Felietony

Jeżdżę tym Mercedesem EQE i powoli nabieram przekonania, że autostrady są zbyteczne

Felietony 17.07.2022 413 interakcje
Tymon Grabowski
Tymon Grabowski 17.07.2022

Jeżdżę tym Mercedesem EQE i powoli nabieram przekonania, że autostrady są zbyteczne

Tymon Grabowski
Tymon Grabowski17.07.2022
413 interakcje Dołącz do dyskusji

Na moim parkingu stoi Mercedes EQE, którego wkrótce opiszę w niezwykle rozbudowanym teście (potem go skrócę o połowę, bo wyjdzie mi za długi). Na razie mam z nim jeden problem.

Mercedes EQE to taki elektryczny sedan, który jest mniejszy od EQS. Kształt jego jest dziwaczny, ale co kto lubi, natomiast napęd bierze się z silnika elektrycznego, który pobiera energię z akumulatorów o pojemności 89 kWh. I ta wartość nic kompletnie nam nie mówi, bo nie umiemy sobie z niczym jej porównać. Sprawdziłem więc, ile przeciętnie prądu zużywa jeden człowiek w gospodarstwie domowym.

Średnie 4-osobowe gospodarstwo domowe zużywa ok. 2000-2200 kWh na miesiąc

Daje to 525 kWh miesięcznie na głowę domownika, albo 17,5 kWh dziennie. Bardziej obrazowo mówiąc, jednego dnia zużywamy mniej więcej tyle, ile potrzeba na przejechanie 100 km samochodem elektrycznym. Jeśli więc przejedziemy tego dnia jeszcze 100 km, to zwiększymy dwukrotnie swój ślad energetyczny (niekoniecznie węglowy, bo może akurat macie fotowoltaikę).

Oznacza to, że w pełni naładowany Mercedes EQE ma w sobie tyle energii, że mógłby zasilać 4-osobowe gospodarstwo domowe przez cały dzień bez żadnych ograniczeń, a i tak jeszcze by mu zostało. Gdyby to gospodarstwo oszczędzało energię i nie korzystało z suszarki do ubrań czy klimatyzatora, zapewne energia w EQE starczyłaby na 2 dni wszystkich prac domowych, od suszenia włosów po granie na plejaku.

mercedes eqe

Wyobraźmy sobie teraz parking pełen samochodów elektrycznych

Niech każdy ma tylko 50 kWh akumulatora i niech każdy będzie średnio naładowany do połowy. Pod moim lokalnym marketem jest 40 miejsc parkingowych. To jest razem 1000 kWh zgromadzonej energii, która leży i czeka, aż ktoś ją zużyje. Ktoś powie – a czym to się różni od benzyny i oleju napędowego w autach spalinowych obecnie? Tym, że paliwo można przelać gdzie indziej, a prądu już nie. Trzeba go najpierw wytworzyć, żeby potem go zeskładować w akumulatorach i w tychże akumulatorach go przetrzymywać, w razie gdyby był potrzebny. To świetny plan, ale ma jedną drobną wadę.

Im te akumulatory są większe, tym bardziej jest to bez sensu

Żeby samochody elektryczne miały zasięg porównywalny ze spalinowymi, muszą mieć te akumulatory ogromne. Ogromne akumulatory są potwornie ciężkie. Mercedes EQE waży 2,4 tony, co zresztą czuć przy każdym hamowaniu (o tym szczegółowo napiszę w teście). Owszem, fajnie że ma zasięg prawie 450 km, ale gdyby taki zasięg miała klasa E z dieslem, to byśmy się z niej śmiali. Doszliśmy do pewnej ściany: nie da się powiększyć zasięgu samochodów elektrycznych dalej, bo staną się swoją własną karykaturą, megaakumulatorami zbytecznie magazynującymi energię, po trzy tony każdy. A ich ładowanie będzie trwało tygodniami. Gdyby coś mi odwaliło i chciałbym naładować EQE z kontaktu w garażu od 10 do 100%, zajęłoby mi to dwa dni. Gdyby chcieli zrobić to wszyscy jednocześnie, to mamy blackout jak stąd do delty Kongo. Nie przeskoczymy fizyki.

Jedyne samochody elektryczne, które mają sens, to te z małym akumulatorem i rozwijające małą prędkość

Dacia Spring czy Citroen Ami faktycznie mają szansę robić swoją robotę, tzn. służyć do kręcenia się po mieście, jeździe z domu do pracy i na zakupy, i to tyle. Nie damy rady zbudować samochodów elektrycznych, którymi będzie można stale pokonywać długie trasy, myślę że producenci doskonale o tym wiedzą. Myślę też, że Mercedes ma spory problem, bo chce pchać auta elektryczne, które są premium, a premium oznacza ogromny akumulator, żeby zajechać dalej niż plebs w Springu.

I tu dochodzimy do mojego głównego wniosku: wydaliśmy miliardy złotych i euro na zbudowanie paneuropejskiej sieci autostrad, pozwalających szybko dotrzeć samochodem z A do B. To fajnie, ale za kilkanaście lat one przestaną być potrzebne, jeśli ma nastąpić całkowita elektryfikacja floty. To nie znaczy, że będą nieużywane, bo i tak będą po nich śmigać jakieś Tesle czy inne elektryczne wozy z wielkim akumulatorem, ale będzie ich tak niewiele, że nie będzie sensu utrzymywać całej sieci dla tak małego ruchu. Z czasem okaże się, że koncepcja szybkiego przejechania 500 km dziennie środkiem prywatnego transportu nie broni się, ponieważ jest nieefektywna energetycznie, a do jazdy po 30-50 km dziennie wystarczy akumulator 25 kWh zamiast 90 kWh. Samochody elektryczne z dużym zasięgiem to ślepa ścieżka motoryzacji, podobnie jak rozbudowa sieci autostrad. Wszystko wskazuje na to, że przyszłość będzie odbywać się lokalnie, a podróżowanie samochodem wróci do statusu dobra luksusowego. Reszta wsiądzie w pociąg.

No i bardzo dobrze.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać