REKLAMA
  1. Autoblog
  2. Porady

Jak nie dać się zabić podczas jazdy na rowerze? Czasem musisz nagiąć przepisy

Bezpieczna jazda rowerem, nawet po drogach, nie musi być wcale taka trudna. Trzeba tylko pamiętać o kilku zasadach - a przynajmniej ja mam kilka, których się trzymam i na razie wychodzę na tym bardzo dobrze.

30.03.2022
9:29
bezpieczna jazda rowerem
REKLAMA
REKLAMA

Oczywiście sama bezpieczna jazda rowerem nie zawsze wystarczy - nigdy nie wiemy, kiedy trafi się ktoś, kto swoją decyzją albo nieuwagą i tak doprowadzi do kolizji. Przy czym zanim zacząłem dużo jeździć rowerem, byłem przekonany, że jeśli ktoś mnie zdejmie, to będzie to szalony Seba w starej E46. Teraz jestem niemal pewny, że będzie to raczej lekko otłuszczony pan po 40. w swoim prawie nowym Fordzie Mondeo, któremu wszystko już jedno, bo nie dość, że pracował 12 godzin, to jeszcze w domu czekają na niego ryczące dzieciaki i trzy kredyty do spłacenia.

Ale koniec dygresji, przejdźmy do porad. Takie jak "zadbaj o stan techniczny roweru" może sobie daruję, bo takie są wszędzie i to raczej oczywiste.

Przestrzegaj* przepisów*

Zaraz wyjaśnię, skąd te gwiazdki, ale co do ogółu przepisów - należy je po pierwsze znać, a po drugie - należy się do nich stosować.

Z prostego powodu - zgodnie z zasadą ograniczonego zaufania każdy kierowca na drodze ma prawo spodziewać się, że poruszamy się zgodnie z literą prawa. Przejazd na czerwonym świetle, wjazd na przejście dla pieszych i podobne zachowania to coś, co kierowcę może po prostu zaskoczyć i nawet przy dobrych chęciach nie będzie mógł siebie i nas uratować przed co najmniej kolizją.

Bądź przewidywalny. Sygnalizuj. Ale w sposób widoczny i zrozumiały.

Czyli bez żadnych zabaw w ręce za plecami czy inne machanie zgiętą ręką. Nikt tego nie zrozumie i nie będzie analizował naszej komunikacji, jeżeli nie będzie zrozumiała natychmiast. W skrócie - wyprostowana w lewo lewa ręka to skręt w lewo, analogicznie z prawą ręką - skręt w prawo i tyle.

Można do tego oczywiście dorzucić inne komunikaty i liczyć na to, że zostaniemy zrozumieni. Sam często pokazuję, że jest bezpiecznie i można mnie wyprzedzić (machanie ręką w stylu "dawaj, dawaj"), że nie jest bezpiecznie i lepiej mnie nie wyprzedzać (wyprostowana do tyłu ręką z otwartą dłonią - o dziwo raczej powszechnie jest poprawnie rozumiane), albo że będę hamował (zgięta ręka z dłonią ku górze - o dziwo też całkiem często zrozumiałe, sądząc po stanie moim i mojego roweru).

Przy czym to akurat już detale - grunt, żeby komunikować się z odpowiednim wyprzedzeniem, a nie dopiero w momencie wykonywania manewru - tak to sobie można robić w bezpiecznym samochodzie.

Swoją drogą - większość kierowców rozumie i "uznaje" tak sygnalizowane manewry, czasem nawet w delikatnie przesadzony sposób. Przykładowo ostatnio zacząłem sygnalizować skręt przez przejazd rowerowy przed rondem niedaleko mojego domu (wcześniej po prostu stawałem i czekałem, aż auta przejadą) i... od tego momentu ani razu nie musiałem się zatrzymywać przed przejazdem. Kierowcy w reakcji na mój gest po prostu się zatrzymują i mnie przepuszczają - miłe, doceniam.

Lampka nie jest wcale taka głupia. Dwie lampki są jeszcze bardziej wcale nie głupsze.

Wbrew powszechnemu przekonaniu oświetlenie rowerowe nie jest w wielu przypadkach wymagane. Natomiast - tak jak w przypadku kasku czy OC na rower - po prostu warto je mieć. Migające z przodu (ale tylko w dzień, nigdy w nocy), czerwone z tyłu - i już nasza widoczność jest zdecydowanie zwiększona, szczególnie podczas jazdy przez jakiś las z częstymi zakrętami. I piszę to... z perspektywy kierowcy - taki oświetlony rowerzysta, nawet w ciągu dnia, od razu zwraca na siebie uwagę, dużo wcześniej, niż miałoby to miejsce bez lampki.

Poleciłbym też oczywiście radar, bo to genialne udogodnienie, ale to już masa pieniędzy i mało uniwersalna porada.

Nie każdy przepis należy traktować absolutnie dosłownie

Dotarliśmy wreszcie do obiecanego wyjaśnienia gwiazdek. A przepisem, którego absolutnie dosłowne przestrzeganie można kwalifikować jako próbę samobójczą, jest jazda przy prawej krawędzi zgodnie z oczekiwaniami niektórych kierowców. Zresztą pewnie sporo motocyklistów zgodzi się ze mną w tej kwestii.

Oczywiście jest tutaj zestaw standardowych argumentów za tym, dlaczego nie powinno się jeździć 2 mm od krawędzi - to tam zbiera się cały piach, syf i tam też przeważnie jest najwięcej ubytków w drodze. Jadąc tak blisko krawędzi zostajemy też absolutnie pozbawieni pola manewru, jeśli przed nami pojawi się wielka dziura w drodze, a jesteśmy aktualnie wyprzedzani. Ale tym razem nie o tym.

Jazda przy samej krawędzi jest samobójstwem też w wielu innych sytuacjach. Chociażby przy przejeździe przez miasto lub wieś z dużą liczbą wyjazdów lub skrzyżowań z drogami podporządkowanymi, gdzie kierowcy wyjeżdżający z nich mają ograniczoną widoczność. Wyjeżdżają więc, wysuwając dość daleko przydługawą maskę i nawet jeśli nie ruszą dalej, to przeważnie i tak stoją w kolizji do rowerzysty jadącego główną tuż przy krawędzi. Gdyby i on jechał samochodem, to w najgorszym razie byłaby stłuczka albo przycierka. W przypadku rowerzysty może być dużo gorzej. Przyznaję się bez bicia - w takich miejscach, o ile są warunki, przeważnie jadę nawet środkiem drogi, właśnie po to, żeby mieć szansę w sytuacji, kiedy ktoś "oj, za daleko wyjechał". I kilka razy takie podejście już się sprawdziło.

Drugim przypadkiem niebezpiecznej jazdy przy krawędzi są zakręty - szczególnie te, na których widoczność dla wyprzedzającego nas samochodu jest mocno ograniczona. Jeśli zacznie nas wyprzedzać na ślepo, a okaże się, że coś jedzie z przeciwnej strony, wiadomo, w którą stronę będzie uciekać i dla kogo zabraknie nagle miejsca na drodze. Opcje dla własnego zdrowia mamy więc dwie - albo sprawdzić, czy coś jedzie lub nie, po czym zakomunikować to kierowcy za nami, albo zjechać bliżej środka i na te kilka sekund chociaż obniżyć jego chęć do wyprzedzania. Przykro mi - jeśli mam wybierać między czyimiś straconymi 15 sekundami, a swoimi (mam nadzieję) dalszymi 50 latami życia, to nie będę się dwa razy zastanawiać.

Zasada całkowitego braku zaufania

REKLAMA

Czyli zasada ograniczonego zaufania, ale w wydaniu zdrowochłopskorozumowym. Jadąc na rowerze nie mamy żadnych szans w kolizji z samochodem. Trzeba więc niestety przyjąć, że jeśli ktoś np. jedzie z podporządkowanej, to dopóki się nie zatrzyma - nie przepuści nas, bo może nas nawet nie zauważył.

Nie ufajcie też, że ktoś was widzi, tylko dlatego, że wy go widzicie - nie tak dawno temu pani w Oplu, podczas wyjeżdżania tyłem z posesji, obróciła się ewidentnie w moją stronę, gdy byłem już blisko jej samochodu, po czym nic sobie z mojej obecności nie robiąc - zaczęła dalej cofać. Ostatecznie minęła moje tylne koło chyba o centymetry, a to wszystko przy niespecjalnie wysokich prędkości z obu stron. Za to kolizja na pewno by bolała - oczywiście mnie, a nie ją.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA