Felietony

Moja Alfa Romeo 159 oddała ducha – kupiłem kolejną. Nazwijcie mnie szaleńcem

Felietony 01.06.2018 211 interakcji

Moja Alfa Romeo 159 oddała ducha – kupiłem kolejną. Nazwijcie mnie szaleńcem

Piotr Barycki
Piotr Barycki01.06.2018
211 interakcji Dołącz do dyskusji

Co zrobić w sytuacji, kiedy dotychczasowy samochód zawodzi cię w fatalny i bardzo niebezpieczny sposób? Skreślić całą markę i kupić coś zupełnie innego? A może jest inne rozwiązanie?

Owszem, jest. I ja zdecydowałem się właśnie na nie.

Ale zanim napiszę, dlaczego akurat kupiłem konkretny model i konkretny egzemplarz, napiszę… dlaczego nie co innego.

Dlaczego nie nowe za gotówkę?

Teoretycznie najrozsądniejsze rozwiązanie. Idę do salonu, kupuję za gotówkę nowe auto w budżecie, jakim dysponuję, po czym jeżdżę sobie i niczym się nie martwię. Teoretycznie.

Tylko tutaj problemy były dwa.

Po pierwsze – uwaga – nowe samochody też się psują. Rzadziej niż używane, ale nie ma nic bardziej bolesnego, niż zorientowanie się, że w nowym samochodzie, który powinien być rozwiązaniem wszystkich problemów z używanymi, też coś jest nie tak. Pod żadnym pozorem nie twierdzę, że każdy nowy samochód jest w jakiś sposób już na dzień dobry zepsuty, ale ile było historii, że coś nie jest idealne, a potem nabywca musi się ze swoim problemem bujać od serwisu do serwisu i od maila do serwisu po maila do centrali? I mowa o drobnostkach, w stylu skrzypienia tego czy tamtego albo niewyjaśnionych stuknięciach tu i tam, które klient słyszał, a serwis oczywiście nie.

Nawet jeśli jednak nic takiego by się nie stało, to nawet nowy samochód z biegiem czasu po prostu się zużywa. Trzeba w nim wymienić to i tamto, a gdy gwarancja się kończy, jestem skazany na siebie (a za część rzeczy zapłacę nawet w trakcie gwarancji). Za ogromną nadpłatę kupuję więc względnie krótkotrwały pełny spokój. Potem auto nowe… staje się używanym.

Drugi problem jest taki, że – i tu prawdopodobnie dostanę w komentarzach po głowie – ani trochę nie widzi mi się kupowanie samochodu, który w żaden sposób mnie nie rusza. Gdybym miał wydać kilkadziesiąt albo i więcej tysięcy złotych, nie mógłbym tego zrobić, gdyby przedmiot mojego zakupu budził we mnie emocje porównywalne do łopaty czy chleba.

Natomiast za każdym razem, kiedy wchodziłem w obszar samochodów, które w jakiś sposób mi się podobają, sprawdzając w konfiguratorze ich cenę, łapałem się za głowę. Może i byłbym w stanie to jakoś sfinansować, ale znam wiele lepszych pomysłów na wydanie tych pieniędzy.

Opcja kupna za gotówkę nowego samochodu odpadła więc całkowicie. Małe, miejskie wozidełko w sensownej cenie? Może i tak, ale w żaden sposób nie odpowiada to moim potrzebom. Po mieście jeżdżę głównie albo rowerem, albo wynajmowanym samochodem, a w trasie super-mini spisze się umiarkowanie dobrze. Coś większego? Przy obecnych cenach – podziękuję, roztrwonię te same pieniądze inaczej.

Dlaczego nie w abonamencie?

Bo po wszelkich możliwych kalkulacjach wyszło mi, że nijak mi się to nie kalkuluje. Tym bardziej, że nie prowadzę działalności, więc niczego od niczego nie mogę sobie odliczyć i odpisać.

Z ciekawości policzyłem sobie jednak, co by było, gdybym zamiast poprzedniej Alfy Romeo 159 kupił sobie – wzorem redakcyjnego kolegi Łukasza – średnio wyposażoną Skodę Fabię w Kredycie Niskich Rat (on jest sprytniejszy, bo brał ją na firmę, ale dla mnie ta opcja nie wchodzi w grę).

I co wyszło? Że koszy takiego abonamentowego użytkowania Fabii w ciągu dwóch lat byłyby absolutnie porównywalne do mojej przygody z Alfą. Nawet biorąc pod uwagę, że nie oszczędzałem na serwisie, a na koniec sprzedałem ją z uszkodzonym silnikiem.

Przy abonamencie też po dwóch latach skończyłbym bez samochodu, a do tego czasu jeździł dużo mniej ciekawym autem. No, może ciut rzadziej odwiedzałbym serwis.

Dlaczego nie naprawić poprzedniej Alfy, skoro była super?

Bo mi się to finansowo i zachciankowo nie kalkulowało.

Finansowo, bo oczywiście można kupić losowy używany silnik, wstawić i jeździć, ale jak długo? Biorąc pod uwagę to, że większość z nich sprzedawana jest w stanie uniemożliwiającym sprawdzenie przed zakupem, ryzyko wpadki jest spore. A wpadkę poprzedzi zakup, montaż i masa wydanych na to pieniędzy. Do tego dochodzi fakt, że silniki 1.9 8V są dosyć stare, więc rewelacyjnej kondycji i niskich przebiegów oczekiwać po nich nie można. Do tego słupek w wersji dla Alfy Romeo 159 wcale nie jest tak łatwo znaleźć.

Można też ograniczyć ryzyko do zera i kupić nowy słupek. Tylko to już w ogóle nie spina się finansowo przy tak podstawowej wersji wyposażeniowej i silnikowej.

I po trzecie, tym razem już nieracjonalne, moja dotychczasowa 159 była strasznie ubogo wyposażona. Początkowo mi to nie przeszkadzało, ale z dnia na dzień braki zaczynały doskwierać coraz bardziej. Wymiana dla kaprysu nie wchodziła w grę. Ale z takiej okazji nie można było nie skorzystać – tym bardziej, że lepszego momentu może już nie być. Ostatnie 159 zjechały z taśm produkcyjnych 7 lat temu – szanse na znalezienie mało zamęczonego egzemplarza maleją z dnia na dzień.

Tak, kupiłem nowy samochód. I jest to… kolejna Alfa Romeo 159 SW.

Z końcówki produkcji (2011 r.), oczywiście w kombi i z dwulitrowym dieslem pod maską. I zamierzam nim jeździć długo, bardzo długo. Tym razem bez robienia dodatkowych dziur w silniku. A dlaczego padło akurat na takie auto? Już wyjaśniam.

Dlaczego diesel?

Bo diesle są złe. Bo diesle się teraz atakuje i pewnie trochę osób boi się, że jeśli teraz kupi używanego diesla, to za kilka lat nic z nim nie zrobi. Więc jakiś, przynajmniej delikatny, wpływ na ceny może to mieć. Mnie natomiast wartość odsprzedaży nie interesuje – albo znów zakatuje to auto do końca, albo będę nim jeździł tak długo, aż odpadną mu koła. Jedna i druga opcja jest równie prawdopodobna.

Drugi powód to lenistwo. Jeżdżę głównie w dłuższe (100 km i dużo więcej) trasy, gdzie diesel czuje się doskonale. Mogę więc cieszyć się z tego, że na jednym pełnym tankowaniu przejadę około 1000 km, a może – przy oszczędnej jeździe – i więcej. Który silnik benzynowy mi to zaoferuje? No właśnie. O oszczędnościach finansowych nie mówię, bo ropa wcale nie jest szokująco tania, w końcu przyjdzie czas wymian osprzętu. Ale zaboli raz, może dwa, a potem dalej będę sobie tankował raz na jakiś czas.

Do tego 2.0 JTDm jest nieporównywalnie przyjemniejsze od 1.9 8V, nawet nie wspominając o różnicy w mocy. Generuje mniej wibracji, jest cichszy (choć dalej ciut traktorowaty), kiedy trzeba, a kiedy się go przyciśnie, brzmi dużo, dużo lepiej (choć to nadal 4-cylindrowy diesel i szału nie ma). Ma wprawdzie swoje bolączki, ale główną z nich (nieszczęsną uszczelkę) na dzień dobry wymieniłem, więc zakładam, że dramatu nie będzie. Trochę bardziej obawiam się o dziwny dobór skrzyni C635 do auta o takiej mocy i gabarytach, ale cóż – zobaczymy.

Dlaczego akurat 159?

I to jest bardzo skomplikowany temat, tym bardziej, że mimo sporej listy samochodów, którymi byłem zainteresowany, 159 było tak naprawdę zawsze na pierwszym miejscu.

Najmniej racjonalny powód jest taki, że 159 po prostu ma coś w sobie. Wygląda inaczej niż większość aut z tamtego (2005-2011) okresu – lepiej, agresywniej, dynamiczniej i dużo lepiej znosi próbę czasu. Ba, gdyby zamiast Giulii Alfa wprowadziła na rynek trochę podliftowaną 159, być może porzuciłbym wszelki rozum i godność, i poleciał do salonu podpisywać umowę kredytową. 159 jest po prostu samochodem, na którego widok na podjeździe czy na innym parkingu człowiek uśmiecha się do siebie. I dokładnie czegoś takiego oczekuje od auta, za które płacę.

Zresztą uśmiech nie schodzi z twarzy też później (chyba że w serwisie, ale tam też jest obecny – choć już nieco wariacki). Nie tylko dlatego, że trafiło mi się świetne wnętrze Sport Plus (m.in. z cudowną kierownicą), ale też dlatego, że Alfa Romeo 159 w kwocie, którą trzeba za nią zapłacić, jest naprawdę dobrze prowadzącym się samochodem. Tak, nie jest autem sportowym, ale jak na rodzinne kombi z sensownym (na moje potrzeby) bagażnikiem daje ogromnie dużo frajdy na wąskich, krętych drogach, którymi poruszam się bardzo często. Niby napęd na przód i spora nadwaga, ale czy ktoś oczekiwałby ideału w takiej cenie?

No i właśnie – cena. Mniejsza z tym, ile dokładnie zapłaciłem, ale w tej kwocie, z tego rocznika, mógłbym przebierać m.in. w Octaviach drugiej generacji po lifcie (paskudnym), mdłych Insigniach (choć z tym samym silnikiem), nudnych do bólu Passatach B7, Avensisach, o których zapomina już chyba nawet sama Toyota, albo BMW 3 E90, zawsze w idealnym stanie, zawsze z przebiegiem tuż poniżej 200 tys. km. Jakoś nie mogłem się przekonać. Tak samo jak do tego, żeby dociągnąć zakładany budżet na maksimum i sięgnąć po jakiegoś Mercedesa czy Volvo. Na to jeszcze przyjdzie czas.

A na razie…

… czas cieszyć się Alfą. Ma absolutnie wszystko to, co lubiłem w poprzednim egzemplarzu i niemal wszystko to, czego mi w nim brakowało (elektryki foteli i ich podgrzewania niestety wciąż nie mam). I nadal – pomimo mojej niedawnej fatalnej przygody – będę twierdził, że to świetny samochód. Nawet jeśli od czasu do czasu trzeba zostawić na oryginalne części w serwisie trochę za dużo, to cena wejściowa rekompensuje te wydatki.

Owszem, nie jest to samochód doskonały, a wyposażenie jak na dzisiejsze czasy jest mocno archaiczne, ale cóż – jeśli raz kupisz Alfę, to jest spora szansa, że dla innych producentów jesteś już stracony…

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać