Zrezygnowałem z telewizora, aparatu i wieży, i zastąpiłem je telefonem. Ale nie, nie takim zwykłym
Czy da się zrezygnować z telewizora, domowego zestawu audio i aparatu, zastępując to wszystko jednym urządzeniem? Postanowiłem się przekonać.
I tak, doskonale wiem, co w tym momencie może pomyśleć sporo osób - jasne, wystarczy do tego smartfon. Tylko czy faktycznie zrezygnowalibyście z wielkiego ekranu telewizora na rzecz małego wyświetlacza telefonu? Czy wbudowane w telefon głośniki byłyby w stanie zastąpić nie tyle zestaw audio, co chociażby porządny głośnik Bluetooth? I czy aparat w telefonie wybralibyście zamiast sensownego aparatu z cyfrowym zoomem?
No właśnie - nie. Może gdzieś w podróży, gdzie trudno zabrać ze sobą większy sprzęt. Ale na co dzień? W domu, gdzie jest miejsce na to wszystko?
Byłem dokładnie tego samego zdania, dlatego... stałem się ofiarą eksperymentu.
A może bardziej zakładu - Łukasz stwierdził, że da się te wszystkie sprzęty zastąpić odpowiednim telefonem z właściwymi dodatkami. Nie do końca mu wierząc, zgodziłem się przetestować to na sobie.
Za kilka dni odebrałem więc obiecaną paczkę, ale zanim ją otworzyłem, zrobiłem to, czego wymagał nasz zakład - schowałem wszystkie sprzęty, z których miałem zrezygnować.
Telewizor trafił pod ciepły kocyk.
Mój jedyny domowy głośnik Bluetooth trafił do pudełka.
Aparat zniknął w głębi szuflady.
Byłem gotowy, żeby otworzyć paczkę. Dość dużą paczkę, muszę przyznać.
W paczce był - zgadliście - telefon. Z dużym wyświetlaczem, dobrym aparatem i dobrym głośnikiem - tu też zgadliście. Ale nie był to całkowicie zwykły telefon. I zdecydowanie nie był sam.
Zastępstwem dla większości mojego sprzętu domowego miał okazać się jeden z najnowszych smartfonów Moto - model Z2 Play. Ale jest on tylko częścią historii.
Kluczową częścią eksperymentu były moduły Moto Mods. A tych odebrałem, och, od groma.
W zestawie były aż 2 moduły stylizacyjne z delikatną siateczką, która od początku przypadła mi do gustu - w końcu coś świeżego po szkle i aluminium.
Również w dwóch egzemplarzach dotarły do mnie moduły akumulatorów - w wersji zwykłej i turbo.
Ale żaden z nich nie był istotny w moich testach - chociaż przyznam, bawiłem się świetnie poznając je, wymieniając i zastanawiając się, który dzisiaj zabrać ze sobą z domu. Co ciekawe - z tym ostatnim przeważnie nie miałem z tym żadnych problemów.
Najważniejsze były jednak trzy kolejne moduły. Takie, które miały sprawić, że nie zatęsknię ani za moim ulubionym domowym głośnikiem, ani za telewizorem z dużym ekranem, ani za porządną (choć nieco już starzejącą się) lustrzanką.
Ruszyłem więc do nakładania modułów i... życia z nimi.
Eksperyment pierwszy: ocena na ucho.
Bez telewizora byłbym w stanie raczej żyć na co dzień. Za to bez muzyki - nie ma szans. Dlatego na pierwszy ogień poszedł moduł głośnika - JBL SoundBoost 2. I już pierwszy kontakt z nim okazał się sporym zaskoczeniem
Głośnik SoundBoost dla Motoroli Moto Z2 Play jest... ogromny. Po jego założeniu telefon wprawdzie uda nam się włożyć do przeciętnej kieszeni spodni, ale lepiej nie robić tego przed naprawdę długim marszem.
Za to, jeśli porównamy rozmiar telefonu z dołączonym głośnikiem do dwóch osobnych urządzeń - telefonu i głośnika Bluetooth - sytuacja wygląda już zupełnie inaczej. Do przenoszenia oddzielnego głośnika przyda się nam raczej plecak lub torba. Tutaj tego problemu nie ma.
Rozmiar dodatkowego głośnika z Moto Mods ma zresztą swoje uzasadnienie - jest nim jakość i głośność dźwięku, który dobywa się z jego wnętrza. Porównywać go z tym, co wyciska z siebie wbudowany głośnik w jakimkolwiek telefonie (z Z2 Play włącznie) byłoby oczywiście nietaktem - to zupełnie inna liga.
Absolutnie nie jest to sprzęt audiofilski, ale w codziennym użytkowaniu spisuje się i tak o wiele lepiej, niż po nim oczekiwałem. Nie tylko potrafi wypełnić całe, spore pomieszczenie dźwiękiem, ale i przy wyższych jego poziomach nie przesterowuje i nie zniekształca muzyki w nieprzyjemny sposób.
SoundBoost 2 ma też - przynajmniej dla mnie - jedną, gigantyczną przewagę nad słuchaniem muzyki bezpośrednio z telefonu. To... nóżka, która pozwala odpowiednio ustawić nasz sprzęt grający. I nie, nie chodzi mi tutaj o jakieś kierunkowe ustawienie dźwięku, a o to, że... mogę tak uzbrojony telefon położyć gdziekolwiek, bez obawy o to, że porysuje się czy pobrudzi. A że często korzystam z telefonu jako źródła muzyki w kuchni, naprawdę to doceniłem.
W porównaniu do mojego dotychczasowego urządzenia grającego znalazłem tylko jedną zasadniczą wadę - brak pilota. W przypadku telefonu przekazującego muzykę do głośnika, dużo łatwiej jest zarządzać tym, co właśnie odtwarzamy. Tutaj panel sterujący ustawiony jest tyłem do nas - frontem stają się bowiem głośniki.
Mniejsze wady? Domowy sprzęt grający przeważnie podłączony jest na stałe do zasilania. Głośnik z Moto Mods natomiast korzysta ze swojego akumulatora, który w teorii powinien wystarczyć na 10 godzin. W praktyce jest to trochę mniej. Na szczęście można go ładować i razem z Motorolą Moto Z2 Play, i osobno.
Za to ucieszyło mnie i przekonało do tego całego pomysłu coś innego - mobilność takiego rozwiązania. Do tej pory jeszcze nie zdobyłem się - ze względu na koszty - na wyposażenie każdego pomieszczenia w domu w odpowiedni system grający. Tutaj... po prostu przenoszę telefon z pokoju do pokoju, wszędzie mając taką samą jakość dźwięku. Nawet w łazience - głośnik jest bowiem odporny na zachlapania.
A zapłacić... trzeba raz.
Tęskniłem? Nie. Nie w momencie, kiedy mogłem sobie posłuchać muzyki w dobrej jakości niezależnie od pomieszczenia, w którym przebywałem.
Eksperyment drugi: ocena na oko.
Zastąpienie mojego domowego zestawu audio nie było więc przesadnie skomplikowane. Spodziewałem się, że z telewizorem będzie jednak trudniej.
Na wieczory, kiedy planowałem skorzystać z Netfliksa, JBL SoundBoost 2 opuszczał więc plecki Moto Z2 Play, a na jego miejsce wskakiwał... projektor. Tak, projektor. Zresztą na pozór mniejszy i lżejszy od opcjonalnych głośników.
Rezygnacja z telewizora wymagała niestety już na start kilku wyrzeczeń. Po pierwsze, nie mogłem korzystać z konsoli, której do telefonu nijak nie da się podpiąć. Po drugie, musiałem odrobinę przemeblować pokój, żeby kanapę mieć przed dużą, białą ścianą, a nie na jej tle. Po trzecie musiałem tak ustawić szafkę, żeby pełniła rolę podstawki pod telefon z projektorem.
To jednak w większości problemy wynikające z układu mojego domu. Insta-Share Projector nie dostarczał ich natomiast niemal wcale. Po pierwsze, łatwo wyregulować jego kąt pochylenia dzięki szerokiej, stabilnej nóżce wbudowanej w moduł. Niestety nie wszystkie ustawienia są użyteczne - przy bardzo szerokim rozwarciu telefon z projektorem przeważa nóżkę, ustawiając się na równo 90 stopni. Spokojnie, telefon się nie przewróci, a i nie jestem pewien, do czego komukolwiek byłoby takie ustawienie.
Z konfiguracją natomiast problemów nie było żadnych, bo ta prawie nie istnieje. Podłączamy Moda, włączamy jego zasilanie i już wszystko, co wyświetli się na ekranie, wyświetla się na ścianie czy specjalnym tle. Jedyne, co trzeba zrobić, to wyregulować ostrość za pomocą małego pokrętła (mogłoby trochę bardziej wystawać z obudowy) i już. Żeby uniknąć powtarzania rytuału ostrzenia co wieczór, zaznaczyłem sobie po prostu miejsce, gdzie lądowała Z2 Play z projektorem.
Największa przewaga projektora Insta-Share? Prezentowany obraz jest większy (do 70") niż w przypadku mojego telewizora (40"). I nawet pomimo tego, że rozdzielczość teoretycznie trochę straszy (854x480), to oglądanie filmów i seriali potrafi być naprawdę przyjemne. Trzeba tylko zadbać o odpowiednio zaciemnione miejsce - Insta-Share nie jest ani przesadnie jasnym projektorem, ani też nie oferuje rzucającego na kolana kontrastu.
Nie jest też, bądźmy szczerzy, sprzętem dedykowanym do regularnego, codziennego użytkowania zamiast telewizora. Wbudowany akumulator wystarcza na około godzinę pracy, po czym sprzęt zaczyna korzystać z akumulatora naszego telefonu. Obejrzymy więc jeden dłuższy film i już trzeba będzie skorzystać z dodatkowego zasilania. Do tego jest niestety bardzo drogi - jego sklepowa cena to około 1300 zł.
Trzeba też zwrócić uwagę na fakt, że Insta-Share nie ma wbudowanych dodatkowych głośników (które byłyby bez sensu, bo ustawione byłyby tyłem do nas). O ile więc obraz w niezłej jakości trafia na 70-calowy ekran, o tyle dźwięk w filmie mamy w jakości - cóż, jakżeby inaczej - głośników telefonu. Do tego, za każdym razem, kiedy chcemy film zapauzować albo zmienić poziom dźwięku, musimy się nachylić do smartfona.
Czy Insta-Share Projector nie ma więc sensu? A skąd! Jest fenomenalnym rozwiązaniem na wszystkie wyjazdy. Film na największym nawet telefonie? Meh. Na ekranie laptopa? Tak sobie. Na ścianie hotelowego pokoju? To już coś. I gwarantuję - jakość dźwięku schodzi wtedy na drugi plan.
Tęskniłem? Trochę. Głównie z powodu nieprzystosowania pomieszczenia pod projektor. Sporo dałyby też lepsze głośniki.
Eksperyment trzeci: ocena na obraz.
Kiedy wszyscy ekscytują się tym, że ich aparat w telefonie potrafi wykonać bezstratne, dwukrotne powiększenie kadru, zerkam na leżącą koło mnie Motorolę Moto Z2 Play z modułem aparatu i uśmiecham się z politowaniem.
Jeden z chyba najciekawszych Moto Modów - Hasselbal True Zoom - oferuje bowiem optyczny, dziesięciokrotny zoom. Tak, taki z wyjeżdżającym obiektywem.
Tutaj nie będę przeciągał - ten Mod sprawił, że dużo rzadziej sięgałem po swoją lustrzankę czy zwykłego smartfona. Powód? I lustrzanka, i telefon, mają obiektywy o stałej ogniskowej, a zoom nożny jest dobry tylko wtedy, kiedy... nie, nigdy nie jest fajny. Moto Z2 Play stała się więc jedynym sprzętem w moim domu, który oferował mi bezstratne przybliżenie obrazu, bez konieczności marszu do fotografowanego obiektu.
I ten jeden detal sprawił, że właśnie Z2 Play stała się moim aparatem na weekendowe wyjazdy. Nie jest to oczywiście sprzęt bez wad - malutki grip w niczym nie pomaga, obiektyw jest raczej ciemny, jakość wykonania mogłaby stać na wyższym poziomie (zwłaszcza przycisku wykonywania zdjęcia), całość robi się po połączeniu dość duża i ciężka, a z dołączanego pokrowca - choć bardzo przyjemnego - trudno jest... wyjąć sprzęt.
Mimo to z przyjemnością pakowałem tę cegiełkę do kieszeni, mając świadomość, że zaoferuje mi satysfakcjonującą (choć nie wybitną) jakość zdjęć i optyczny zoom, bez konieczności zabierania ze sobą dodatkowego urządzenia.
Tęskniłem? Nie. W trudnych warunkach oświetleniowych Mod Hasselblada nie ma wprawdzie szans np. z moją stałką 1.8, ale też nie do takich celów został stworzony. Za to zoom - nie do przecenienia. I ten pokrowiec ze sznureczkiem, jak ze zwykłego aparatu!
Czyli co, udało się?
Przede wszystkim, choć nie było to tematem eksperymentu, muszę przyznać, że pomysł Motoroli na Moto Mods jest co najmniej intrygujący. Wymiana jest bezproblemowa, konfiguracji w zasadzie nie ma, a ciekawych opcji dostępnych jest więcej, niż się początkowo spodziewałem. Najprzyjemniejsze jest jednak to, że możemy z mgnieniu oka zmienić charakter naszego telefonu - co sprawia, że nie sposób nim się znudzić.
W kwestii tego, czy mógłbym zastąpić wszystkie sprzęty w domu Moto Z2 Play z Moto Mods... cóż, tu już sprawa nie jest taka prosta. Udało mi się tak przeżyć bez problemu kilkanaście dni i nie napotkałem na żadne poważniejsze problemy, ani też komfort mojego życia nagle drastycznie nie zmalał. Jedyne, na co można tak naprawdę narzekać - co zresztą jest dość oczywiste - to fakt, że każdy z modułów potrzebuje energii, której w akumulatorze mamy ograniczoną ilość. W przypadku standardowego telewizora czy radia w ogóle nie musimy o tym myśleć.
Za to niesamowicie chętnie widziałbym u siebie Z2 Play w komplecie z Moto Mods na wszystkich wyjazdach. Wtedy nie musiałbym zastępować swojego domowego telewizora, aparatu czy radia - po prostu miałbym je zawsze przy sobie - na jedno podłączenie Moda.
* Artykuł powstał przy współpracy z firmą Lenovo, która podesłała mi dwa wielkie kartony ze smartfonem i Moto Mods. I słoik cukierków (których jeszcze nie zjadłem).