Felietony

Motoblender 23: pod prąd, na czerwonym i prosto w pieszych

Felietony 11.08.2018 370 interakcji
Tymon Grabowski
Tymon Grabowski 11.08.2018

Motoblender 23: pod prąd, na czerwonym i prosto w pieszych

Tymon Grabowski
Tymon Grabowski11.08.2018
370 interakcji Dołącz do dyskusji

Witam w Motoblenderze. Motoblender to takie miejsce, w którym opisuję niusy motoryzacyjne mijającego tygodnia, a przy okazji dodaję do nich swoją opinię, oczywiście w stu procentach subiektywnie słuszną.

Zaczynamy od ciekawego wypadku – o ile wypadek może być ciekawy – który miał miejsce w Gliwicach. Oto pewien kierowca ominął samochody stojące na czerwonym świetle lewą stroną jezdni, następnie przejechał na czerwonym wpadając w ruch poprzeczny, zderzył się z przejeżdżającym samochodem, a potem wszystkie biorące udział w wypadku pojazdy wpadły niemal na chodnik i przejście dla pieszych. Co zrobić z takim kierowcą? Zabrać prawo jazdy, wsadzić do więzienia? Przecież to zachowanie wskazuje, że przepisy ruchu drogowego ma sobie absolutnie za nic. Zanim wydacie wyrok, spójrzcie na ten film.

Tak, to nie był kierowca. To był rowerzysta. Rowerzysta doprowadził do wypadku, w którym tylko za sprawą przypadkowego, szczęśliwego zbiegu okoliczności nie ucierpieli piesi stojący na chodniku. Tak tylko mówię, w razie jakby ktoś jednak nadal powtarzał tę bzdurę, że nieostrożną jazdą rowerzysta może wyrządzić krzywdę co najwyżej sobie. To oczywiście prawda, pod warunkiem że wokoło nie ma innych uczestników ruchu. Może po prostu na okazję przejazdu rowerzysty dane ulice powinny być zamykane.

Zszokowały mnie dane o porwaniach samochodów w RPA

W roku liczonym od początku kwietnia 2016 do końca marca 2017 r. doszło do 16 tysięcy takich zdarzeń. 16 tysięcy? To daje jakieś 44 przypadki dziennie. Mieszkając w Polsce trudno w to uwierzyć, że złodzieje mogą podbiec do nas z ostrą bronią i wyrzucić nas z samochodu. Wcale nie musi to być dobry, drogi wóz. Może to być np. VW Golf. Tak, takie rzeczy zdarzały się w Polsce w latach 90., potem jednak ustały. W RPA jest dokładnie na odwrót, liczba porwań aut rośnie. Dlaczego? Czyżby było to tak opłacalne? A może szybko mnożące się biedne warstwy społeczeństwa chcą wywrzeć krwawą pomstę na bogatych? A może to dlatego, że nawet prezydent RPA twierdzi że odbieranie bogatym jest w pełni rozsądnym i uzasadnionym działaniem? RPA to ostatni kraj, do jakiego chciałbym pojechać. Tam można zginąć za W210.

Amerykanie dowiadują się, że diesle nie są już tak znacząco oszczędniejsze od silników benzynowych

Przeciętny Amerykanin uważa, że diesel w aucie osobowym, o ile w ogóle ktoś się na niego decyduje, ma tę zaletę, że bardzo mało pali. Kiedyś jakichś dwóch gości podjęło próbę przejechania Golfem 2.0 TDI od jednego do drugiego wybrzeża chyba na 2 czy 3 tankowaniach. Nie udało im się, ale i tak fajnie się bawili. Tymczasem po wyjątkowo długim okresie oczekiwania Mazda zdecydowała się wreszcie zaoferować w Stanach Zjednoczonych model CX-5 z silnikiem wysokoprężnym 2.2 SkyActiv-D. I co się okazało? Że ten diesel to pali właściwie tyle samo co benzynowy 2.5. Kto by się spodziewał?

No na przykład Europejczycy, którzy odwracają się od diesli także z tego właśnie powodu. Silniki wysokoprężne straciły swój podstawowy atut, jakim było małe zużycie paliwa. Efektywne jednostki benzynowe często zużywają praktycznie tyle samo co diesle. Szczególnie widać to w małych autach, ale i w przypadku dużych rozbieżności zdecydowanie się zmniejszyły w stosunku nawet do lat 90. Jeździłem ostatnio nową Mazdą 6 i silnik benzynowy 2.0 zużywał mi ok. 7,5-8 l/100 km. Diesel w tym aucie spali ok. 7 l/100 km. Tymczasem jeszcze z 15-20 lat temu silnik benzynowy wciągałby 12 l/100 km, a diesel dalej trwałby na siedmiu. I wtedy to miało sens. Ale najlepsze jest to, że w USA można kupić Chevroleta Traverse z dieslem 1.6. Ciekawe, jak się sprzedaje.

Ford wykonuje coraz ciekawsze ruchy

Po rezygnacji z sedanów w USA i nieuchronnie zbliżającym się podobnym manewrze w Europie, Ford ma kolejny cel: zredukować liczbę platform, na których buduje samochody z 9 do 5. Wcześniej miał ich aż 30, ale bezwzględny proces redukcji platform prowadzony przez poprzedniego prezesa Alana Mulally pozwolił zmniejszyć tę liczbę aż o 21. Teraz jednak okazuje się, że i 9 to za dużo. Musi być 5: ramowa platforma dla pickupów, przednionapędowa dla małych SUV-ów i crossoverów, tylnonapędowa dla Mustanga i dużych SUV-ów, jedna dla busów i jedna dla aut elektrycznych typu akumulatorowego (BEV). Może to nawet całkiem rozsądne działanie. Może rzeczywiście wystarczy pięć platform. Ale ciekaw jestem po co Ford nieustająco ostatnio informuje opinię publiczną, że będzie się zmniejszał, zwijał i redukował. W jaki sposób ma im to pomóc? A to tylko jedno pytanie. Drugie jest jeszcze trudniejsze. Skoro platform ma być mniej, to po diabła Ford nakleja własny znaczek na taniego chińskiego SUV-a i nazywa to Ford Territory?

Motoblender

Skoro już mowa o zmniejszaniu: Seat kończy produkcję Leona 3d i modelu Mii

Sprzedaż jest znikoma, a wskutek tego cierpi co? Wszyscy razem – ZYS-KOW-NOŚĆ. Zarówno w przypadku Leona 3d, jak i Mii pozostaje tylko dziwić się, jakim sposobem te samochody przetrwały w gamie Seata tak długo. Pierwszy był niepraktyczną wersją nieciekawego modelu. To tak jakby Skoda oferowała trzydrzwiową Octavię. Jedyny Seat Leon który ma sens to Cupra kombi i ponoć ta odmiana nie narzeka na brak zainteresowania klientów.

Motoblender

Jeszcze ciekawszy jest przypadek Mii. To po prostu trzecia wersja VW Up!-a i Skody Citigo. Niby Up! i Citigo są bardzo podobne, ale jednak propozycja od VW jest taka bardziej „fancy”, a od Skody taka raczej „basic”, jak mi to tłumaczył jeden z marketingowców popularnej marki. Na to wszystko jako ostatni przyszedł Seat Mii, który nie jest ani fancy ani basic, tylko jest „not pin neither protrude”, czyli po polsku „ni przypiął, ni wypiął”. I tak cud, że przez jakiś czas ktoś go kupował. W tej klasie samochodów styl jest wszystkim, a tego Seat Mii nie miał za grosz. Co oczywiście nie zmienia mojego uwielbienia względem Volkswagena Up!, jest to najfajniejszy mały samochód obecnie produkowany.

Przy okazji pojawiły się też wiadomości – znowu – że Seat ma stać się rywalem Alfy Romeo. Skoro nie udało się grupie VW odkupić Alfy to będą z nią konkurować Seatem. W sumie obie marki mają podobną historię – przez wiele lat produkowały lekko zmienione wersje Fiatów. Jednak aby Seat mógł stać się rywalem Alfy, należy przeprowadzić kilka radykalnych ruchów. Przede wszystkim trzeba zmienić historię Seata i dodać w niej jakieś wspaniałe, kultowe supersamochody wyścigowe, z których znana jest Alfa Romeo. Seat w swojej historii miał głównie 600-tkę, czyli malutkiego Fiata z innym znaczkiem. Po drugie, Seat będzie musiał okroić swoją gamę maksymalnie do 3-4 modeli, czyli do tylu, ile oferuje Alfa Romeo.

I na koniec: Słowacja rezygnuje z dopłat do aut elektrycznych. 

Nie udało się nawet wydać zaplanowanego budżetu wynoszącego 5,2 mln euro – a do każdego samochodu elektrycznego rząd słowacki dopłacał aż 5000 euro (3000 euro do hybrydy plug-in). Łącznie z programu skorzystało… 800 osób. Na Słowacji jest 2,9 mln samochodów i to według oficjalnych danych słowackiego ministerstwa transportu. Co zresztą pozostaje w gwałtownej sprzeczności z podawanymi przez „duże portale niusowe” statystykami, jakoby to w Polsce było bardzo dużo samochodów na 1000 mieszkańców, a na Słowacji zaledwie od 275 do 325. Wygląda więc na to, że dzięki programowi dopłat rządowych na Słowacji udało się zastąpić 0,02% parku samochodowego autami elektrycznymi i hybrydami plug-in. I to się nazywa mocny start w elektromobilność.

 

 

 

 

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać