Coldplay zrobił precedensowego psikusa
Coldplay - jedna z największych super-grup muzycznych na świecie, której każdy album rozchodzi się w milionowych nakładach na całym świecie, zrobił psikusa serwisowi Spotify (i innym serwisom streamującym muzykę w sieci) i odmówił udostępnienia swojego najnowszego albumu "Mylo Xyloto" dla klientów tego serwisu. Nie on jeden w ostatnim czasie i wychodzi na to, że ten nowy obiecujący format sprzedaży muzyki napotka problemy, które kiedyś doświadczał iTunes.
Co ciekawe decyzją managementu Coldplay zdziwiony jest wydawca grupy, czyli koncern EMI. Wszystkie cztery główne wydawnictwa fonograficzne na świecie oficjalnie akceptują bowiem usługi streamingu w sieci jako jeden z nowych sposobów dystrybucji muzyki, a tu jedna z największych lokomotyw rynku muzycznego bez wyjaśnienia rezygnuje ze sposobności udostępnienia swojego nowego materiału płacącym przecież abonament użytkownikom Spotify.
Colplay nie jest jedyny, który sprzeciwia się temu, aby użytkownicy serwisów streamingowych mieli dostęp do najnowszych dzieł grupy (cała dyskografia Coldplay do "Mylo Xyloto", włącznie ze wszystkimi singlami w Spotify jest dostępna). Podobnie uczynił gwiazdor muzyki alternatywnej Tom Waits, który wstrzymał dystrybucję w serwisach streamingowych swojego najnowszego albumu "Bad As Me". Próżno też szukać w Spotify hitowego albumu zatytułowanego "21" wielce obiecującej brytyjskiej wokalistki Adele. Te trzy bardzo istotne braki w bibliotece dostępnych mediów w Spotify ostatnim czasie stawia przyszłość tego serwisu i tego rodzaju usług pod dużym znakiem zapytania.
Spotify miało ostatnio dobry czas - udało się firmie drastycznie zmniejszyć straty na swojej działalności, głównie dzięki temu, że coraz więcej klientów korzystających z serwisu przechodzi na model premium i unlimited. To podnosi wartość przychodów, która zbliża się do tego, co serwis musi płacić wydawnictwom z tytułu opłat licencyjnych. Przy całkiem sporych fanfarach serwis wszedł ostatnio na rynek amerykański i tym sposobem Spotify jest już obecny na dwóch największych rynkach muzycznych świata. Dzięki integracji z Facebookiem udało się także szwedzkiemu serwisowi zaistnieć w świadomości przeciętnego konsumenta, który wcześniej niekoniecznie mógł słyszeć o marce firmy czy koncepcie streamingu muzyki.
Decyzja jednej z najpopularniejszych dziś grup muzycznych na świecie o wycofaniu nowego albumu ze Spotify jest więc niespodziewanym ciosem dla serwisu. Przedstawiciele Spotify kurtuazyjnie skomentowali decyzję Coldplay twierdząc, że respektują fakt, że nie każdy chce publikować swoją muzykę w ich serwisie ale mają nadzieję, że to się wkrótce zmieni. Rzucili także światło na to, w jaki sposób rozliczani są artyści udostępniający swą muzykę w Spotify - okazuje się, że dostają wynagrodzenie od każdego jednego odsłuchu utworu. Istniała więc szansa na to, że Coldplay zdominowaliby ranking odtworzeń, na czym mogliby zarobić nawet więcej niż na sprzedaży pojedynczych CD.
Trudno jednak myśleć, że Coldplay zrobili to tylko dla pieniędzy. Akurat ten zespół nie musi się o nie zbytnio martwić (sprzedali ponad 50 mln płyt w ciągu 15 letniej kariery), a zasięg Spotify jest jednak wciąż znikomy. O co więc chodzi? Zapewne o to samo, co w przypadku niedawnej krytyki iTunes - według wielu artystów sprzedawanie ich dzieł "na piosenki" odziera ich pracę z artyzmu. Swego czasu bardzo głośne były exodusy artystów z iTunes Store (Kid Rock, Neil Young) oraz oficjalne krytyki ze stron zespołów Metallica, czy Bon Jovi (Jon Bon Jovi posunął się nawet do nazwania Steve'a Jobsa personalnie odpowiedzialnym za upadek przemysłu muzycznego).
Szkoda tylko, że artyści (i zapewne ich przedstawiciele) myślą bardzo krótkowzrocznie. Serwisy takie jak Spotify, które opierają się na abonamentowym dostępie do muzyki działają tak naprawdę na rzecz artystów minimalizując stopień piractwa. Rewolucja w sposobie dystrybucji muzyki ciągle trwa i po iTunesie, który jako pierwszy zaczął sprzedawać pliki mp3 na sztuki szybko stając się największym sprzedawcą muzyki na świecie nadchodzą usługi muzyczne związane z technologią tzw. chmury. Co więcej, wydaje się, że to właśnie ta forma dystrybucji jest najbliżej początku rewolucji, którą zapoczątkował serwis Napster.
Zawracanie kijem nurtu rzeki niczego nie zmieni. Szkoda, że artystom ciągle tak ciężko to zrozumieć.