Mój komputer właśnie zniknął z oferty. Cieszę się, że zdążyłem kupić mojego MacBooka Pro, bo Apple posprzątał brudną miotłą
Jestem szczęśliwym posiadaczem 13-calowego MacBooka Pro 2017 bez Touch Bara. Szczęśliwym, bo mój komputer właśnie zniknął z oferty Apple’a, a ja nadal mogę się nim cieszyć i odetchnąć z ulgą, że prawdopodobnie posłuży mi jeszcze kilka lat.
Dzisiejsze odświeżenie linii MacBooków w ramach tzw. powrotu do szkoły wywołało u mnie głośne prychnięcie. Tym głośniejsze, że używany przeze mnie komputer nie doczekał się godnego następcy, a cała linia została posprzątana, ale brudną miotłą.
Gdy spojrzymy na nowy krajobraz, na pierwszy rzut oka mamy poczucie porządku. Wreszcie ktoś odważył się posprzątać. Są to co prawda ci sami ludzie, którzy doprowadzili do bałaganu, ale trzeba docenić starania.
MacBook Pro 13 bez Touch Bara zniknął z oferty. MacBook bez dodatków w nazwie również odszedł w przeszłość. MacBook Air, który po zeszłorocznym odświeżeniu nie miał żadnego sensu, gdy postawiło się go obok bazowego MacBooka Pro, wreszcie uzyskał należny mu status sprzętu, który otwiera ofertę laptopów Apple’a.
Cóż z tego jednak, że po chaosie zapanował porządek, skoro jest gorzej. Tak, nie waham się użyć tego słowa. Gdyby przyszło mi do głowy (na szczęście nie mam takiej potrzeby) wymienić laptopa Apple’a, poleciałbym czym prędzej szukać dotychczasowych modeli, nie spoglądając nawet w stronę odświeżonej oferty.
Dwurdzeniowy procesor 1,6 GHz tylko na stronach Apple’a brzmi dumnie. Na wyższej półce mamy MacBooki z Touch Barem i czterordzeniowym procesorem o taktowaniu 1,4 GHz. 13-calowy model z taktowaniem powyżej 2 GHz znalazł się wyłącznie na najwyższej półce. Jasne, to nie w liczbach zawiera się wydajność, ale faktem jest, że Apple wyposażył swój sprzęt w słabsze procesory. Stosunkowo łatwo będzie można ograć ten ruch marketingowo, podkreślając dłuższy czas pracy na jednym ładowaniu. Marketingowi pomoże też Turbo Boost do 3,9 GHz, gdy zapomnimy na chwilę, że procesor pracuje z taką wydajnością przez bardzo krótki czas.
MacBook, MacBook Air, MacBook Pro - można było zgubić się w tym gąszczu
Rozumiem, że Apple musiał zrobić porządek w ofercie. Kilka różnych linii produktowych w ramach jednej rodziny komputerów nie ułatwiało zakupów klientom. Odpowiedź na pytanie, którego MacBooka wybrać przypominać zaczęła sytuację z powrotu Jobsa do Apple, w 1997 r. Przywołajmy ponownie fragment książki „Być jak Steve Jobs” Leandera Kahney’a, bo świetnie opisuje on obecną sytuację.
Kiedy usiadłem w fotelu, zobaczyłem tysiąc i jeden produktów – tłumaczył się później Jobs. – Coś niesamowitego. Zacząłem rozpytywać, dlaczego polecają mi 3400, a nie 4400? Kiedy warto przesiąść się na 6500, ale nie na 7300? Po trzech tygodniach sam nie mogłem znaleźć odpowiedzi. A skoro ja nie mogłem, to co mieli powiedzieć nasi klienci?
W 2019 r. laptopowa oferta Apple’a była totalnie nieczytelna, a biorąc pod uwagę obecność w niej nowych MacBooków Air i starszych MacBooków 12, totalnie nielogiczna.
Po zmianach wygląda to znacznie lepiej. Wchodzę na stronę poświęconą MacBookom Pro, czytam, że mam do czynienia ze sprzętem dla profesjonalistów, co sugeruje zresztą nazwa. Wielkimi literami krzyczą słowa „moc” i „wydajność”. Odwiedzam stronę MacBooka Air i dowiaduję się, że „lekkość to znowu ważki temat”. Teraz wszystkie jest jasne. Air to sprzęt do domu i do szkoły. Pro do pracy. Przynajmniej w teorii.
Teoretycznie, bo biorąc pod uwagę cenę za jaką nabyłem swojego MacBooka Pro, powinienem rozważać nabycie MacBoooka Air. Jeżeli wezmę pod uwagę sposób w jaki korzystam z laptopa (a jest to 9-10 godzin pracy dziennie na wielu aplikacjach i wielu kartach przeglądarki) powinienem patrzeć wyłącznie w kierunku MacBooka Pro. Patrząc na obecną ofertę Apple jedynym modelem, ku któremu bym się skłaniał, byłby 13-calowy MacBook Pro z czterodzeniowym procesorem 2,4 GHz za 8999 zł. Wybór nagle mocno się skurczył.
O odświeżonym MacBooku Air mówiło się często w recenzjach, że jest to laptop dla zdecydowanej większości użytkowników. Czyli takich, którzy wykorzystują komputer przenośny do prostych zadań biurowych, obejrzenia filmu, wysłania maila, napisania pisma urzędowego lub pracy domowej. Dziś równie dobrze mogę to wszystko zrobić na iPadzie.
Mniej wygodnie na tym najprostszym iPadzie 5. czy 6. generacji. Bardziej wygodnie na iPadzie Pro. W najtańszym przypadku zapłacę za to 1599 zł, w najbogatszym (iPad Pro 12,9), 4799 zł. Przewaga MacBooka Air w zastosowaniach typowo domowych topnieje też w związku ze zmianami, które przynosi iPadOS. Zupełnie przy okazji można dodać, że oferta tabletów Apple'a również do najprostszej nie należy. Obecnie możemy kupić iPada, iPada Air, iPada mini i iPada Pro - każdy w kilku wersjach. Tylko na marginesie dodam, że iPad mini jest droższy i lepszy od iPada, a żeby wygodnie pisać na iPadzie Air trzeba dokupić klawiaturę do iPada Pro. Ale tego starego, którego nie ma już w ofercie. Serio, tak wygląda dzisiaj oferta Apple’a.