Koniec pobłażania nachalnym reklamom. Adblock w Chrome od grudnia wytnie znacznie więcej treści
Klikasz w link na stronie internetowej, po czym otwiera się okienko z reklamą. Klikasz „X”, a pop-up owszem, wyłącza się, ale ładuje w tle kartę z kolejną reklamą. Irytujące? I to jak! Takich praktyk nie zobaczymy w nowej wersji przeglądarki Chrome.
Walka z reklamami to dla Google’a stąpanie po cienkim lodzie. Z jednej strony głównym źródłem zarobku giganta są reklamy w sieci. Z drugiej strony, Google wbudował mechanizm blokady reklam we własną przeglądarkę, z której korzysta już 80 proc. internautów.
Szaleństwo? Nie, ponieważ Google wycina tylko nieprzyjazne, nachalne i szkodliwe reklamy. Do tego robi to dość nieskutecznie. W Chrome regularnie widać podejrzane banery, które lepiej omijać szerokim łukiem. Co prawda pojawiają się rzadziej niż bez wbudowanego adblockera, ale Google nie był w stanie wyeliminować ich w całość. W istocie skuteczność wynosi tylko 50 proc., co przyznaje sam Google. To bardzo przeciętny wynik, zwłaszcza jak na firmę, o tak potężnych zasobach.
Google dokręca śrubę. W grudniu nowy Chrome będzie znacznie mniej pobłażliwy dla reklam.
Google mówi: koniec żartów. W grudniu zadebiutuje Chrome w wersji 71, a wraz z nim skuteczniejszy adblocker. Właściciele i wydawcy stron mają się czego obawiać. Jeśli Google stwierdzi, że strona zawiera szkodliwą reklamę, Chrome zablokuje wszystkie reklamy w tej witrynie. Tak, wszystkie. Nawet te, które nie są w żaden sposób szkodliwe.
Słusznie? Zasadniczo tak, ale taka sytuacja może prowadzić do nadużyć. Często za skrypty reklamowe odpowiadają nie wydawcy, a reklamodawcy, a przecież dla nich liczy się skuteczność reklamy.
Jedna linijka kodu za dużo, jedna godzina nieuwagi wydawcy, a skutki mogą być opłakane. Strona emitująca szkodliwe reklamy trafia na czarną listę, a Chrome traktuje ją jak szkodnika i profilaktycznie wycina z niej wszystkie reklamy, ku rozpaczy właściciela serwisu. Bo przecież większość internautów korzysta z Chrome’a, a więc nie zobaczy reklam, co w prostej linii przekłada się na gorszy wynik finansowy strony.
Google ma mechanizm, który obroni uczciwych wydawców.
Jeśli z jakichś względów - np. na skutek pomyłki opisanej wyżej - strona trafi na czarną listę Google’a, właściciel będzie miał 30 dni na usunięcie reklam oznaczonych czerwoną flagą. Warto prześledzić Google Web Tools pod kątem elementów wprowadzających w błąd. Jeżeli w ciągu 30 dni nachalny kod zniknie, bezpieczne reklamy będą nadal wyświetlane. A jeśli wydawca będzie miał w nosie wytyczne Google'a, Chrome wytnie wszystkie reklamy na danej stronie.
Wygląda więc na to, że Google podszedł do problemu rozsądnie. Takie rozgraniczenie pozwoli oddzielić strony żyjące z nieetycznych reklam od standardowych stron, które chcą po prostu uczciwie zarabiać. Użytkownicy mają być skuteczniej chronieni przed podejrzanymi reklamami, a właściciele stron mogą sprawdzić, czy na pewno ich witryny są czyste.
Mimo to zaostrzanie reguł adblockera w Chrome zapala lampkę ostrzegawczą.
Temat blokowania reklam w największej przeglądarce świata to grząski grunt. Dziś Google walczy z cynicznymi oszustami żerującymi na nieuwadze lub niewiedzy internautów. Co będzie jutro? Czy nie okaże się, że na czarną listę trafią reklamy, których nie obsługuje Google?
Na razie nie ma powodów do obaw, ale trzeba patrzeć Google’owi na ręce. Tym bardziej, że gigant wielokrotnie pokazał, że pod płaszczykiem szczytnych intencji przepycha funkcje, które wpływają negatywnie na wyniki wydawców stron internetowych.