Darmowa jazda samochodem tylko dla... bogatych
Jazda samochodem za prawie 0 złotych to rzeczywistość, którą kuszą nas samochody elektryczne. Te z powodzeniem możemy kupić w Polsce. Do sprzedaży właśnie wprowadzono BMW i8 oraz Renault ZOE. Należy jednak uważać na gwiazdki w tej rewelacyjnej ofercie.
Koszty tankowania samochodów elektrycznych nam odpadają, zamiast benzyny, czy oleju napędowego musimy jedynie naładować akumulator. A to możemy zrobić na darmowych stacjach ładowania, których coraz więcej lub w domowym zaciszu gdzie koszty naładowania do pełna nie przekroczą 10 złotych. Koszty eksploatacji pojazdu są więc znacząco marginalizowane. To nie jest żadna bajka, to rzeczywistość na wyciągnięcie naszego portfela. Wystarczy pójść do salonu samochodowego, wyciągnąć odpowiednią ilość gotówki lub wziąć kredyt i taki samochód od Renault, BMW, Opla, Volvo, Mitsubishi i jeszcze paru innych producentów może być nasz. Czasem będą to pojazdy w pełni elektryczne, w innych wypadkach hybrydy z możliwością ładowania akumulatora.
Samochody te jednak dobrze prezentują się w tekstach serwisów technologicznych i motoryzacyjnych jako nowinki i ciekawostki, podczas wszelkich pokazów i w takich dniach jak 22 kwietnia, czyli w dniu ziemi. Firmy, które taki pojazd zakupiły lub są jego producentami mogą dumnie stanąć i pochwalić się ekologią. Ja i wielu innych redaktorów z przeróżnych stron i pism będziemy się o nich rozpisywać z zachwytem. Jednak nie trzeba nawet brać do ręki kalkulatora, aby dowieść, że nad Wisłą samochód elektryczny to pomyłka.
Patrzę na cenniki świeżo wprowadzonych do sprzedaży samochodów elektrycznych i łapę się za głowę. Tuż przed świętami do sprzedaży wprowadzono BMW i8 - świetnie wyglądający, sportowy samochód hybrydowy typu plug-in. Tylko 4,4 sekundy do setki, niskie spalanie przy napędzie mieszanym i aż 35 kilometrów zasięgu na silniku elektrycznym. A to wszystko za zaledwie 573 900 zł. W tej cenie możemy kupić dwa inne BMW w tym jedno w naprawdę mocnej wersji i jeszcze by nam mogło zostać na rok tankowania.
BMW i8 to jednak samochód mający być pewnym pokazem bawarskiego koncernu. Czym innym jest wprowadzony na jesieni elektryk BMW i3 oraz właśnie trafiające do sprzedaży Renault ZOE. Francuskim mieszczuchem jeździłem w marcu ubiegłego roku po Lizbonie. Same wrażenia z jazdy i jego możliwości zarówno co do zasięgu, jak i wyposażenia - na przykład w multimedialny tablet R-Link - były rewelacyjne. Taki powinien być współczesny miejski samochód. Idealny drugi pojazd w rodzinie do odwożenia dzieci do szkoły, do pracy, czy też na zakupy.
Z tym, że ZOE trafia do polski w cenie już od 89 tys. zł. I na tym jeszcze nie koniec, ponieważ w cenie nie mamy wynajmu akumulatorów. Te przy 36 miesięcznej umowie wraz z bardzo dobrym pakietem assistance użyczane są przy opłacie 350 złotych miesięcznie. To dobry sposób na obniżenie finalnej ceny pojazdu oraz pozbycie się problemu z żywotnością baterii. Ale przy miejskim samochodzie jest to kwota porównywalna miesięcznej eksploatacji pojazdu o tradycyjnym napędzie. Zresztą, podobnej wielkości Renault Clio w najtańszej wersji dostępny jest od 41 tys. zł. czyli o połowę mniej.
Elektryczna pomyłka i samochody dla lepszego świata
Samochody elektryczne w obecnej formie mają rację bytu, ale nie w Polsce. Na zachodzie, gdzie są subsydiowane, a ich kierowcy mogą liczyć na spore przywileje, jest to już znacznie bardziej racjonalny zakup. Poza tym firmy mogą je zakupić właśnie w celach reprezentacyjno-pokazowych. W niektórych kręgach wypada pokazać, że jest się eko.
Nad Wisłą, podobnie jak wiele innych rzeczy, zakup takiego pojazdu jest pomyłką. Jako państwo mamy pilniejsze potrzeby niż dotowanie aut elektrycznych. I takie samochody nie są w żadnym stopniu ekonomiczne. Ale producenci mają czym się pochwalić w portfolio, a pewnie ktoś ze zwykłego snobizmu zakupi sobie ZOE lub BMW i8. W końcu kto bogatemu zabroni.