Tomasz Lis mógł sobie poradzić z oszczerstwami w Internecie. Ty nie masz takich możliwości
Jestem zszokowany, zdenerwowany i zniesmaczony. Tak właśnie czuję się po lekturze dzisiejszego felietonu Tomasza Lisa w NaTemat. Dobitnie uświadomił mi on, że w dzisiejszych czasach łatwiej niż kiedykolwiek wcześniej można zniszczyć cudzy wizerunek. Co więcej, w tym celu nie trzeba się nawet specjalnie namęczyć.
AKTUALIZACJA: Rzecznik Stowarzyszenia Wikimedia Polska odpowiedział na ten artykuł w specjalnym liście skierowanym do naszej redakcji. Treść listu dostępna jest pod tym adresem.
Osobom niezaznajomionym z tematem chciałbym przypomnieć, że Tomasz Lis znalazł na Wikipedii wiele niepochlebnych i nieprawdziwych informacji na temat swojej rodziny. Nie chcę ich tutaj przytaczać i tym samym przyłączać się do szerzenia lawiny oszczerstw, więc dodam tylko, że przedstawiały rodzinę naczelnego Newsweeka jako zaangażowanych komunistów białoruskiego pochodzenia.
Okazuje się jednak, że w informacjach tych nie było nawet ziarnka prawdy.
Informacje te zostały całkowicie zmyślone przez osoby o poglądach skrajnie prawicowych, które, delikatnie mówiąc, nie podzielały poglądów Tomasza Lisa. Wiele razy z ich skrawkami spotykałem się śledząc media społecznościowe i artykuły prawicowych publicystów.
Czy wierzyłem w nie? Tak naprawdę do końca nie wiem. Najbliższe prawdzie będzie stwierdzenie, że szczególnie nie interesowałem się tą informacją. Nie rozumiem rozliczania dzieci z zachowań ich rodziców i dziadków. Tak jak niemal dekadę temu nie interesowała mnie kwestia dziadka z Wehrmachtu, tak samo teraz nie zwracałem uwagi na pochodzenie Tomasza Lisa. W końcu każdy pracuje na swój rachunek.
O sprawie Donalda Tuska wspominam tu nie bez przyczyny. W końcu gdy Jacek Kurski ogłosił te rewelacje, duża część Polaków uwierzyła w nie bez zająknięcia. Można było wtedy usłyszeć, że naszym przyszłym prezydentem (Donald Tusk wygrał w pierwszej turze wyborów) będzie potomek żołnierza niemieckiego.
Zresztą do dziś najbardziej zagorzałym przeciwnikom obecnego obozu władzy zdarza się podnosić argument o niemieckim pochodzeniu Tuska. Widzę to nawet w swoim otoczeniu, zarówno wśród młodych ludzi mieszkających w Polsce, jak też starszych Polaków, którzy jakiś czas temu zdecydowali się na wyjazd do USA.
Osoby te usłyszały niezweryfikowaną informację, przyjęły ją za pewnik i powtarzają ją jak mantrę.
Tak było w przypadku Tuska, i tak będzie w przypadku Lisa. Mimo że w swoim felietonie jasno przedstawił on historię swojej rodziny, dla wielu osób i tak będzie potomkiem komunistów. Ale, wbrew pozorom, on powinien się cieszyć ze swojej pozycji.
Tomasz Lis jest bowiem osobą publiczną, której nazwisko zna każdy w tym kraju. Jego głos jest słyszalny. Dzięki temu miał możliwość naprostowania swojej reputacji. Zdecydowana większość ludzi nie ma takiej możliwości, a raz przylepiona łatka będzie się ich trzymać całe życie.
Wyobraź sobie, że ktoś wpisze w wyszukiwarce twoje imię i nazwisko, po czym przeczyta, że jesteś złodziejem, gwałcicielem lub pedofilem. Myślisz, że ktokolwiek będzie chciał zatrudnić taką osobę lub robić z nią interesy? Nawet jeśli sprostujesz w sieci informacje na prywatnej stronie internetowej, to zapewne zostanie ona zaindeksowana tak nisko, że nikt się do niej nie dokopie.
Nowe technologie pozwoliły na nieograniczony i natychmiastowy obieg wszelkich informacji. Zarówno tych prawdziwych, jak też niemających z prawdą nic wspólnego. Niektórzy brutalnie to wykorzystują. Ślepo wierzymy Wikipedii i traktujemy ją jak pełnoprawną encyklopedię tworzoną przez zespół ekspertów. Niestety zapominamy przy tym, że może ją edytować absolutnie każdy.
Internet jest wyjątkowo demokratycznym narzędziem i powoduje dokładnie te same problemy co demokracja.
Z jednej strony pozwala wypowiedzieć się absolutnie każdemu. Z drugiej strony powoduje, że głos wszystkich znaczy praktycznie tyle samo, niezależnie od ich wiedzy, wykształcenia, przekonań czy intencji. Należy o tym pamiętać. Zbierając w takim medium jakiekolwiek informacje musimy je bardzo dokładnie sprawdzać.
O tym, jak to robić, na naszych łamach pisał ostatnio Hubert Taler. Polecam przeczytanie jego tekstu. Sam z kolei zachęcam do skorzystania z rady Sokratesa i przesiania uzyskanych informacji przez sita prawdy, dobra i pożyteczności, w szczególności przez pierwsze wymienione.
Jeśli informacja nie jest ani prawdziwa, ani dobra, ani użyteczna, tak naprawdę nie ma sensu dalszego przekazywania jej. Polecam o tym pamiętać każdemu, kto zechce powiedzieć o kimś cos złego. Zwłaszcza w przestrzeni publicznej, do której z całą pewnością należy Internet.
* Grafika główna pochodzi z serwisu Shutterstock.