REKLAMA

Internetowe serwisy lokalne i ta ich dziwna moda na tanie galerie z setek zdjęć

Będąc redaktorem prowadzącym dużego serwisu internetowego doskonale zdaję sobie sprawę, jak ważne są odsłony. Z drugiej strony, przeglądając media, zwłaszcza lokalne, coraz częściej czuję niesmak, a przecież bardzo dobrze znam branżę. 

Serwisy lokalne i ta ich dziwna moda na tanie galerie z setek zdjęć
REKLAMA
REKLAMA

Jestem redaktorem serwisu internetowego czytanego przez grubo ponad 4 mln użytkowników miesięcznie, dlatego nic, co branżowe nie powinno być mi obce. No może poza zagrywkami tabloidów i serwisów plotkarskich, które nie tyle informują o faktach, co je produkują.

Moim miejscem zamieszkania jest konkretne miasto z jego problemami. Żyjąc w nim, staram się zwracać uwagę na najważniejsze newsy lokalne. Sam napisałem swego czasu kilka tekstów dla miejskiej prasy, a w toku kariery zawodowej redagowałem również takie treści. Piszę o tym nieprzypadkowo, bo kontekstem tekstu jest dziennikarstwo tego szczebla. A w zasadzie to, co z niego pozostało.

Przyzwyczaiłem się już dość dawno do tego, że miejskie gazety składają się z parunastu stron poświęconych zagadnieniom, o których czytałem dobę wcześniej w internecie. Dziś sięgam po nie w wyjątkowych, bardzo rzadkich sytuacjach. Znacznie częściej korzystam z serwisów miejskich.

To, co tam widzę wywołuje często konsternację. Oto w najpopularniejszym lubelskim dzienniku widzę fotorelację z pierwszej komunii w jednym z kościołów. Przewijając aktualności znajduję też galerię z juwenaliów, w której główną rolę odgrywają nie artyści, ale publiczność. W innych lokalnych mediach, w toku kalendarza imprez, znaleźć można choćby studniówki. Podobne fotorelacje znajdziemy z meczów piłkarskich czy żużlowych.

Jeżeli nie znacie fizjologii serwisów internetowych, spieszę z wyjaśnieniem, że powyższe przykłady materiałów nie mają informować. Od kilku lat serwisy prześcigają się w budowaniu bazy odsłon na takich zbiorach, bo mechanizmy ich galerii generują odsłonę przy przechodzeniu z jednego zdjęcia do drugiego. Rekordowe materiały mają nawet 200 zdjęć. Są to - znów to powtórzę - fotografie przedstawiające przede wszystkim publiczność imprez masowych.

Po co powstają takie materiały?

Odsłony mają wygenerować uczestnicy rzeczonych imprez, którzy będą szukać się na zdjęciach. Proste i skuteczne.

Nie pytajcie o walor informacyjny. Nie ma go lub został zmarginalizowany. Kiedyś, oglądając relacje z koncertów patrzyliśmy przede wszystkim na fotografie wykonawców. W zależności od umiejętności fotoreportera dostawaliśmy często bardzo dobry zbiór zdjęć koncertowych. Dziś ważniejsza jest publika, a fotogalerie przedstawiają nieidentyfikowalnych dla większości czytelników uczestników. Takie zdjęcia mają wartość wyłącznie dla tych poszczególnych widzów, którzy znaleźli się na nich. No i dla wydawców, reperujących statystyki dzienne i miesięczne.

REKLAMA

To o czym piszę jest być może chwilową modą, która szybko przeminie. Podobnie przeminą lokalne media, nieoferujące treści informacyjnych, ale rozrywkowe, a w zasadzie pseudorozrywkowe.

Osobiście współczuje tylko fotoreporterom zmuszanym do dostarczania opisywanych fotogalerii. To często świetni fachowcy, laureaci nagród, którzy zamiast szukać unikalnych kadrów muszą skupiać się na pozbawionej wartości masówce, marnując potencjał i zużywając wyjątkowo drogi sprzęt. Im dedykuję ten gorzki tekst.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA