Felietony

Piszę do was z 2030 roku. Odwiedziłem salony samochodowe i oto co w nich widziałem

Felietony 17.11.2020 86 interakcji

Piszę do was z 2030 roku. Odwiedziłem salony samochodowe i oto co w nich widziałem

Piotr Barycki
Piotr Barycki17.11.2020
86 interakcji Dołącz do dyskusji

Przy czym mowa o polskich salonach, a nie tych np. w Wielkiej Brytanii. Tam już sprzedają wyłącznie konie, jeżeli komuś zależy na względnie sprawnym pokonywaniu dłuższych dystansów. 

Żeby nie było, że wszystko sobie zmyśliłem, mam nawet zdjęcia na potwierdzenie moich rewelacji. Czasu nie było zbyt wiele, więc odwiedziłem tylko kilka z salonów. Na pierwszy ogień poszło Suzuki, które nie spieszy się przesadnie z wymianą swojej gamy modelowej – do kupienia były więc tylko dwa modele. Taki:

I taki:

W sumie rozsądna oferta – rodzinne kombi i rodzinny SUV. Ceny zaczynające się od 400 000 zł za wersję z korbami z tyłu nie powinny nikogo w 2030 r. dziwić – samochody to nie są tanie rzeczy, a poza tym ludzie zarabiają więcej, więc w sumie nie ma co narzekać.

Następny w kolejce był inny producent, który dekadę wcześniej też borykał się z limitami emisji. Tutaj jednak zdecydowano się ograniczyć gamę radykalnie, bo do jednego modelu. Na szczęście zachował 100 proc. charakteru Mazdy (w sensie – jest czerwony):

Na rynku o dziwo uchował się też Land Rover, który dzięki zmianom w gamie nie tylko poradził sobie z limitami emisji, ale też w magiczny sposób stał się jedną z najbardziej niezawodnych marek na rynku. Nie mam niestety pojęcia, czemu zawdzięcza taki skok jakościowy, ale kto wie – może jakaś odpowiedź znajdzie się na zdjęciu z jedynym oferowanym przez niego w 2030 r. modelem:

Subaru? A oczywiście, nadal istnieje, nadal ma cennik w euro, tylko zamiast czterech modeli jak obecnie, oferuje tylko jeden. Na pocieszenie – według ulotek reklamowych z salonu, auto nawiązuje pod wieloma względami do kultowej Imprezy WRX STi. Ma nawet tyle samo cylindrów. Gorsza wiadomość – wygląda mniej więcej tak:

I jeździ mniej więcej tak jak wygląda. Podobno.

Na koniec udało się jeszcze wpaść do Forda. Ten producent akurat od dawna okrajał swoją gamę modelową, ale oprócz elektrycznej Pumy i Kugi plug-in w ofercie wciąż ma wielkiego SUV-a, a właściwie terenówkę.

Dobra, a teraz koniec śmieszkowania.

Poza Fordem czy Land Roverem, biorąc pod uwagę biznesowe powiązania Toyoty (w tym z Subaru) i coraz bardziej rygorystyczne normy emisji w Europie – taki scenariusz może być jak najbardziej realny. W sumie to nawet jest nie tyle realny, co optymistyczny, bo zakłada, że żadna z tych marek nie uzna w końcu, że nie ma co się męczyć z tym dziwnym zlepkiem państw i lepiej wybrać drogę, na którą zdecydowało się chociażby Infiniti i po części Mitsubishi.

Tym bardziej, że producenci zdają się po woli sami kręcić na siebie bicz w postaci SUV-ów. W momencie, kiedy zaczęto przykładać coraz większą wagę do emisji, sami rozkręcili gigantyczną w swoim wymiarze modę na większe, cięższe i wyższe auta. Póki co udaje im się pogodzić to nawet z europejskimi normami, ale w końcu ktoś się obudzi i stwierdzi „ej, ale to nie ma sensu”. A biedni producenci zostaną z gamami składającymi się głównie albo nawet wyłącznie z SUV-ów. To nie będzie piękny obrazek.

Jest też druga sprawa – może wodór ma jednak sens?

Trochę ponad dwie dekady temu śmialiśmy się z Priusa i jego hybrydowatości. Nieliczni producenci próbowali go kopiować, ale raczej tak bez przekonania i większość z tych projektów zakończyła się na pojedynczych, mocno niszowych modelach. Przewijamy historię o te 23 lata do przodu i nagle to Toyota rozdaje – przynajmniej w Europie – karty, do tego (prawie) bez ratowania się hybrydami plug-in. Teraz Suzuki chce być Toyotą, może Mazda chce być Toyotą – w sumie to wszyscy chcą być Toyotą, jeśli spojrzeć na to, ile milionów euro kary będą musieli zapłacić ci, którzy norm nie spełnią. I na to, jak nagle w panice wszyscy chcą wprowadzić do swoich gam modele elektryczne, nawet jeśli wyceniają je tak, żeby przypadkiem za dobrze się nie sprzedały.

A Toyota w tym czasie konsekwentnie robi to, co zaczęła (przynajmniej rynkowo) 23 lata temu, mając pewnie więcej czasu i spokoju niż pozostali producenci, którzy w większości uznali, że wystarczą im eko-silniki Diesla. Co trochę sugeruje, żeby nie śmiać się aż tak bardzo z prób Japończyków związanych z ogniwami paliwowymi. W tej chwili to ciekawostka, oczywiście.

Ale w 1997 r. Prius też był traktowany powszechnie jako ciekawostka.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać