Relacje / Testy aut nowych

Myślałem, że to tylko legenda, a ona stoi w moim garażu. Wyprawa po Lancię Betę Berlinę

Relacje / Testy aut nowych 21.08.2020 2158 interakcji
Michał Koziar
Michał Koziar 21.08.2020

Myślałem, że to tylko legenda, a ona stoi w moim garażu. Wyprawa po Lancię Betę Berlinę

Michał Koziar
Michał Koziar21.08.2020
2158 interakcji Dołącz do dyskusji

Zupełnie upadłem na głowę. Jeszcze kończąc walkę z wtryskiem Argenty finalizowałem zakup kolejnego dziwnego włoskiego złomu. Tym razem była to Lancia Beta Berlina, coś, co już nie występuje w przyrodzie.

Pamiętam, że podczas którejś z piąteczkowych rozmów w redakcji ustaliliśmy, że zakupy gratów zasadniczo zawsze są przypadkowe. Nie przypominam sobie żadnego złomu, który bym kupił po wielomiesięcznym planowaniu. Najbardziej przemyślany ze wszystkich był wyjazd po Argentę, bo poczekałem aż spadnie cena. Reszta to już było zawsze rasowe łapu capu. Tak też się stało tym razem. Mój znajomy handlarz-graciarz z Wrocławia napisał do mnie wiadomość w stylu O CZŁOWIEKU PA CO JA WŁAŚNIE KUPIŁEM. Tak się podekscytował, że aż musiał zadzwonić. Odebrałem i usłyszałem STARY DORWAŁEM LANCIĘ BETĘ W WERSJI BERLINA, KTÓRA NIE JEST ZGNITA!!!!!!111jeden. No przyznam, że nie dowierzałem. Przecież to model znany z tego, że po otwarciu drzwi można mieć problem z ich zamknięciem, bo wypadną razem ze słupkiem A.

Wysłał mi zdjęcia. Oczywiście rasowe, ewidentnie zdjęcia zrobione ekranowi. Było ich kilkadziesiąt, bardzo szczegółowych i faktycznie przedstawiały Betę w stanie barnfind, ale bez dziur. Łał. Tu jeszcze broniłem się przed chciejstwem. Jakoś tam luźno gadaliśmy, że może by mi ją sprzedał, bo nie ma czasu jej odszczurzyć, a szkoda by się zmarnowała u jakiegoś chama. Ale to jeszcze nie było nic konkretnego. Mówimy tutaj o jakimś późnym czerwcu. Narzekałem, że nie mam czym jej przywieźć, nie pomyślałem jeszcze o wzięciu Renault Master lawety do testu. No tak, właśnie, zapomniałem. Zanim ktoś się zacznie doszukiwać kryptoreklam i innych bzdur – ta wyprawa była przy okazji krótkim testem, więc opowiem wam co nieco o tym, jak taki Master się sprawuje. Nie wyprzedzajmy jednak faktów.

lancia beta berlina

Nie ma ucieczki przed dziwnym, włoskim złomem.

Pominąłem jeden ważny szczegół. Dla mnie i kilku innych zboczeńców to oczywiste, ale dla zwykłego czytelnika niekoniecznie. Nieremontowana Lancia Beta Berlina z 1980 r. w stanie nadającym się do czegoś poza demontażem to zjawisko podobne do jednorożca. Eufemistycznie to ujmując – odnalezienie takiej jest niezbyt prawdopodobne. Egzemplarzy wersji Coupe istnieje jeszcze sporo, ale Berliny to białe kruki. Stąd cała ta ekscytacja barnfindem, którego pozyskał w Niemczech mój kolega. Do tematu Lancii wróciliśmy przy okazji kupowania mojego Peugeota 305. Niestety, wtedy zacząłem na poważnie rozważać jak tu wszystko poukładać, żeby móc kupić sobie Betę. Tak naprawdę bardzo chciałem ją kupić, zwłaszcza, że cena była przystępna, ale jeszcze próbowałem walczyć sam ze sobą.

Moim koronnym argumentem było to, że Lancia Beta Berlina wymaga uruchomienia po postoju. Bardzo długim postoju. Starszy pan, a zarazem właściciel, wyrejestrował ją czasowo jeszcze w latach 90. Był chory, liczył, że wyzdrowieje i wróci do jazdy swoim autem. Niestety, przegrał z chorobą, a potomstwo długo ignorowało jakieś stare włoskie auto po dziadku. Dopiero kiedy nieruchomość miała zmienić właściciela przyszła pora na sprzedaż. Żeby było gorzej, wóz kupił pewien masowy niemiecki handlarz, który jakiś czas go ignorował, aż do momentu kiedy musiał zmienić plac i wystawił go na internetowej aukcji. Tutaj do akcji wkroczył mój kolega i dopadł Lancię poniżej ceny, za którą kupił ją Niemiec. Cóż, tak działają aukcje.

lancia beta berlina

W skrócie – choć blacha, wnętrze i detale auta trzymają się zaskakująco dobrze, to przed uruchomieniem wypadałoby przynajmniej zmienić pasek rozrządu. Wiem, że motor się kręci i nie jest zablokowany. Ale to nie oznacza, że już biegnę psikać benzyną w gaźnik. Silnik 2.0 DOHC Fiata jest kolizyjny i byłoby przykro zabić go w głupi sposób. Do tego niestety trzeba wyjąć motor z samochodu. Panie, ileż to roboty, nie mam teraz czasu zajmować się kolejnym…

…chyba że Lancia Beta Berlina przeczeka spokojnie w garażu i uruchomię ją wczesną jesienią.

Ale do tego potrzebne było mi miejsce w garażu. Skorzystałem z tego, że koledze nie spieszyło się jakoś bardzo ze sprzedażą i pozbyłem się kilku nadmiarowych gratów. Miejsce się zrobiło, plan już był, przegrywałem z własnymi myślami. Została ostatnia deska ratunku. Oględziny. Kolega zapewniał, że lancia faktycznie okazała się być świetnie zachowana, ale uznałem, że muszę to osobiście zweryfikować. To był ten tajny grat, w związku z którym odwiedziłem Wrocław jakiś czas temu.

Stety lub niestety, auto faktycznie było bardzo dobre. Nie miałem się do czego przyczepić. Fakt, znajdą się miejsca, gdzie od odprysków zszedł lakier albo pojawiła się powierzchowna korozja, ale nigdzie nie sypią się rude odłamki. Nie ma dziur. Co najlepsze, podwozie nie było zabezpieczane żadnym tandetnym biteksopodobnym czymś, co maskowałoby korozję. Nadal ma fabryczną powłokę, więc obyło się bez wróżenia co do stanu podłogi. Jest cała, tak jak progi i podłużnice. Wnętrze? Brak przetarć, plastiki ładne i niezniszczone, śmierdzi tylko okrutnie stęchlizną. Detale? Wszystkie są na miejscu.

lancia beta berlina

Nie mogłem się oprzeć. Przegrałem. Bezwarunkowa kapitulacja. Musiałem mieć ten dziwny włoski wóz. Dobiliśmy targu i umówiliśmy się, że kolega potrzyma jeszcze Lancię w garażu aż ogarnę transport.

Padło na Renault Master 2.3 dCi w wersji laweta.

Kolega z grona dziennikarzy motoryzacyjnych zupełnie przypadkiem powiedział mi, że Renault ma w swoim parku prasowym lawetę. Tego nie trzeba było mi powtarzać. Szybciutko wysmarowałem maila i już wkrótce byłem gotowy do bojowego testu Renault Master. Żadnego tam jeżdżenia bez sensu na pusto. Zadanie miała proste – pojechać do Wrocławia, zabrać Betę i przywieźć ją do Warszawy.

renault master

Nic niesamowitego, ale pozwoliło mi to zaobserwować zachowanie lawety w jej naturalnym środowisku. Ładowanie przećwiczyłem jeszcze przed wyjazdem. Master miał wszystko czego potrzeba. Dwa zestawy najazdów, wciągarkę z pilotem na kablu oraz bezprzewodowym, a także zawieszenie z regulacją wysokości. Tylko to ostatnie wymagało ode mnie chwili zastanowienia, by załapać, że przyciski na pilocie w kabinie trzeba po prostu dłużej przytrzymać by tył pojazdu np zbliżył się do ziemi ułatwiając załadunek.

renault master
Niby proste urządzenie, a chwilę musiałem pomyśleć.

A skoro już o ładowaniu mówimy, to nie mogę pominąć skrzynek do chowania pasów transportowych i innych przydasiów. Niestety, są dość tandetne. Zamki w nich przycinają się, a zawiasy od rygielków próbują wypaść przy otwieraniu. Niby drobnostka, ale jednak trochę wtopa. Kolejna ważna kwestia, którą sprawdziłem przed wyjazdem, była ładowność. Głupio by było mieć nieciekawe przygody z panami z ITD. Otóż Renault Master mogło zabrać 1250 kg ładunku, czyli mogłem spokojnie jechać, bez szukania informacji o kontrolach. Czy 1250 kg to jakiś rewelacyjny wynik? Zupełnie wystarczający. Choć taka beta wjeżdżając na najazd miała jeszcze spory zapas, nie oszukujmy się. Laweta z DMC 3,5 t raczej nie jest przeznaczona do wożenia dwutonowych czołgów drogowych, pardon, SUV-ów. Można tylko mieć wątpliwości co do ładowania większych współczesnych aut kompaktowych, o tych średniej wielkości nie wspominając. Ze względów bezpieczeństwa wiele z nich utyło ponad magiczną granicę 1250 kg.

renault master

Na szczęście to nie mój problem. Jeśli wożę coś lawetami, to klasyki, które zazwyczaj są dość lekkie.

To niestety była wyjątkowo normalna wyprawa.

To znaczy nie do końca. Wracaliśmy już na dwa auta, w tym jednym była Skoda Forman, również sprowadzona z Niemiec, marzenie mojej dziewczyny… ale to temat na inny wpis, trafiła się ciekawa wersja. Wróćmy do wyprawy na Dolny Śląsk. Pierwsza część przebiegła w pełnym luksusie, z klimatyzacją (czy to nie jest panel z Megane 2?) i zaskakująco dobrym audio.

lancia beta berlina

To ostatnie zasługuje na pochwałę, rzadko kiedy producenci zwracają na to uwagę w busach. Estetyki kabiny nie będę opisywał, bo co to kogo w aucie użytkowym, ot, poziom Dacii Duster. Ważne, że jest dużo schowków i głębokich kieszeni, a także wysuwany stolik.

Swoją drogą wspomniałem o luksusie, to zaliczę też do niego prędkość przelotową. Na pusto bez problemu można lecieć autostradą tak jak samochody osobowe, i to bez walki z kierownicą czy męczenia silnika. W końcu pod maską dostawczaka radośnie klekocze (i świszczy dwoma turbinami) motor 2.3 dCi o mocy 180 KM i 400 Nm. Skrzynia? Manualna, sześciobiegowa. Powiem wprost – ta laweta za… żwawo przyspiesza i jest szybka. Trzeba tylko pamiętać o jednej wadzie nagniatania autostradą. Może i auto jedzie jak osobówka, ale pali jak rasowa laweta. Przy zbyt częstym osiąganiu prędkości na poziomie 120-130 km komputer pokazywał mi średnie spalanie w okolicach aż 11 litrów oleju napędowego. Z drugiej strony, wracając z ładunkiem jechałem tylko odrobinę spokojniej, w okolicach 105-115 km/h i zszedłem do 10 litrów na 100 km. Nie znam się na nowych lawetach, ale w porównaniu ze starymi to świetny wynik.

lancia beta berlina

Ale starczy już tej gadaniny, wiadomo że Majster to uczciwy dostawczak. Co z gratami?

Były, były, a jakże.

Otóż po drodze trafiło się nawet jedno ciekawe złomowisko, znalezione przypadkiem. To niestety koniec niesamowitych wrażeń tego dnia. Potem już tylko formalności, pizza we Wrocławiu, pogaduchy i wio do Warszawy. Z nocnym załadunkiem Bety w międzyczasie. Bezproblemowym, zabudowa wykonana przez firmę NPS jest wyposażona w mocne światła robocze, a zapinanie auta na najeździe to czysta przyjemność dzięki wielu otworom do montażu haczyków. Ten Master to naprawdę uczciwa laweta. Choć nie jest pozbawiony wad. Np. wskaźnik paliwa potrafi się zaciąć i odblokować dopiero po kolejnym tankowaniu. Trudno to jednak nazwać ważnym problemem.

lancia beta berlina
Światła robocze w akcji.

Przy okazji załadunku obaj z kolegą urządziliśmy sobie jeszcze jedną sesję podniecania się Betą, przy okazji której odkryliśmy coś ciekawego. Opony na jej kołach to Pirelli z prastarym wzorem. Takie raczej szły na pierwszy montaż. Ich bieżnik w ogóle nie jest zużyty. Istnieje spora szansa, że 5-miejscowy licznik nie pokazuje 114 tys km, tylko 14 tys. km. Ostatecznie przesądzi tę kwestię stan kół rozrządu – gdyby się to potwierdziło, to trafił mi się niezły unikat. Inna kwestia, że to nie jedyna taka ciekawostka. W bagażniku nadal jest hologram z numerem pierwszego lakieru, loga nie są wyblakłe, itp itd. Mógłbym tak gadać godzinami.

Zresztą Lancia Beta Berlina na pewno pojawi się jeszcze na Autoblogu.

Jej historia nie zakończy się przecież na bezpiecznym dojechaniu do Warszawy. Przecież trzeba ją uruchomić i odszczurzyć, a wiem, że lubicie takie historie. Przy okazji może odkryję w niej jeszcze jakieś tajemnice.

W sumie to nie może, tylko na pewno. Stara Lancia musi mieć w zanadrzu jakieś niespodzianki dla właściciela. Inaczej coś byłby nie tak. Dobrze przynajmniej, że nie ma wtrysku… Ale tym będę martwił się później. Na razie cieszę się ze zdobyczy i gromadzę fachową literaturę oraz informacje. Nie dam się tak zaskoczyć jak przy Argencie.

lancia beta berlina
Oba pozyskane graty na pamiątkowym zdjęciu tuż po odbiorze.

Musisz przeczytać:

Musisz przeczytać