Bezpieczeństwo ruchu drogowego

Policja nie miała ochoty złapać niebezpiecznego przestępcy. Ten pościg to farsa

Bezpieczeństwo ruchu drogowego 03.01.2022 244 interakcje
Mikołaj Adamczuk
Mikołaj Adamczuk 03.01.2022

Policja nie miała ochoty złapać niebezpiecznego przestępcy. Ten pościg to farsa

Mikołaj Adamczuk
Mikołaj Adamczuk03.01.2022
244 interakcje Dołącz do dyskusji

Pierwszego dnia świąt kierowca pod wpływem narkotyków i alkoholu rozjeżdżał w Warszawie pieszych dla zabawy. Jednego ze skutkiem śmiertelnym. Pościg policyjny był spóźniony i nieskuteczny. Wyjątkowym poświęceniem wykazał się jeden ze świadków.

Takie filmy mrożą krew w żyłach i uświadamiają, że nawet w świąteczny dzień, w samym środku pozornie bezpiecznego, dużego, europejskiego miasta, można znaleźć się w nieodpowiednim miejscu i w nieodpowiednim czasie.

Jak pisze autor nagrania, 25 grudnia obudziło go przeciągłe trąbienie. Zszedł pod blok i zobaczył, że młody mężczyzna – nazwany przez niego „Sebusiem”, z powodu wyglądu wpisującego się w pewien stereotyp – siedzi w samochodzie należącym do jednej z firm carsharingowych, trąbi i usiłuje rozjeżdżać pieszych. Ot tak, dla zabawy, bez większego powodu. Wszystko działo się w centrum Warszawy w biały dzień.

Nagrywający wraz z innymi usiłowali zatrzymać sprawcę

Niestety, skończyło się na tym, że jedna z osób próbujących powstrzymać bandytę została przez niego potrącona. Na szczęście obyło się chyba bez poważniejszych obrażeń – w tym przypadku, bo cała szarża kierowcy pożyczonej Corsy kosztowała życie co najmniej jednej osoby.

Tak niebezpieczne wydarzenia powinny spotkać się z natychmiastową reakcją policji. Wiem, że życie to nie amerykański film, ale w sytuacji, w której mężczyzna pod wpływem narkotyków wjeżdża na chodnik, by potrącić jak najwięcej pieszych, spodziewałbym się akcji rodem z kina – z ostrą bronią i całą masą funkcjonariuszy.

„A może on parkuje? Może żarty sobie robią?” – usłyszał autor nagrania po telefonie na policję

Po chwili, gdy sprawca odjechał, a zgłaszający nie był w stanie podać przez to numerów rejestracyjnych jego auta, usłyszał od dyspozytora „czy pan jest poważny?”. Opadły mi ręce.

Nagrywający jednak zakasał rękawy do działania. Stwierdził, że skoro policja nie ma specjalnej ochoty złapać przestępcy, wsiądzie w swoje auto i sam spróbuje go dopaść.

Gdy trwał pościg, autor filmu nadal dzwonił pod numer 112

Większość ostatniej z trzech jego rozmów słychać na nagraniu. Dyspozytor ma tak znudzony głos, jakby wcale nie chodziło o pościg za odurzonym człowiekiem, który pędzi przez miasto półtoratonowym pociskiem z blachy, a o przyjmowanie reklamacji na pizzę, która dojechała zbyt zimna.

W końcu na trasie pościgu pojawia się radiowóz. Czy to oznacza kłopoty dla przestępcy? Nic z tego. Kierowca Kii Ceed dość nieporadnie zawraca, a potem jedzie na tyle wolno, że wygląda, jakby wcale nie miał ochoty dogonić Corsy. Uciekający wcale nie pędził Ferrari, ale i tak po chwili uciekł policji. Zwłaszcza że radiowóz pojechał nie do końca tam, gdzie powinien.

Autor filmu, korzystając ze znajomości miasta, spotkał Corsę w pewnej uliczce. Wiedział, że musi się na niej pojawić. Jak policzył, Opel zostawił radiowóz w tyle o 43 sekundy… na dystansie kilkuset metrów. „Nie wiem co (policjanci – przyp. red.) tam robili. Stanęli na pączki w Żabce?” – pyta.

Pościg na tym się nie zakończył

Szaleniec uderzył Oplem w drzewo, wysiadł z wozu i kontynuował ucieczkę pieszo. Nawet wtedy autor filmu nie odpuścił. Pobiegł za sprawcą, nie przerywając rozmowy telefonicznej z policją. Przewrócił się jednak, co pozwoliło „Sebusiowi” uciec. Nie na długo.

Ta historia ma pewien „happy end”, o ile w ogóle można użyć takiego słowa w przypadku wydarzeń, które kosztowały życie potrąconego człowieka. Sprawca po powrocie do domu rozpętał awanturę domową, do której wezwano policję. Zatrzymano go i – nie bez problemów – powiązano z wcześniejszymi potrąceniami i ucieczką. Jak się okazało, miał we krwi ponad 0,8 promila alkoholu. Był też pod wpływem narkotyków. Założył na wypożyczony samochód tablice rejestracyjne z samochodu swojej partnerki. Tłumaczył, że do wszystkich tych wydarzeń doszło, bo chciał „narobić jej problemów”.

Dlaczego policja robiła wszystko, by nie zatrzymać niebezpiecznego człowieka?

Oczywiście wiem, że każdy wolałby przychodzić do spokojnej pracy, wypijać tam dwa kubki kawy, a potem wesoło pożegnać się z kolegami i wyjść do domu, zanim zacznie się druga seria konkursu skoków narciarskich. Łapanie groźnego, odurzonego przestępcy, którego bawi rozjeżdżanie pieszych samochodem, jest nieprzyjemne i niebezpieczne. Ale – gdy wstąpiło się do policji – niestety bywa konieczne. Służba nie powinna być tylko magicznym teleportem do wcześniejszej emerytury.

W tego typu sytuacjach, obywatel powinien móc liczyć na służby. Podejmowanie pościgu na własną rękę nie powinno w ogóle przychodzić mu do głowy, bo to, że sprawą skutecznie zajmie się policja, byłoby oczywiste. Niestety, jest inaczej.

Czy nagrywający zrobił dobrze, podejmując pościg?

Z jednej strony, trudno nie czuć do niego szacunku, patrząc na to, jak bardzo zaangażował się w łapanie szaleńca. Z drugiej… ja na pewno nie podjąłbym takiego ryzyka. Przestępca był nieobliczalny, a pościg po ulicach miasta z wysokimi prędkościami niósł za sobą wysokie szanse na poważny wypadek. Gdyby to goniący go spowodował, argument o pościgu mógłby niespecjalnie obchodzić rodziny ofiar. I policję zresztą też.

Mam więc mieszane uczucia. Ale wiem jedno – nowy rok zacząłem z uczuciem silnego rozczarowania postępowaniem policji. Fakt, że na filmie widzę ulice, po których jeżdżę co najmniej raz w tygodniu, niezbyt dobrze wpływa na moje poczucie bezpieczeństwa.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać