REKLAMA

Ludzie lubią pogrzebać w śmietniku, a pod tym względem Facebook jest idealnym miejscem

Poszedłem zajrzeć do reala. Ale wszędzie, na biurkach, autobusach, sklepach, gazetach a nawet na śmietniku były znaczki Facebooka. Wszyscy namawiali mnie, żebym ich polubił. Jacyś niedowartościowani? Jeszcze nie zauważyli, że najwięcej na ich usilnych staraniach zyskują nie oni, ale sam Facebook?

Ludzie lubią pogrzebać w śmietniku, a pod tym względem Facebook jest idealnym miejscem
REKLAMA
REKLAMA

„Fejs” osiągnął coś wręcz niemożliwego - ludzie licząc na darmową reklamę na Facebooku sami za darmo reklamują go gdzie tylko mogą. Diabelska intryga! Od Zuckerberga mogliby się uczyć członkowie klubu Bilderberga, masoni a nawet cykliści.

Przynajmniej raz w roku muszę ponarzekać na „fejsa”. A im bardziej marudzę, tym bardziej jest przekonany o jego świetlanej przyszłości.

W końcu Facebook to nie tylko diabeł – to też ostatni wielki humanista. Wciąż pyta: o czym teraz myślisz? Wciąż wierzy, że ludzie myślą. Widać nigdy nie zaglądał do Internetu.

Na samym Facebooku przecież znajdziemy masę ludzi, którzy zanudzają nawet kropkami, a ich przecinki pozbawione są sensu. „Fejs” udowadnia, że nie wystarczy zwalczyć analfabetyzm, aby ludzkość miała coś ciekawego do napisania.

Ale wróćmy do biznesu. Bo przecież tu nie chodzi o jakieś ponadczasowe wartości lecz o zwykły ruch. Najmądrzejszy wpis nie jest lepszy od najgłupszego „selfie”, jeśli nie zbierze więcej „lajków”. Facebook zjada sieć, od kiedy wpuścił na cudze strony swojego wirusa o nazwie „like". Wszyscy nagle ujawnili swoje skryte marzenia: koniecznie chcą być lubiani. W ostateczności niech ktoś chociaż podniesie kciuk do góry, że nie lubi Facebooka.

Kiedyś przeczytałem, że podobno internauci przestali interesować się pornografią – zdumiewające! Liczba zapytań o serwisy społecznościowe przekroczyła te o tematyce pornograficznej. Czyżby więc ludzie zaczęli znowu szukać seksu w prawdziwym życiu, zwanym „Realem” (teraz to już zresztą „Auchan”)? Ale chyba nie znudzili się tymi wszystkimi cudownie bratnimi duszami, których cnoty, wielkoduszność, szczerość, zamiłowanie do przyrody i zdrowej żywności wypełniało nocne rozmowy przez Messengera? Tymi pokrewnymi istotami, których nigdy by nie odkryli bez klawiatury i Facebooka? Równie rzeczywistymi jak retuszowane fotografie.

Ciekawe ile trwała najdłuższa facebookowa rozmowa? Niedawno zauważyłem, że wciąż „aktywna” jest pewna konwersacja, w której brałem udział trzy lata temu.

Rzecz jasna zupełnie o niej nie pamiętałem, a powróciłem do niej za sprawą facebookowego powiadomienia. Nagle zostałem przez niego przywołany do jakiejś wymiany myśli, która dawno wyparowała mi z głowy. Facebookowi bowiem czasami coś się przypomina, jakby poprzez sklerozę docierały do niego przebłyski dawnych wydarzeń.

Od dość dawna najbardziej z Facebookiem wiąże mnie Messenger. Przyjął się całkiem dobrze jako narzędzie wewnątrzrodzinnej komunikacji. Wyparł nawet sms-y, bo nic nie kosztuje. Przynajmniej w gotówce.

facebook-fb-fejs-smartfon (2)

Niedawno odkryłem, że znakomicie nadaje się również do przesyłania zdjęć rodzinie z zagranicy. Muszę oddać sprawiedliwość programistom aplikacji Messengera - nawet jak Internet ledwo co kapie, jak nic prawie nie działa, to jakoś ten Messenger potrafi przepchnąć zdjęcia przez najmniejszą szczelinę.

Facebook przywiązał mnie do siebie, chociaż każdemu, kto mnie o niego zapyta, mówię, że na „fejsa” wchodzę rzadko. Ale on sprytnie podkrada mi czas, a to atakując wiadomością na Messengerze, a to nagle wyskakując z jakimś powiadomieniem, że ktoś umieścił jakieś zdjęcie. A cóż to może być za niezwykła fotka, że „fejs” mnie o niej zawiadamiania? Klikam z ciekawości, ulegając podszeptom algorytmu. Zdjęcie nie jest – jak zwykle – zbyt ciekawe, za to Facebook już mi przy okazji wyświetla jakąś reklamę.

Dziś już nie mam wątpliwości, że Facebook związał się z Internetem równie ściśle jak wyszukiwarka Google. To już nie są modne nowinki, a podstawowe narzędzia, bez których Internet wydawałby nam się niepełny.

A jeszcze parę lat temu wcale nie byłem pewny, że „fejs” utrzyma swoją popularność. W końcu przecież przeminęła popularność Naszej Klasy.

Przeszedłem różne etapy związku z Facebookiem - od fascynacji do znudzenia. Ale najciekawsze były początki.

Najpierw nic z tego „fejsa” nie rozumiałem. Wydawał mi się czymś równie dziwacznym jak samolot na maszynę parową. Założyłem konto, wszedłem, a tam powitała mnie pusta ściana. W ogóle nie potrafiłem pojąć, o co w nim chodzi, cóż to za dziwne trybiki wciągają ludzi do tego świata. Jakieś obce osoby „zaprzyjaźniały” się ze mną, wciągały w rozmowy. Jak mnie znalazły? Dlaczego akurat do mnie się odezwały, skoro miały do wyboru miliony innych osób?

Potem pojawili się prawdziwi znajomi - w tym znaczeniu, że spotkałem ich wcześniej w realnym życiu. Wtedy uwierzyłem, że Facebook może być wirtualną kawiarnią, w której można posiedzieć ze znajomymi. I to był chyba najciekawszy epizod mojego związku z Facebookiem. Bo po raz pierwszy zacząłem coś pisać w sieci.

Myślę tu o prywatnym pisaniu. Moje teksty ukazywały się od dawna na gazeta.pl i wyborcza.pl. Ale do epoki „fejsa” czytałem na przykład sporo list dyskusyjnych, a odezwałem się na nich może raz czy dwa. Dopiero „fejs” skłonił mnie do prywatnego pisania - a przecież chyba właśnie o to w nim chodzi.

Mnóstwo ludzi wkręcił „fejs” w publikowanie swoich myśli za darmo. Znalazłem na nim całkiem sporo tekstów, które zasługiwałyby na publikację w dziale felietonów w szacownych czasopismach. Oraz mnóstwo innych, na które z politowaniem popatrzyłaby polonistka z podstawówki.

Jak to możliwe, że w jednym miejscu znalazła się taka zaskakująca mieszanka? Może dlatego, że „fejs” cierpliwie wszystkiego wysłucha, jak lustro wysłuchuje żalów alkoholika?

facebook-fb-fejs-smartfon (1)

Facebook to nie sukces. To megasukces. Liczy się nie tylko skalą dochodów, ale tym, jak wkradł się w nasze życie. Niektórzy pewnie spędzają więcej czasu na „fejsie”, niż w pracy albo z rodziną. Inni swoją przygodę z Facebookiem kończą szybko - nie odpowiada im z różnych powodów - ale próbuje zaprzyjaźnić się z nim niemal każdy. Mam coraz większe problemy ze znalezieniem wśród znajomych kogoś, kto nie założył konta na Facebooku.

Facebook buzuje. Nie zasypia. Nie gaśnie. Wciąż wybuchają spory od których zależy przyszłość świata albo chociaż najbliższej kładki nad jezdnią. Dostawałem już zaproszenia na wydarzenia w obronie strzelnicy albo piaskownicy.

Niestety, jak życie, bywa też przewidywalny. 13 grudnia wiadomo kto z kim i o co się pokłóci.

Facebook to cudowne miejsce, w którym można być „za” a nawet „przeciw”, nie wychodząc z domu. Można wyrazić swoje oburzenie, przedstawić receptę na uleczenie gospodarki. A kiedy ktoś się z nami nie zgadza, po prostu wyłączyć komputer. „Fejs” to cudowny świat, w którym każdy problem można rozwiązać poprzez kliknięcie „wyłącz”.

Prawdę mówiąc zaskakuje mnie fakt, że ludziom nie nudzi się Facebook. Wymaga przecież całkiem sporo czasu i uwagi. A ten czas i uwagę można by poświęcić na przykład na skoszenie trawnika. Albo spacer do śmietnika. Coś jednak jest w tym Facebooku, że kompulsywnie skłania do odwiedzin.

REKLAMA

Moja teoria jest taka, że ludzie lubią po prostu pogrzebać w śmietniku. A pod tym względem Facebook jest ideałem.

Piotr Lipiński – reporter, fotograf, filmowiec. Pisze na zmianę o historii i nowoczesnych technologiach. Autor kilku książek, między innymi „Bolesław Niejasny” i „Raport Rzepeckiego”. Publikował w „Gazecie Wyborczej”, „Na przełaj”, „Polityce”. Wielokrotnie wyróżniany przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i nominowany do nagród „Press”. Laureat nagrody Prezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich za dokument „Co się stało z polskim Billem Gatesem”. Bloguje na PiotrLipinski.pl. Żartuje na Twitterze @PiotrLipinski. Nowa książka „Geniusz i świnie” – o Jacku Karpińskim, wybitnym informatyku, który w latach PRL hodował świnie – w wersji papierowej oraz ebookowej.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA