Vine chce być YouTubem nowej generacji
Po tym jak należący do Twittera Vine stał się jedną z najpopularniejszych mobilnych aplikacji do dzielenia się krótkimi materiałami wideo, jej twórcy postanowili przypuścić o wiele śmielszy atak na większe ekrany naszych komputerów. Czy doczekaliśmy się sześciosekundowego odpowiednika YouTube?
Do niedawna Vine w przeglądarce działał na zasadzie podobnej do konkurencyjnego Instagrama. Treści umieszczanych przez użytkowników nie mogliśmy przeglądać bez zalogowania, a nawet i wtedy mieliśmy dostęp jedynie do materiałów z obserwowanych przez nas kanałów i bardzo ograniczonych opcji dodatkowych. Od dziś sytuacja ta uległa jednak ogromnej zmianie.
Przede wszystkim dostęp do Vine z poziomu komputerowej czy np. tabletowej przeglądarki nie jest już w żaden sposób ograniczony – potrzeba logowania się została całkowicie usunięta, jeśli chcemy tylko oglądać zamieszczane wideo. Rozszerzono także zestaw funkcji umożliwiających nam przeglądanie zawartości. Oprócz rozbudowanego wyszukiwania otrzymujemy już na stronie głównej dostęp do ciekawie dobranych kategorii (choć jest i stosunkowo niewiele pozwalają na dość skuteczne wyszukiwanie interesujących treści) oraz oczywiście cały szereg polecanych nagrań, list odtwarzania i filmów wybranych przez Vine.
Całość uzupełnia znany już z wcześniejszej przeglądarkowej wersji Vine tzw. tryb TV, który odtwarza bez końca kolejne materiały z danej kategorii lub z całego serwisu (nie polecam). Przed premierą nowej odsłony portalu jego przydatność była jednak skrajnie mała – teraz, w momencie kiedy skorzystać z niego mogą wszyscy bez konieczności rejestracji, być może zyska nieco na popularności.
Najnowsze zmiany nie będą miały oczywiście wpływu na jakość czy treść większości publikowanych materiałów, rejestrowanych bezpośrednio na telefonie i przeważnie jedynie w niewielkim stopniu obrabianych również za jego pomocą. Właśnie dzięki tej prostocie (lub mówiąc wprost: ograniczeniom) Vine był w stanie w szybkim tempie zaskarbić sobie przychylność milionów użytkowników na całym świecie. Żadnej skomplikowanej konfiguracji, żadnych ustawień, których nie zrozumiałby przeciętny użytkownik – nagrywamy film, delikatnie go modyfikujemy, klikamy i już pojawia się w sieci.
Vine był też w pewien sposób „czysty” i naturalny. Podczas gdy na YouTube odnajdziemy zarówno filmy zarejestrowane telefonem komórkowym, jak i profesjonalne relacje, których postprodukcja zajęła dziesiątki godzin, serwis Twittera pozostawał zdominowany właśnie przez tę pierwszą kategorię. Nie oznacza to jednak, że wszystkie materiały są słabe i głupie – część z autorów naprawdę wysila się, aby w 6-sekundowym nagraniu zawrzeć coś ciekawego, inspirującego lub po prostu zabawnego.
Niesamowite ograniczenie czasowe, które początkowo mogło wydawać się absurdalne, również stało się jedną z największych zalet Vine.
Wystarczy zastanowić się, czy w dzisiejszych czasach częściej decydujemy się na stronie internetowej uruchomić minutowe nagranie wideo, czy GIF, którego animacja zajmie zaledwie kilka sekund.
Jedynym co tak naprawdę sprawiało, że Vine nie był traktowany do końca na poważnie w „wielkim internecie” był fakt, że konsumpcja zamieszczanych w nim treści nie była realizowana w całkowicie naturalny sposób. Choć coraz więcej czynności, w tym konsumpcyjnych, wykonywanych właśnie na telefonach komórkowych, nagrania wideo zawsze wygodniej i przyjemniej jest oglądać na wyświetlaczach większych niż 4 czy 5 cali. Mając wolny wybór, do przeglądania YouTube większość użytkowników zawsze wybierze komputer, a nie nawet najlepszy smartfon. Vine zrobił więc spory krok do przodu, ale wyprzedził dzięki niemu nie tylko YT, co Instagrama, do którego dostęp z poziomu komputera jest nadal mocno ograniczony (choć w przypadku zdjęć nie jest to większym problemem).
Do stania się serwisem na skalę YouTube jest jednak jeszcze bardzo daleko, o ile można w ogóle dopuścić taką możliwość. Wzbogacenie serwisu o wszystkie opcje, jakimi dysponują użytkownicy portalu Google będzie oznaczać całkowite zaprzeczenie oryginalnej idei Vine i transformacja z czegoś wyjątkowego w kolejny klon, których na rynku pojawiają się dziesiątki i upadają szybciej, niż ktokolwiek zdąży o nich usłyszeć. Być może jednak Vine stanie się czymś innym - YouTubem nowej generacji, odpowiadającego na potrzeby współczesnych klientów - nie mających zbyt wiele czasu, nie potrafiących skupić się długo na jednej rzeczy, a jednocześnie chcących zobaczyć jak najwięcej? W takim przypadku twórcy serwisu są na jak najlepszej drodze do realizacji swojego planu.