 18 lat i nie zmieni pewnie i za kolejnych 10. Podobnie jak to, że nie jest to demon praktyczności i przestronności, a jeśli wieziecie za sobą kogoś o wzroście zdecydowanie powyżej 180 cm, to jego kolano będzie się regularnie spotykać z waszym łokciem.

To już pewnie zresztą i tak wiecie. Może nawet od tych 18 lat. Przejdźmy do czegoś ciekawszego.

Czy używana Alfa Romeo 159 często się psuje?

Nie, ale…

Jeśli ktoś chciałby zobaczyć pełną listę napraw w moich dwóch egzemplarzach, to notatki aż do 2020 r. trafiły do tego tekstu. Można się w tym miejscu przyczepić, że od 2020 r. minęły 3 lata, ale na wszelki wypadek przejrzałem faktury za serwis od tamtego czasu i można uznać, że tamta lista jest niemal kompletna, a srebrny egzemplarz ze zdjęć (2.0 JTDM, 170 KM, 2011, C635) – mimo odpychająco nijakiego lakieru – nie sprawia właściwie żadnych problemów.

Z poważniejszych dodatkowych wydatków – niestety zaskakująco szybko (tj. przy ok. 160 000 km, przynajmniej tych odczytanych z licznika) wymiany wymagało dwumasowe koło zamachowe i sprzęgło, co w przypadku 2.0 JTDM przekroczyło z łatwością 3000 zł. Poza tym w papierach – poza standardowymi wymianami filtrów i płynów – z nieprzewidzianych wydatków można wymienić (po raz kolejny, ale po raz pierwszy w tym egzemplarzu) naprawę mechanizmu zamykania tylnej szyby (co nieprzyjemne – nieudaną, więc będzie powtórka) oraz wymianę jednego z górnych wahaczy (ok. 300 zł).

używane samochody

Nieco niespodziewana była też konieczność ponownej wymiany półosi, ale uznałem, że najwyraźniej żona nocami upala auto na skręconych kołach, więc nie będę jej przeszkadzał w jej pasji driftowania ociężałym FWD.

Szczęśliwie żadna z usterek nie była na tyle dotkliwa i zaskakująca, że nie udało mi się gdzieś dojechać albo odjechać z miejsca startu. Wszystko raczej dawało znać o swojej nadchodzącej niepełnosprawności na długo przed tym, jak faktycznie uniemożliwiłoby jazdę. Poza tym nic strasznego się nie działo – turbo kręci, DPF coś tam łapie i coś czyści, zresztą cała reszta ekologii też jest na swoim miejscu i działa, wtryski wtryskują i tak dalej. Nie dorobiłem się złotej karty w serwisie, a i zerkając na faktury – jestem tam raczej sporadycznie.

(teraz sobie przypomniałem, że umarł też jeden czujnik parkowania – wymiana i część były tańsze niż lakierowanie tego elementu…)

To skąd to „ale”?

Głównie z tego, że Alfa Romeo 159 może nie jest już nowym autem, ale utrzymanie jej w naprawdę przyjemnej kondycji – szczególnie przy serwisowym podejściu „proszę, tu jest auto, ma jeździć jak nowe, tak, fakturę poproszę, dlaczego nie” – nie należy do najtańszych. „Grubsze” naprawy, takie jak wspomniane przeguby/półosie albo inne koła dwumasowe, potrafią iść w grube tysiące złotych. Niektóre elementy niespecjalnie da się zastąpić zamiennikami tak, żeby wszystko było jak trzeba, a oryginały szybko nabijają licznik kosztów na fakturze. W sumie to nawet na dobrych rzeczach da się dość szybko popłynąć.

Aczkolwiek, na pocieszenie, wbrew początkowym założeniom nie udało mi się zrobić ze 159 jakiegoś niesamowitego generatora kosztów. Natomiast przy każdej większej fakturze – jeśli już się pojawi – zawsze powtarzam sobie, że na dobrą sprawę to jest to równowartość jeden albo dwóch faktur za leasing Octavii albo czegoś podobnego kalibru. I jakoś mi wtedy to oburzenie przechodzi.

Co jednak nie zmienia jednego prostego faktu:

Alfa Romeo 159 robi się już tylko starsza.

Niesamowite odkrycie, wiem.

Zacznijmy jednak od dobrych rzeczy. Po pierwsze – wnętrze zaskakująco dobrze znosi upływ czasu i niezbyt litościwą eksploatację. Wnętrze – wbrew opiniom o włoskich autach – nie wypełniło się feerią skrzypów i pisków. Nie jest może solidne jak betonowy bunkier, a te i tamte elementy potrafią skrzypnąć po naciśnięciu albo przez lata stały się trochę bardziej krzywe, niż kiedyś, ale… widziałem już gorsze rzeczy w nowych samochodach kosztujących wielokrotnie więcej, więc nie mam większego żalu. Podobnie jak o to, że tu i tam trochę porysowało się tworzywo (przeważnie z konkretnego powodu) albo wytarła się niby-skóra na boczku fotela kierowcy.

Grunt, że dalej po ogarnięciu wnętrza – co robię rzadziej niż powinienem – po zajęciu miejsca w środku ma się wrażenie „tak, jest fajnie, podoba mi się tutaj”. O świetnych zegarach – nawet przy moim zamiłowaniu do cyfrowych wersji tego elementu – nie wspominam, bo to się wie.

Po drugie – to jest dalej auto, którym bardzo dobrze się jeździ, tak po prostu. Po latach chyba wszyscy już pogodzili się z tym, że 159 ma niewiele wspólnego z autem sportowym, tylko jest rodzinnym autem z jakąś tam sportową nutką, które przyjemnie się prowadzi. I z przykrością – a może z radością – muszę przyznać, że o ile bez trudu w nowszych autach można znaleźć masę rzeczy rozwiązanych lepiej niż w 159, to odczucia, jakie zapewnia układ kierowniczy z tego modelu, są trudne do podrobienia i pobicia. Nie chodzi nawet o jakąś precyzję czy inne podobne bajery, a o przyjemny ciężar działania całego układu. Człowiek wsiada potem do innego auta z przewspomaganym układem kierowniczym i zastanawia się, czy coś się popsuło. Zmienia więc tryb układu na sportowy i ma wrażenie straszliwego udawania.

Małe rzeczy, ale robią różnicę.

Żeby jednak wstrzymać się z tym słodzeniem – im dłużej jeżdżę 159, tym bardziej mam wrażenie, że lepiej byłoby dla tego modelu, gdyby jego projektanci zdecydowali się w bardziej zdecydowany sposób pójść w konkretną stronę. W skrócie – postawili albo na więcej sportu, albo na więcej grandtureryzmu. W obecnej (i ostatecznej w końcu) formie mamy bowiem z jednej strony twarde zawieszenie, skutecznie informujące o wszystkich dziurach i nierównościach nawierzchni (nawet na 16-calowych felgach), a z drugiej – czuć, że w ostrych zakrętach i przy wyższych prędkościach to zdecydowanie nie jest to. Bez trudu da się też znaleźć auta, które albo lepiej poradzą sobie we wspomnianych zakrętach, albo lepiej będą służyć do cięcia niemieckich autostrad (w drodze do Holandii, oczywiście) z wysokimi prędkościami.

Może to kwestia mojego starzenia się równocześnie z Alfą, ale nie wiem, czy w obecnej sytuacji nie wolałbym, zamiast tej nutki sportowości, odrobiny dodatkowego komfortu i „betonowej” stabilności przy jeździe prosto, którą pamiętam np. z Arteona z DCC i „lepszym” układem kierowniczym. Z drugiej strony – dalej jestem w stanie wsiaść w 159, jechać przez 12 godzin, a potem następnego dnia z samego rana wyjść na cały dzień na rower. Tak, są lepsze samochody do takich podróży przez 1/3 kontynentu. Ale to jest do tego wciąż… co najmniej niezłe?

Starsze też niestety robi się wszystko, co jest na pokładzie.

O dziwo nie chodzi mi tutaj o wyposażenie – na dobrą sprawę nieprzesadnie brakuje mi niemal żadnych dodatków, z których mam okazję korzystać w nowszych samochodach. Tak, miło jest mieć HUD, kamery 360 stopni, wielki ekran z nawigacją. Tak, brak tego nie przeszkadza mi na co dzień w najmniejszym nawet stopniu. Niestety muszę zgodzić się z tymi osobami, które twierdzą, że „pik” rozsądnego wyposażenia osiągnęliśmy właśnie w gdzieś tak na początku pierwszej dekady XXI w., a potem zaczęły się pojawiać głównie rzeczy „fajne”, ale nie niezbędne.

Natomiast bez wątpienia w bolesny sposób starzeje się wszystko w 159 w sposób po prostu fizyczny. Nie zamierzam utrzymywać tego auta w stanie muzealnym, nie zamierzam też budować dla niego garażu (zająłbym go od razu siłownią z trenażerem, więc po co), ani płacić za trzymanie go pod dachem. Starzeją się więc chociażby wszystkie gumowe elementy (co nie zostaje bez wpływu na wyciszenie, które nawet jako nowe było raczej po prostu „dobre”), umierają ograniczniki drzwi, matowieją klosze lamp (z czym dość skutecznie już walczyłem, ale pewnie i tak wymienię całość) i odbłyśniki, i tak dalej, i tak dalej.

Oczywiście to drobiazgi i standard w starzejącym się aucie, ale co jakiś czas pcha mnie ten standard do zadania sobie pytania:

Co dalej?

I tutaj pojawia się problem, a właściwie to rozwiązanie. Za każdym razem, kiedy mam ochotę zmienić auto na inne, jadę ze 159 na myjnię i za 20 zł generuję sobie takie widok, że na poważnie zastanawiam się nad tym, co we mnie wstąpiło, że w ogóle chciałbym się przesiadać do czegoś innego. To będzie znów znany od 18 lat banał, ale tak jest – Alfa Romeo 159, nawet używana, z trochę odchodzącym lakierem bezbarwnym na klapie i nieproporcjonalnie długim zwisem przednim, nadal jest pięknym samochodem, dla którego trudno znaleźć – pod względem wizualnym – realną alternatywę.

Nie jest za to – i nigdy nie była – najlepszym autem na rynku, a po 18 latach kariery jej miejsce w tabeli ogólnej raczej przesuwa się w dół, a nie w górę. Przedstawiciele segmentu D – do którego 159 jako tako należała – są dziś właściwie pod każdym obiektywnym względem lepsi. Lepiej wyciszeni, szybsi, lepiej wyposażeni, spalający mniej, bardziej przestronni, wygodniejsi. Ale co poradzić – nie wyglądają tak dobrze.

Inna sprawa, że mam wrażenie, że zakup nowego samochodu zdecydowanie mi uciekł. Przeglądam moją listę z 2020 r. i sprawdzając obecne ceny modeli na niej umieszczonych, stwierdzam, że „no teraz to już nie”. Jest więc bardzo wysokie prawdopodobieństwo, że za 3 lata opiszę 10 lat jazdy w 159. W sumie to nawet powinno mnie to cieszyć.

A czego żałuję?

Nie, nie tego, że wybrałem po raz kolejny diesla. Strefy czystego transportu kompletnie mi zwisają, bo i bez tego wjeżdżanie samochodem do miasta budzi we mnie skutecznie inaczej skrywane pokłady agresji. Do tego 2.0 JTDM wprawdzie nie zmienia 159 w rakietę, ale da się tym sprawnie jeździć i na autostradach trzymać się w okolicach 7 l na setkę (czyli bez szału i bez dramatu), a na mniejszych drogach – w okolicach 6 z małym kawałkiem albo nawet 5 z kawałkiem, jeśli mam wyjątkowo dobry dzień. Nie żałuję też tego, że nie wybrałem 2.4 z 5 cylindrami, bo chociaż nawet nieźle to brzmi, to jednak poczucie tak potwornie ciężkiego przodu nie jest mi do niczego potrzebne. Ok, może trochę żałuję, że 3.2 ze 159 to jednak „nie to”, bo silnik o takiej pojemności w obecnych czasach zdecydowanie byłby dodatkowym argumentem za tym, żeby 159 zatrzymać na kolejne, długie lata.

Nie żałuję też delikatnego oszpecenia Alfy przez montaż haka. Właściwie to była jedna z moich najlepszych okołosamochodowych decyzji w ostatnich latach i gdyby istniała grupa na Facebooku pt. „prawdziwe samochody mają haki”, to pewnie zostałbym jej członkiem. Albo może istnieje, ale nie chce mi się jej szukać.

Nie żałuję też trzymania się 16-calowych felg. Głównie dlatego, że dzięki nim opony są po prostu tańsze, więc mogę sobie zaszaleć i grzebać z łatwością i lekkością potrefla na półce premium.

Nie żałuję też skrajnej niepraktyczności wnętrza, gdzie nie ma nawet gdzie odstawić puszki z colą, żeby nie ryzykować rozlaniem jej po całym wnętrzu. Przyzwyczaiłem się i jakoś z tym żyję.

Żałuję właściwie wyłącznie tego, że nie zapolowałem na wersję z ksenonowymi reflektorami. Halogenowe wprawdzie nie są złe – a po 13 latach od wyjazdu z fabryki pewnie są dalekie od nowości i wypadałoby je zregenerować albo wymienić – ale wybitnie dobre też raczej nigdy nie było. W zasadzie to jest jedyny element wyposażenia, którego w 159 brakuje mi w porównaniu do współczesnych aut. Jeśli ktoś raz pojeździ z dobrymi LED-ami, w szczególności matrycowymi, to powrót na cokolwiek innego będzie paskudnym doświadczeniem. Zapłaciłbym grube pieniądze za taki – legalny – retrofit, no ale nie można robić takich rzeczy, trzeba kupować nowe auta.

Czy kupiłbym po raz trzeci 159?

To jest o tyle zabawne pytanie, że trudno mi odpowiedzieć na nie z pełnym przekonaniem „nie” – w końcu nie miałem jeszcze 1.75 TBi, więc na wszelki wypadek nie zamykam przed sobą takiej opcji. Z drugiej strony – o ile przesiadka z biednej 1.9 120 na dobrze wyposażoną 2.0 170 miała jeszcze całkiem sporo sensu i czuć było różnicę (tym bardziej, że 1.9 było już raczej mało jezdne), o tyle przesiadka na 1.75 nawet w najwyższej wersji już taka odczuwalna nie będzie.

Ale kto wie, może moim przeznaczeniem jest jeździć dłużej każdą wersją silnikową 159, jaka kiedykolwiek wyszła. Na razie już trzy za mną (ok, jedna nie była moja, ale swoje nią wyjeździłem).

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać