Gdy nie czytamy
Rozchorowałam się. Najgorsze w przeziębieniu jest to, że sprawia, iż czytanie bywa niemożliwe - ciężko się skupić, słowa mieszają się w głowie. W takim momentach zdaję sobie sprawę, jakie szczęście miałam, że wychowano mnie z książkami, że zaszczepiono mi zwyczaj i pasję sięgania po książkę.
Podobno ludzie, którzy czytają książki mają lepszą wyobraźnię, empatię, wiedzą więcej i nawet żyją dłużej o dwa lata, niż ci, którzy są na bakier z czytelnictwem. Czytanie jest bardzo ważne w rozwoju dzieci, ale nie tylko. Czytanie daje umiejętność współodczuwania, analizowania z różnych punktów widzenia i odwiedzania całego świata z zacisza swojego domu.
Dziś świat wariuje. Ludzie dzielą się na dwa obozy, dokonują kontrowersyjnych decyzji i czasem wydaje się, że o czymś zapomnieliśmy. Nie mogłam zabrać się za książkę i zdałam sobie sprawę, że zapomnieliśmy o czytaniu książek.
Miałam szczęście, bo książki w mojej rodzinie były czymś zwykłym i normalnym.
Rodzice czytali mi i bratu co wieczór. Czasem zmęczeni, czasem zirytowani, ale czytali. Z mieszkania babci pamiętam półki przepełnione książkami i wizyty w bibliotece. Babcia czytała - wciąż czyta, mimo 90 lat - tak dużo, że zaznaczała sobie malutkim ptaszkiem książki, które już przeczytała. W bibliotece więc wyszukiwaliśmy pozycje, które nie miały ptaszka, by babcia mogła je wypożyczyć.
Gdy byłam w 3 czy 4 klasie szkoły podstawowej przeczytałam już niemal wszystkie książki w małej bibliotece w mojej wiejskiej podstawówce. Czytałam w szkole, w domu. Czytałam wszystkie lektury, czytałam tytuły trochę zbyt poważne, gdy już brakowało mi książek.
Byłam prostym w obdarowywaniu dzieckiem, a książka była najlepszym prezentem. Jednak gdy miałam 11-13 lat irytowało mnie, gdy dostawałam książki dla młodzieży - naiwne powiastki, które miały być cool. Nie dość, że nie były cool, to były żałośnie proste i nieodkrywcze, i niczym nie równały się z klasykami tytułów młodzieżowych.
Mama podsuwała mi klasyki - Nienacki, Niziurski, Makuszyński, potem Musierowicz i inni.
Pokazywali mi świat, budzili ciekawość świata i przekazywali inteligentne, czasem absurdalne poczucie humoru. Uwielbiałam, gdy powieść wymagała wiedzy, grzebania w atlasie geograficznym czy encyklopedii. Sama czułam się wtedy jak odkrywca. Miałam nawet zwyczaj spisywania tytułów książek, które pojawiały się w powieściach i czytania ich z rozpędu.
Niektóre z nich pamiętam do dzisiaj, bo zostawiły we mnie głęboki ślad. Jak “Serce” Edmunda de Amicisa. Była to dosyć ciężka w czytaniu, długa i wyjątkowo poważna książka, jednak na tyle ciekawa i inna, że przebrnęłam przez nią. Nie żałowałam - “Serce” opowiadało wiele historii dzieci i młodzieży, ale przede wszystkim pokazywało, że wszyscy, niezależnie od pochodzenia, pieniędzy czy koloru jesteśmy jednakowi. Historie z “Serca” wywoływały u mnie ogromne emocje, w tym wstyd i łzy. Do dziś myślę, ta książka przeczytana w odpowiednim wieku mogłaby zmienić to, jak wygląda świat i jak traktujemy się nawzajem.
Gdy dorastałam książki były wszędzie.
Mama opowiadała mi o klasykach, przewspaniałe nauczycielki polskiego w szkole utrzymywały pasję do czytania, a ja sama odkryłam książki dla dorosłych i przede wszystkim fantastykę. Co to była za wspaniałość! “Hobbit”, którego miał przeczytać mój brat jako lekturę, wylądował w moich rękach, zachwycił i doprowadził do reszty fantastyki, potem też do Dicka czy Lema.
Filmy zawsze były wspaniałe, ale nic nie równało się do światów przyszłości, zagwozdek i niepokojących wizji ze słowa pisanego. Nic tak nie zmuszało do myślenia, analizowania samego siebie i świata wokół. Nic tak nie przełamywało wewnętrznych tabu. Nawet z pozoru nudne klasyki jak “Nad Niemnem” czy “Pani Bovary” wnosiły coś nowego, świeżego.
Czytałam wszędzie, w domu, w szkole, zarywając noce. Odkrywałam literaturę lekką i zabawną, jak Chmielewską która przedstawiła mi rzeczywistość PRL-u i ciężką, jak Capote czy Caldwella, które pokazały mi mroczny i brutalny świat.
Gdy w końcu trafiłam na Vonneguta zmieniło się wszystko. Znalazłam swój autorytet, znalazłam swoje miejsce i nabrałam dystansu do świata i siebie.
Wymieniałam się książkami ze znajomymi.
Prowadziliśmy takie małe nieformalne kluby książki. Siłą rzeczy dyskutowaliśmy o nich, uczyliśmy się rozmawiać i wymieniać poglądy.
Dziś mam wrażenie, że czytanie zostało trochę zapomniane.
Co roku wychodzą statystyki z których wynika, że przeciętny Polak nie czyta nawet jednej książki rocznie. Z drugiej strony są ludzie, którzy czytają ich dziesiątki rocznie.
Pojawiły się czytniki, dostęp do słowa pisanego stał się niesamowicie łatwy a mimo to mnóstwo osób wciąż nie sięga po literaturę. Bo to wymaga wysiłku, bo kosztuje (mimo darmowych bibliotek), bo jesteśmy tak zmęczeni światem i tym wszystkim co się dzieje, bo nie potrafimy się skupić. Książki są pierwszą ofiarą.
Łatwiej obejrzeć hitowy serial, który daje złudne poczucie jakościowego spędzenia czasu, niż przeczytać książkę. Najgorsze jest to, że kolejne pokolenia wyrastają na tej niechęci, że nie widzą czytających rodziców, że nie ma kto w nich zaszczepić tej pasji.
Podobno ludzie, którzy czytają science-fiction mają większe zrozumienie konsekwencji wojny nuklearnej niż ludzie nieczytający.
Przecież to nie przypadek.