REKLAMA
  1. Autoblog
  2. Wiadomości

Co drugi nabywca auta elektrycznego jako następne kupuje spalinowe. Zjawisko się nasila

Badanie przeprowadzone przez agencję Standard & Poor’s Global Mobility wykazało, że nabywcy samochodów elektrycznych w połowie przypadków nabywają później samochód spalinowy. Od tej reguły jest jednak wyjątek.

17.10.2023
19:30
koniec dopłat do samochodów elektrycznych
REKLAMA
REKLAMA

Wydawałoby się, że każdy, kto wsiądzie we własny samochód elektryczny, błyskawicznie się w nim zakocha i już nie zamieni go nigdy na nic, co pluje spalinami w atmosferę. Przecież samochody elektryczne to ostateczna postać motoryzacji: ciche, dynamiczne, proste w obsłudze, bez skomplikowanych rozwiązań podnoszących koszt eksploatacji... Jest to przecież dokładnie to, czego klienci chcieli przez tyle lat. A teraz, kiedy już to mają, to w połowie przypadków następnym autem jakie kupują, jest spalinowe. Dlaczego?

Na razie mówimy o rynku amerykańskim. A tam chęć do kupowania aut elektrycznych znacząco spadła od 2021 r.

W 2021 r. 81 proc. nabywców rozważających zmianę samochodu brało pod uwagę auto w pełni elektryczne. W 2023 r. jest to już tylko 52 proc. Argumenty? Te same co zawsze: wysokie ceny, lęk przed zbyt małym zasięgiem i długim ładowaniem (range & charge anxiety, to po angielsku jest) oraz słaba infrastuktura stacji ładowania to główne czynniki zniechęcające nabywców do aut na prąd. Ale tu mowa o klientach, którzy jeszcze swojego EV (auta elektrycznego) nie mają. Standard & Poor's zbadało nabywców, którzy już kupili auto elektryczne, a po nim nabyło następne.

Jeśli odliczyć Teslę, to ok. 50 proc. elektronabywców jako następny wóz wybrało coś na prąd

Teslanie to zupełnie inna sytuacja, odrębne plemię, ślepo zapatrzone w swoje elonktryczne cuda. Od 2021 r. wierność napędowi elektrycznemu wśród nabywców Tesli utrzymuje się na poziomie 70-80 procent. Niemieckie marki premium, które też mogą poszczycić się wysokim poziomem wierności wobec elektrycznego zasilania notują wyniki na poziomie 50-60 proc. Nissan wypada znakomicie – 63 proc. nabywców elektrycznych Nissanów pozostało przy elektryczności podczas kolejnego zakupu. Chevrolet przebija 60 proc., a bardzo słabo wypada Ford z wynikiem 37,3 proc. Problem w tym, że po elektrycznym Chevrolecie czy Fordzie klienci często kupują spalinowego pickupa lub SUV-a. Po raz kolejny podkreślę tu, że jest to specyfika rynku amerykańskiego i w Europie może być kompletnie inaczej. Przypomnę też, że nie chodzi o auto, które fani elektryczności nabyli gdy pozbyli się swojego samochodu elektrycznego (np. po okresie leasingu) tylko o ich następny zakup ogólnie, nawet jak kupowali drugie albo trzecie auto w rodzinie.

Ford Mustang Mach-E GT test
REKLAMA

Czy to znaczy, że szał na samochody elektryczne już opada?

Trochę tak, na pewno rynek łapie zadyszkę. Volkswagen jako jedyny otwarcie mówi, że trochę im się nie sklejają cele sprzedażowe na ten rok. Inni przezornie milczą, żeby nie skłaniać klientów do nadmiernej negocjacji cen na zasadzie „i tak musicie się tego pozbyć”. Trudno jednak przeoczyć, że ostatnio znana czeska marka „Skoda” oferowała elektrycznego Enyaqa w cenie 154 tys. zł, czyli wyraźnie taniej niż hybrydowa Toyota RAV4. A i tak Toyota sprzedaje się lepiej. Samochody elektryczne zrobiły jednak coś bardzo skutecznie, tj. podzieliły klientów na „nigdy tego nie kupię” i „nigdy nie kupię nic innego”. Wygląda jednak na to, że ci pierwsi są na przegranej pozycji i za parę lat nie będzie to już kwestia wyboru między prądem i spalinami.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA