REKLAMA
  1. Autoblog
  2. Bezpieczeństwo ruchu drogowego

Zderzenie czołowe to koszmar każdego kierowcy. Nagranie z Warszawy daje do myślenia

Na wiadukcie między warszawską Wolą a Bemowem doszło do czołowego zderzenia. Czy poszkodowany mógł jakoś się uratować, czy pozostało mu już tylko czekanie na nieuchronne?

24.10.2022
11:01
kolizja na wiadukcie
REKLAMA
REKLAMA

Zderzenia czołowe to jeden z najbardziej niebezpiecznych typów kolizji. Są mrocznym koszmarem każdego kierowcy. Sytuacja, w której widzi się pędzący na siebie, inny samochód i ma się świadomość nieuniknionego zderzenia, jest jednym z najgorszych, co może się przydarzyć na drodze.

Tak jak kolizja na wiadukcie w Warszawie

Jechałem tym wiaduktem na ulicy Dywizjonu 303 akurat wczoraj, więc tym bardziej filmik z kanału „Stop Cham” mnie zmroził. Widać na nim, że na drogach – nawet jeśli mówimy o zwykłej jeździe po codziennej, miejskiej trasie – wydarzyć się może naprawdę wszystko. I że czasami naprawdę niewiele da się zrobić, by uniknąć dramatu. Albo nie da się zrobić nic.

Nagrywający jedzie po wiadukcie. Zwykły dzień, zwykły dojazd do pracy, do znajomych albo do sklepu. Nikomu raczej nie przychodzi do głowy, że zaraz może wydarzyć się wypadek. Na skrzyżowaniach, ostrych zakrętach albo nietypowych rondach bierze się pod uwagę niebezpieczną sytuację. Na miejskiej ulicy podczas jazdy na wprost, bez mijania żadnych wjazdów albo uliczek, niekoniecznie.

A jednak – kolizja na wiadukcie była nieunikniona

Jak w koszmarze – samochód z naprzeciwka zjechał na pas do jazdy w drugą stronę, a jego kierowca nie reagował na klakson. Oglądałem ten film kilka razy i zastanawiałem się, czy kierowca – jak się potem okazało – Astry, czyli poszkodowany, mógł coś zrobić. Do ostatniej chwili liczył, że sprawca jednak zareaguje i zacznie hamować, sam też hamował. Czy pozostało mu już tylko czekanie na uderzenie? Być może w ostatniej chwili mógł uciec w lewo. Ale takie decyzje łatwo podejmować przed ekranem komputera, oglądając dany film któryś raz. Za kierownicą wszystko dzieje się szybko, pojawiają się emocje i – przede wszystkim – zaskoczenie. Widz kanału „Stop Cham” spodziewa się wypadku.

Dlaczego kolizja na wiadukcie w ogóle miała miejsce?

Dlaczego kierowca Seata jechał pod prąd? W opisie autor filmu napisał, że wydarzyło się to „z niewyjaśnionych przyczyn”. Alkohol, telefon, choroba? Tego nie wiemy. Ulice w tym rejonie są oznakowane i zbudowane raczej w taki sposób, że trudno się pomylić i jechać pod prąd będąc przekonanym, że jedzie się prawidłowo.

REKLAMA

„Kierowca został zabrany karetką (doznał wstrząsu), przeżył, bo został później przesłuchany i wystawiono mu mandat” – dodano. Być może wstrząs – lub inna dolegliwość - był też powodem całego zdarzenia. Trudno mi sobie wyobrazić, by ktoś z innego powodu jechał pod prąd prosto na drugi samochód. To nie „Top Gun” i gra w „cykora”. Na szczęście nagrywającemu nie stało się nic poważnego. „Z mojej strony skończyło się na rozciętym palcu od wciskania klaksonu (strzelająca poduszka mi go rozcięła)” – napisał. Jak widać, wypadku – i to absurdalnego i dziwnego – należy się spodziewać zawsze i wszędzie. Czasami pozostaje tylko czekać na uderzenie.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA