Czy warto wyruszyć na Zewnętrzne Rubieże? Sprawdzamy DLC Outer Rim do Battlefronta
Nareszcie! Dzisiaj w nocy udało mi się wreszcie wykonać wszystkie zlecenia i otrzymać za nie nagrody. Jabba the Hutt jest ze mnie zadowolony, a ja mogę wreszcie odpowiedzieć na pytanie, czy warto kupić DLC o nazwie Outer Rim do gry Star Wars: Battlefront.
Star Wars: Battlefront to pierwsza gra AAA osadzona w uniwersum Gwiezdnych wojen, która pojawiła się w sprzedaży po przejęciu praw do marki przez Disneya. Za tę sieciową strzelaninę odpowiedzialne jest studio DICE i nie jest to wbrew pozorom klon Battlefielda z mapami i postaciami stylizowanymi na planety i postaci z Odległej Galaktyki.
Battlefront okazał się finansowym sukcesem, ale nie jest to gra dla wyjadaczy.
Miałem okazję udać się do Sztokholmu na przedpremierowy pokaz Battlefronta. Podczas rozmowy jeden z twórców gry otwarcie przyznał, że nie robią gry dla graczy, którzy mają setki przegranych godzin w sieciowych strzelaninach pokroju wspomnianego Battlefielda, Call of Duty lub Counter-Strike’a. To gra przede wszystkim dla fanów Star Wars.
Star Wars: Battlefront z 2015 roku, który dzieli tytuł z grą wydaną 11 lat wcześniej przez LucasArts, trafił na sklepowe półki na chwilę przed premierą najnowszego epizodu Gwiezdnej Sagi, a od tego czasu doczekał się wielu łatek i pierwszego pełnoprawnego dodatku - Outer Rim. Nową zawartość wreszcie udało mi się ograć i przyszła pora podzielić się wrażeniami.
Star Wars: Battlefront przeniósł się na Zewnętrzne Rubieże.
Twórcy Battlefronta wzięli na warsztat oryginalną trylogię Star Wars, a gracze mogli się ganiać po fikcyjnych planetach takich jak mroźne Hoth, zalesiony Endor, industrialny Sullust i piaszczyste Tatooine. Dwie ostatnie planety grają pierwsze skrzypce w dodatku Outer Rim. Co w końcu trafiło do DLC?
- Nowy tryb rozgrywki - Konwój
- Cztery nowe mapy - na dwóch planetach
- Dwóch nowych bohaterów - Greedo i Nien Numb
- Nowy ekwipunek i bronie - wraz z zestawem wyzwań
Nowy tryb rozgrywki to perełka.
Battlefront to prosta strzelanina, ale to też jedyna multiplayerowa, której poświęcam kilka(naście) godzin w tygodniu. Nowy tryb rozgrywki o nazwie Konwój okazał się strzałem w dziesiątkę. Przypomina on Atak AT-AT, ale w kameralnym wydaniu - na mniejszej przestrzeni i z mniejszą liczbą graczy.
Rebelianci muszą przeprowadzić ładunek po wyznaczonej trasie, a żołnierze Imperium stają im na drodze. Mecze trwają zwykle kilkanaście minut i dostarczają masę emocji. Buntownicy mogą włączyć pole siłowe, a mapy pełne są ciasnych korytarzy oraz easter-eggów. Nie sposób się nie uśmiechnąć, gdy w pałacu Jabby spadnie się prosto do jamy filmowego Rancora.
Mapy są bardzo dobrze zaprojektowane i zmieniają się wraz z upływem czasu.
Po dotarciu z ładunkiem do punktu kontrolnego otwierają się gry i zmieniają się miejsca respawnu graczy, pojawiają się w wyznaczonych miejscach kolejne żetony bohaterów. Pod koniec mapy, jeśli Imperium nie uda się zatrzymać konwoju, koło punktu docelowego ląduje nawet statek transportowy, na który potem można się np. wspiąć ze snajperką pod pachą.
Po kilkunastu rozegranych partiach nauczyłem się mniej-więcej układu nowych map, a rozgrywka prędko się nie nudzi. W zależności od taktyki przyjętej przez obie drużyny transportowany ładunek potrafi się zblokować w różnych miejscach mapy, a drużyna próbuje wtedy różnych dróg podejścia do okopanych wrogów.
Kameralne wrażenie potęguje fakt, że jeden dobry zawodnik jest w stanie przechylić szalę meczu.
W przypadku trybów 40-to osobowych, które zakładają realizację wyznaczonych drużynie celów, łatwo poczuć się jak mięso armatnie. Nad głową fruwają blasterowe bolty, pociski, granaty, rakiety - a nawet myśliwce. Zdobycie i obrona kolejnego punktu kontrolnego wymaga współpracy kilku, a nawet kilkunastu osób. Wojenna zawierucha sprawia, że trudno poczuć, że ma się wyraźny wpływ na końcowy wynik meczu.
W przypadku Konwoju jeden uparty gracz jest w stanie wygrać partię. Trafiłem kilkukrotnie na drużynę sojuszników, która zdawała się zapominać, jaki jest cel zabawy i z uporem maniaka po każdym respawnie sam jeden odpalałem osobiste pole siłowe i biegłem co sił, aby aktywować ładunek. Zdarzały się też sytuacje, w których to jeden zawodnik drużyny przeciwnej z uporem maniaka ten ładunek blokował.
Zmieniające się jak w kalejdoskopie warunki dają masę frajdy, a nawet z pozoru przegraną partię da się obronić.
Wyprowadzanie ładunku z Pałacu Jabby podzielone jest na trzy etapy, z których ostatni - najtrudniejszy - prowadzi przez podłużny korytarz. Wiele razy niemal całą długość mapy moja drużyna przeszła bez żadnego postoju, by na końcu stanąć w miejscu na kwadrans i finalnie przegrać mecz. Rozgrywka jest zbalansowana, a do tego zdarzają się nieprzewidziane zwroty akcji.
Nowe mapy to wspomniany Pałac Jabby i Garaż w pałacu na planecie Tatooine oraz Rafineria i Fabryka na Sullust. Są różnorodne, całkiem spore i zapewniają mnóstwo frajdy - Konwój szybko stał się moim ulubionym trybem. Po premierze pierwszego DLC spędziłem przy grze kolejne kilkadziesiąt godzin ponad tę blisko setkę rozegraną w podstawowej edycji - tyle czasu zajęło mi odblokowanie wszystkich bonusów.
Na plus mogę natomiast zaliczyć to, że nowe mapy sprawdzają się też w innych trybach zabawy.
Na każdej z nich można pobawić się w inny sposób. DICE zdecydowało się zresztą utworzyć osobną playlistę dostępną z menu dla posiadaczy dodatku, gdzie mecze w różnych trybach rozgrywane są na przemian - po dwóch partiach Konwoju możemy trafić na Walkę bohaterów (w trybie 4v4), Potyczkę, Ładunek lub zabawę w przejmowanie droidów. Łamie to monotonię i maskuje nieco fakt, że baza graczy z DLC jest znacznie mniejsza niż podstawki.
Cieszy też, że nie wszystkie nowości wprowadzone w Battlefroncie na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy były płatne. Dodany z DLC na planecie Jakku tryb Punkt zwrotny obsługuje nowe mapy, które udostępniono za darmo, a najbardziej frustrujący tryb gry o nazwie Polowanie na bohatera doczekał się zmiany zasad - teraz zostaje nim osoba, która zadała na przestrzeni ostatnich rund najwięcej obrażeń herosom, a nie farciarz, który oddał ostatni strzał.
Po ograniu nowych map przywitałem się z nowymi bohaterami.
Do dyspozycji graczy oddani zostali dwaj bohaterowie. Nie ma tutaj - niestety! - Obi-wana Kenobiego, a DICE zdecydowało się na drugoplanowe postaci. Po stronie imperialnych stanął rodianin Greedo, którego w filmowej Nowej nadziei Han Solo zastrzelił w kantynie. Potrafi rzucać granatami, skanować otoczenie i wyprowadzać precyzyjne strzały, a jego przydatność w walce rosnie po zabiciu kolejnych wrogów.
Po drugiej stronie barykady pojawił się znacznie bardziej odpowiadający mi Nien Numb, czyli Sullustianin z Powrotu Jedi, który razem z Lando Calrsissianem pilotował Sokoła Millenium podczas ataku na Drugą Gwiazdę Śmierci. W grze potrafi strzelać szybko regenerującym się karabinem pulsacyjnym i przyozdabia mapę jedną pancerną wieżyczką automatyczną oraz nawet kilkoma bombami zbliżeniowymi.
Co jeszcze mogą odblokować gracze w dodatku Outer Rim?
Podczas rozgrywki można natknąć się na żeton dający Karabin zakłócający, ale to słaba pukawka. Nowe bronie też jakoś nie przypadły mi do gustu - pojawiła się snajperka, karabin i dwa blastery - więc szybko wróciłem do pukawek z podstawki. Co innego karty z wyposażeniem wybierane przed rozpoczęciem rozgrywki. Gracze mogą odblokować takie dodatki jak:
- Berserker - karta aktywnej zdolności, która zapewnia bonus do obrażeń po utracie zdrowia;
- Stymulator adrenaliny - karta zużywająca ładunki, która zapewnia postaci bardzo szybką regenerację zdrowia;
- Bomba bactowa - rozpyla w powietrzu mgiełkę substancji leczniczej, która daje graczowi i będącym blisko sojusznikom bonus do zdrowia;
- Granat dioxisowy - granat rozpylający trującą substancję na kilka sekund, która truje wszystkich okolicznych wrogów;
- Strzelba - typowy shotgun, który przebija pola ochronne i po trafieniu zwykle zdejmuje przeciwnika od razu.
Nowe karty zupełnie zmieniły mój styl gry.
Do tej pory używałem Jetpacka, Skanera zaznaczającego wrogów czerwoną obwódką i Granatu zbliżeniowego. Teraz na mapę ruszam wyposażony w trzy karty z dodatku - czyli śmiercionośną na krótkich dystansach strzelbę, świetnie sprawdzający się w trybie Konwoju Granat dioxisowy (rozpylam go na ładunku, by odstraszyć innych graczy) oraz Stymulator adrenaliny pozwalający od razu wrócić do walki po otrzymaniu znacznych obrażeń. Drugi zestaw, który zabieram zawiera Osobiste pole ochronne, co się przydaje gdy trzeba zatrzymać lub ruszyć z miejsca ładunek.
Radość z nowych zabawek jest tym większa, że zanim odblokowałem wszystkie karty minęło naprawdę całkiem sporo czasu. Limit poziomów został podniesiony z 50 do 60-ciu, ale tym razem do odblokowania nowego ekwipunku trzeba czegoś więcej, niż nabitych punktów przyznawanych po każdym rozegranym meczu. W celu odblokowania nowych broni i kart trzeba wykonać specjalne Zlecenia dla Jabby - np. nowy pistolet otrzymamy po wykonaniu kilku serii z posiadanego już pistoletu i kilkunastu zabójstw za pomocą jednej z kart.
To w końcu warto, czy nie warto kupić Season Pass lub samo Outer Rim DLC od Star Wars: Battlefront?
Pomimo moich zachwytów odpowiedź na to pytanie nie jest wcale prosta. DICE sprzedało kilkanaście milionów kopii swoich gier, ale teraz nocami miewałem problemy, by znaleźć graczy chętnych do zabawy w mniej popularnych trybach. Dodatki wyceniono bardzo wysoko, a przepustka sezonowa dająca dostęp do Outer Rim i trzech kolejnych dodatków kosztuje tyle, co podstawowa wersja gry - a nawet więcej, jeśli porównać to z grą sprzedawaną w promocji.
Najprostsza odpowiedź będzie taka, że dodatek Outer Rim powinny zakupić osoby, które do tej pory się dobrze bawili przy podstawowej wersji gry - ale osoby zniesmaczone po pierwszym kontakcie z grą DICE nie powinny liczyć na cuda. Nowe mapy i tryb Konwój wprowadzają powiew świeżości, nowych kart aż chce się używać, a po odblokowaniu całej zawartości przebieram już nogami w oczekiwaniu na kolejne dodatki - czyli Bespin, Gwiazdę Śmierci i ostatni, jeszcze nienazwany, trzymany nadal w ścisłej tajemnicy.
DICE należy się jednak żółta kartka, bo Star Wars: Battlefront w pół roku od premierze działa czasem jak wersja beta.
Miałem miesiąc przerwy pomiędzy podstawową wersją gry i dodatkiem Outer Rim, i nie jestem zadowolony z tego, jak opieszale DICE podchodzi do problemów. Posiadacze Season Passa mogli zagrać w dodatek na przełomie marca i kwietnia, a do dzisiaj nie naprawiono kilku uciążliwych błędów - z których kilka było obecnych już w podstawowej edycji. Takie drobnostki, jeśli się skumulują, potrafią odebrać radość z zabawy.
DICE stale majstruje przy statystykach broni i bonusów, ale nadal Rebelianci w Eskadrze masakrują Imperium - rozumiem, że TIE są słabsze od X-Wingów i A-Wingów, ale w filmach wynagradzała to przewaga liczebna, nieobecna w Battlefroncie. Ciągle nie da się też ukończyć wszystkich wyzwań w grze bez wygrania Potyczki z nierealnym wynikiem 100 do 25 punktów - gdzie każdy zawodnik musiałby mieć średnio 4 razy tyle fragów, co śmierci.
W podstawowej wersji gry nie miałem problemów z lagami, które teraz zdarzają się na tyle często, że irytują.
Na domiar złego liczniki wykonanych zleceń dla Jabby potrafią się zawiesić, a Wyzwania można zaliczyć bez wykonania misji - lub wręcz przeciwnie, liczniki przestają się aktualizować w ogóle. Nie jest to coś, co mnie do Battlefronta zniechęca, ale takie błędy w grze kosztującej tyle pieniędzy po prostu nie powinny mieć miejsca, a nawet jeśli - łatanie ich to powinna być kwestia kilku dni, a nie tygodni.
Do szewskiej pasji doprowadza mnie z kolei to, że menu stale wyświetla ikonkę sygnalizującą obecność nowej karty do odblokowania - karty, która pojawi się dopiero w jednej z kolejnych aktualizacji. Nie doczekaliśmy się też ani jednej skórki dla imperialnego żołnierza, a Rebelianta możemy za 17 tys. kredytów wymienić na nową jedną rasę obcego, czyli Weeqaya - na co w takim razie mam wydawać te zdobywane co mecz kredyty?
Jakkolwiek jednak by na DICE psów nie wieszać za błędy, wysoką cenę dodatku oraz brak kampanii i trybu singleplayer z prawdziwego zdarzenia to nic nie poradzę na to, że przy Star Wars: Battlefront grając na pececie świetnie się bawię. Outer Rim spełnił pokładane w nim nadzieje i z niecierpliwością oczekuję kolejnych nowości. Mam tylko nadzieję, że inni gracze podzielą mój entuzjazm, a serwery nie będą za pół roku świecić pustkami.
Czytaj również: