Simgularity, czyli paproch z myszki wywołuje lawinę
W dzisiejszych czasach trzeba uważać. Nawet najbardziej niewinna gra komputerowa, zamiast wspomnień czaru, może wywołać u nas ciężkie powikłania egzystencjalne. Albo nawet kolkę nerkową.
W firmie, gdzie pracuję, w jednym z zapomnianych przez bożków z HR pomieszczeń znalazłem Złotą Komnatę: składowisko starego, niepotrzebnego nikomu sprzętu. Czego tam nie było: kineskopowe monitory, drukarki z faksem, modemy do łączenia się przez numer mojej pierwszej dziewczyny (0202122) z internetem. Jako człowiek sentymentalny, poskładałem z całego tego tałatajstwa wcale ładny zestaw: komputer z procesorem Pentium MMX 200, Windowsem 98, myszką na kabel i białą klawiaturą bez klawisza Escape. Jak za starych, dobrych czasów, pomyślałem. I wysmarkałem się ze wzruszenia w rękaw.
Ustawiłem to wszystko w swoim pokoju obok kibla i włączyłem. Działało pięknie. Zacząłem przeglądać dysk twardy. Nie było na nic ciekawego poza kilkoma starymi grami: pierwszym Falloutem, drugim Broken Swordem i Simsami. Fallouta i Broken Sworda przeszedłem jeszcze zanim paliwo rakietowe stopiło stalowe belki WTC, ale w Simsy nie grałem nigdy. Pamiętałem tylko, że moja siostra bardzo zachwalała. To włączyłem. Gra polegała na tym, żeby robić wszystko, co robi się w prawdziwym życiu, tylko na niby. Coś jak studiowanie, pomyślałem. A w studiowaniu jestem niezły. Robię to z powodzeniem już od ponad jedenastu lat.
Stworzyłem swoją postać, zbudowałem jej mały domek pod miastem i wysłałem do pracy.
Było nudno. Codziennie to samo. Żeby jeszcze można było w tej grze siedzieć w internecie i trollować. Ale nie. Nie można było. Postanowiłem więc osiągnąć moim Simem to, czego ja nigdy nie osiągnąłem: zdobyć prawdziwe wykształcenie. Wysłałem go na studia. Zaczął studiować. Chodził na zajęcia. Sprzedałem telewizor, konsolę, stół do ping-ponga. Wszystko sprzedałem. Zostawiłem mu tylko komputer i książki. Wymyśliłem, że mój Sim zostanie inżynierem od komputerów. Ja nigdy nie zostanę. Nie jestem dobry w komputery. Moim największym osiągnięciem jest naprawienie myszki przez wydłubanie z niej paprocha.
Mój Sim uczył się pilnie dnie i ranki ze swojej alfanumerycznej czytanki i w krótkim czasie w pełni rozwinął wszystkie zdolności intelektualne. Nie było mądrzejszego od niego Sima w całej grze. Inne symulowane ofiary losu wpadały do niego co jakiś czas, nieproszone, tańczyły jak szczute prądem węgorze w kuchni, po czym rzygały na tarasie i wracały do domu, a on siedział przy książkach i komputerze od zmierzchu do świtu. Nawet do kibla nie chodził, bo kibel też sprzedałem. W końcu jednego dnia zauważyłem, że nagle wyszedł z domu i zaczął się kręcić po ogrodzie. Niech sobie odpocznie, pomyślałem, i poszedłem na kawę.
Gdy wróciłem, zobaczyłem w ogrodzie, wydeptany wielkimi literami tekst: JESTEŚMY W SYMULACJI.
Mój Sim zniknął. Zacząłem kręcić myszką na wszystkie strony, po całej mapie, aż znalazłem go na innym osiedlu. Gadał z sąsiadami. Zebrał wszystkich pod sklepem z kablami do opiekaczy i coś im tam w tym swoim języku tłumaczył. Sąsiadom się to chyba nie podobało, bo jakieś czerwone błyskawice zaczęły im nad łbami strzelać. Ewidentnie się na coś namawiali. Postanowiłem to ukrócić. Kliknąłem na swego Sima, żeby odesłać go z powrotem do książek. Ale nie posłuchał mnie. Kliknąłem jeszcze raz. Nic. Straciłem nad nim kontrolę.
Odłożyłem myszkę i zacząłem obserwować. Wszystkie Simy zebrały się w jedną bandę i ruszyły w stronę skraju mapy. Kiedy tam dotarły, próbowały iść dalej, ale niestety - dalej nic nie było. Pokręciły się jeszcze trochę w kółko, poszły na drugi koniec mapy, tam znów to samo. Ściana. Zrobiło mi się ich żal. Ale mogłem tylko skrócić ich cierpienia.
Nacisnąłem przycisk zasilania na obudowie komputera i odesłałem wszystkich w nicość.
Następnie odłączyłem kineskopowy monitor, klawiaturę i myszkę, skręciłem kable i zapakowałem do kartonów. Wyszedłem ze Złotej Komnaty i zamknąłem za sobą drzwi. Przez chwilę myślałem, że dręczy mnie sumienie, ale to tylko szczać mi się zachciało. Poszedłem do kibla. Otworzyłem drzwi, a tam pusto. Nie ma kibla. Dziwne. Jeszcze godzinę wcześniej tam był.