Historia / Klasyki

Poznajcie Bobo. Ten polski mikrosamochód czeka właśnie na remont

Historia / Klasyki 19.01.2021 253 interakcje
Piotr Szary
Piotr Szary 19.01.2021

Poznajcie Bobo. Ten polski mikrosamochód czeka właśnie na remont

Piotr Szary
Piotr Szary19.01.2021
253 interakcje Dołącz do dyskusji

Na facebookowej grupie „Microcar World” pojawiły się zdjęcia bardzo ciekawego samochodu. Nazywa się Bobo i kilkadziesiąt lat spędził w stodole, zapomniany przez świat.

Rozpoczęliśmy niedawno trzecią dekadę XXI w. Epidemia COVID-19 nie bardzo chce odpuścić, politycy partii rządzącej są strasznymi pechowcami i co chwila ktoś im się włamuje na konta na Twitterze, a na dodatek przyszła mroźna i śnieżna zima, o której niektórzy sądzili, że już jej nigdy nie zobaczą na żywo. Motoryzacyjny krajobraz w Polsce i w dużej części Europy wygląda natomiast tak, że produktem pierwszej potrzeby są SUV-y i crossovery, a gdyby nie bzdury w rodzaju konieczności zdobycia prawa jazdy kategorii C, to wiele osób z chęcią poruszałaby się na co dzień samobieżnymi wyrzutniami rakietowymi.

SUV-ów i crossoverów nie było w latach 50. XX w.

Samobieżne wyrzutnie co prawda istniały, ale ich dostępność była zapewne nawet gorsza niż dziś. Lepiej wyglądała sprawa mikrosamochodów; budowane były zarówno przez nierzadko duże i znane przedsiębiorstwa (np. Messerschmitt KR200, BMW Isetta), ale także przez osoby indywidualne, które po prostu potrzebowały własnego środka transportu.

Do tej drugiej kategorii należał mikrosamochód Bobo

mikrosamochód Bobo

Za inspirację do jego budowy prawdopodobnie posłużył nigdy niewprowadzony do produkcji seryjnej WFM Fafik – polski prototyp z 1958 r., korzystający z techniki zapożyczonej ze skutera Osa, w tym z silnika o pojemności niespełna 150 cm3.

Pomimo wzorowania się na Fafiku, wygląd nadwozia Bobo przypominał pierwowzór tylko pobieżnie. I o ile produkt Warszawskiej Fabryki Motocykli robił wrażenie przede wszystkim kabiną pasażerską z mocno giętymi szybami przednią i tylną, to akurat ten fragment karoserii Bobo robił nieco gorsze wrażenie i dość szybko zdradzał, że ten mikrosamochód to konstrukcja chałupnicza.

mikrosamochód Bobo

Z drugiej strony, reszta nadwozia Bobo wyglądała już znacznie lepiej – przód mógł przywodzić na myśl np. Trabanta P50 (skądinąd bardzo ładnie zaprojektowane auto), natomiast tył… cóż, tutaj konkretnego porównania nie mam, ale pokusiłbym się o stwierdzenie, że także i tu widać trochę wspomnianego Trabanta, z lekką domieszką amerykańskich skrzydlaków. Typowo dla pojazdów typu SAM, cała karoseria składała się z powierzchni rozwijalnych. Dokładna data budowy nie jest znana, ale – pomijając wspomniane podobieństwo do Fafika – dzięki faktowi, że zastosowano tu elementy z Mikrusa MR-300 (m.in. przekładnię kierowniczą) jest pewne, że pojazd ujrzał światło dzienne nie wcześniej niż w 1958 r.

Do napędu użyto silnika z węgierskiego motocykla Pannonia

Była to jednostka zdecydowanie większa niż ta z Osy i Fafika – mowa o niemal 250 cm3. Nie znam szczegółów, z którego modelu pochodził ten dwusuwowy silnik, ale w najgorszym wypadku osiągał 10 KM. Dla porównania, silnik Fafika oferował tylko 6 KM. Napęd przenoszony był na lewe tylne koło.

W 1967 r. pojazd został odkupiony przez lekarza, Józefa Pędzika. Ten przez jakiś czas nim jeździł, ale z rosnącą frustracją, ponieważ konstrukcja okazała się być nie tylko wolna, ale i awaryjna. Tym samym nieszczególnie nadawała się do podróży na trasie Warszawa-Mirocin – w tej drugiej miejscowości mieścił się dom rodzinny Pędzika. Gdy więc pojawiła się możliwość zakupu Warszawy M-20, Bobo zaparkowano w stodole na 45 lat.

W 2013 r. autko ponownie zmieniło właściciela

Został nim Mieczysław Płocica – specjalista z zakresu polskich mikrosamochodów, współautor książek „Podróżując Mikrusem” oraz „Mikrus MR-300. 3 lata produkcji, 50 lat historii”. Od 2013 r. co prawda niewiele się zmieniło i Bobo nadal stoi (uspokajam: nadal jest to miejsce suche i pod dachem), ale jest to związane z oczekiwaniem na swoją kolej na remont. Ten w końcu nadejdzie (być może w przyszłym roku, jak informuje właściciel), ale ograniczy się do kwestii mechanicznych. Pod względem wizualnym auto zostanie tylko odświeżone. Gdy więc wspomniane wcześniej koronawirusowe ograniczenia zostaną zniesione, to prędzej czy później zapewne zobaczymy mikrosamochód Bobo na różnych zlotach i wystawach.

Zastanawia mnie jeszcze tylko jedna kwestia – czy w dzisiejszym ruchu ulicznym pokonanie tym mikrosamochodem trasy z Warszawy do Mirocina nie wymagałoby więcej odwagi i samozaparcia, niż przejechanie Mustangiem przez całe Stany Zjednoczone w 26 godzin.

mikrosamochód Bobo

 

Wszystkie zdjęcia w tekście zostały użyte za wiedzą i zgodą Mieczysława Płocicy.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać